19. Madeline

59 8 1
                                    

Blondynka obudziła się w swoim łóżku, o stałej godzinie, nawet jeśli była to niedziela, w którą większość populacji lubiło sobie poleniuchować. Zgarnęła włosy za uszy, przyzwyczajając się do jasnego światła, które irytująco wpadało do jej pokoju. Odkryła się z pościeli, po czym pobiegła do toalety, drżąc z zimna. Wzięła prysznic, umyła zęby, a następnie przebrała się w wygodne dresy, planując uczyć się cały dzień. Nie dbała o makijaż, gdyż nigdy się nie malowała. I mówiąc szczerze, nie potrzebowała. Była naturalnie piękna i nie musiała w żaden sposób się polepszać. Wychodząc z łazienki, usłyszała, jak jej mama (bo tylko z nią mieszkała), pałęta się po kuchni, cichutko gadając do samej siebie.

- Mamo? Coś się stało? - spytała, wchodząc do pomieszczenia, a następnie cmoknęła rodzicielkę w policzek. 

- Nie. W sumie, to tak. Chciałam upiec ciasto, ale nie mam wszystkich składników, a mówiąc szczerze, nie mam najmniejszej ochoty ruszać się z domu - wzruszyła ramionami, kolejny raz czytając przepis w książce kucharskiej. Madelina westchnęła, po czym wyjrzała przez okno.

- Nie ma sprawy, ja pójdę - powiedziała, a jej mama uniosła brew, odrywając wzrok od kartki. - Nie patrz tak na mnie - zaśmiała się.

- W niedziele nie ma szans, aby oderwać Ciebie od książek... Ktoś podmienił mi córkę? - spytała, dotykając jej ramienia palcem wskazującym. 

- Napisz mi to, co potrzebujesz, a ja pójdę się ubrać.


Tak więc przez chęć zrobienia dobrego uczynku, Madeline żwawo poruszała się w kierunku najbliższego sklepu, ignorując porywisty wiatr, który czasem zarzucał nią na boki. Zdążyła zadać sobie pięć razy pytanie: dlaczego w ogóle to zaproponowałam?, jednak widząc supermarket, odetchnęła z ulgą. Wpadła do niego, zwracając na siebie uwagę innych klientów, po czym odgarnęła włosy z twarzy i z policzkami różowymi z zimna, podniosła koszyk z podłogi, przechodząc między regałami, aby znaleźć potrzebne produkty. Niechętnie ruszyła do kasy, widząc, że jej koszyk zapełnił się po brzegi, a wszystko, o co poprosiła mama, właśnie leżało na taśmie. Na myśl o tym, że ponownie przyjdzie jej przemierzyć drogę ze sklepu do domu i to z dodatkowym ciężarem, co tylko wszystko utrudni, przewróciła oczami, obiecując sobie jednak, że nawet to nie popsuje jej dzisiejszego dnia. 

Wyszła ze sklepu, jednak zamiast maszerować w kierunku ulicy, na której znajdował się budynek, w którym mieszkała, zatrzymała się, widząc dwie znajome twarze. Wydawało jej się, że poznała tych dwóch chłopaków na wczorajszej imprezie, jednak nie miała pojęcia, dlaczego znajdowali się na Brooklynie. Szli powoli, z kurtkami zapiętymi aż pod samą szyję i dłońmi schowanymi w kieszeniach spodni. Jeden z nich, niższy od drugiego, palił papierosa, a drugi co chwilę naciągał czapkę na głowę, pokrytą długimi włosami. Harry i Louis. To musieli być oni, jednak bardzo wątpliwe było to, aby po prostu udali się na spacer po biedniejszej dzielnicy Nowego Jorku, kiedy oni najzwyczajniej w świecie tarzali się w pieniądzach i zamiast iść w taką pogodę, mogli po prostu przyjechać limuzyną. Zamarła, kiedy nagle się zatrzymali, a następnie przebiegli przez ruchliwą ulicę, znajdując się już kilkanaście kroków od niej. Oboje rzucili jej przelotne spojrzenie, kiedy ją minęli, jednak Harry spojrzał na nią kolejny raz.

- Cześć - uśmiechnął się, a następnie pociągnął czerwonym nosem, kontynuując przemierzanie drogi.

- Hej - odpowiedziała dopiero po chwili, kiedy byli już za daleko, aby mogli ją usłyszeć. Potrząsnęła głową, orientując się, że stoi na środku ulicy i patrzy, jak idą. Odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła w przeciwnym kierunku do tego, w którym udali się oni, co chwilę odtwarzając sobie w głowie uśmiech, jakim ją obdarzył.

Gossip GirlsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz