2

80 14 2
                                    

Jaskółka, siostra burzy
Żałoba fruwająca
Ponad głowami ludzi,
W których się troska błąka
Jaskółka, znak podniebny
Jak symbol nieuchwytna
Zwabiona w chłód katedry
Przestroga i modlitwa

~Stan Borys


Jak co noc - miała koszmary. Jak co noc - o tym samym. I jak co noc - budziła się podczas niej wielokrotnie, zlana potem, z krzykiem na ustach, z Mabarim piszczącym przy jej łóżku i liżącym ją po twarzy. Za każdym razem, gdy wyrywała się gwałtownie z objęć snu, perliste łzy spływały kaskadami po jej twarzy, a ona mruczała do siebie jak w amoku :
-To tylko sen, Lu. On cię już nie skrzywdzi. Nie ma go tutaj, uspokój się.
W dzień niewzruszona, bez uczuć, obojętna na wszystko. W nocy rozbita dziewczyna, którą pokonała własna przeszłość.
***
4 lata wcześniej

-Lucy Wisewind. Może wyjaśnisz mi, dlaczego znowu spóźniłaś się na posiłek? Chcieliśmy z matką spożyć go razem z tobą. Gerda zrobiła dziś pieczeń z prosiaka. Teraz wszystko jest już zimne - strofował swoją córkę Oliver. Dziewczyna wiecznie przychodziła za późno, szwendała się po okolicznym lesie razem z chłopakami w podobnym wieku, którzy do elity społecznej raczej nie należeli. Nie to jednak martwiło Wisewinda. Nigdy nie interesował się tak naprawdę córką, wychowywał ją jedynie, próbował nauczyć punktualności, która stanowiła według niego szczyt wszelkich cnót i oznakę doskonałości. Niestety, jak narazie nie odnosił sukcesu w tej dziedzinie wychowywania swojego jedynego dziecka.
-Wybacz mi, ojcze. Nie byłam po prostu głodna.
-Nie możesz tak nas lekceważyć, Lu - zwrócił się do niej, już spokojnym tonem. - Punktualność...
-...jest podstawą do załatwienia sobie profitów. Powtarzałeś mi to już wielokrotnie.
- A ty nadal o tym nie pamiętasz, Lucy.
-Przepraszam, postaram się być o czasie następnym razem - spuściła w końcu głowę w stronę podłogi,  zawstydzając się przez słowa karcącego ją ojca, który oczywiście miał rację. Nie zmieniało to jednak faktu, że dla dziewczyny punktualność nie miała większego znaczenia. Najchętniej nadal siedziałaby z Toddem i Frankiem nad rzeką i ćwiczyła walkę na miecze. Była dość specyficzną dziewczyną. Nigdy nie interesowało ją, jaki jest najnowszy krzyk mody w Orlais, albo czy jakiś przystojny młodzieniec  z bogatej rodziny nie szuka żony do ożenku. Od małego podziwiała wszelkich rycerzy, którzy przechodzili przez Redcliffe, których miała okazję zobaczyć. Podobała jej się walka mieczem, marzyła o nauczeniu się posługiwania tą bronią. Tak więc spędzała całe dnie na walce z synami kowala, którzy podbierali na czas ich schadzek do lasu prawdziwe miecze. Naturalnie, że nie nauczyła się wtedy żadnej techniki walki. Nikt jej tego nie pokazał. Zarówno ona, jak i chłopcy, nigdy nie otrzymali prawdziwych lekcji, toteż walczyli po swojemu, ewentualne ciosy podpatrywali u gwardzistów czy rycerzy.
-Jeśli jesteś już głodna, zjedz resztę pieczeni. Będzie już zimna. My już z matką skonsumowaliśmy naszą część, bo nie wiedzieliśmy kiedy zamierzasz zaszczycić nas swoją obecnością. - oznajmił Oliver z wyrzutem wypisanym na twarzy. Później odszedł do biura z założonymi na plecach rękami, najpewniej popracować jeszcze nad jakimś zamówieniem przy świecach.
Lucy nie poruszyła się do momentu, gdy zamknęły się za nim drzwi. Wtedy pobiegła do kuchni, mieszczącej się naprzeciw jej pokoju i palcami oderwała kawełek soczystego mięsa. Nie przejmowała się w tym momencie jakąkolwiek etykietą, bo rodzice jej nie obserwowali. A ona sama bardzo się spieszyła. Pospiesznie wepchnęła do ust spory kawałek pieczeni i wciąż przeżuwając ruszyła szybkim krokiem do swojego pokoju. Wciąż miała na sobie wierzchnie okrycie oraz buty z wąskimi cholewkami do połowy podudzia.
Wszedłszy do pomieszczenia, zamknęła za sobą drewniane drzwi i natychmiast podeszła do okna, które następnie otworzyła. Przełożyła nogi przez framugę i po chwili znalazła się na zewnątrz. Ściemniało się już, ale Todd powiedział jej, że dzisiaj przyjechał kupiec z Antivii, który zawsze przywoził ze sobą przepyszne wypieki prosto ze stolicy państwa, gdzie wiecznie świeciło słońce. Darell, bo tak brzmiało jego imię, był przemiłym człowiekiem, który za pomoc przy rozkładaniu towaru wydawał pomagierom po kawałku antiviańskiego ciasta. Wszyscy wiedzieli, że pochodzi ono z najlepszej cukierni w stolicy kraju i Lucy długo nie zastanawiała się nad propozycją Todda, by wybrać się do Darella już teraz, aby rano jego stoisko na targu było już przygotowane dla klientów.
Dziewczyna przymknęła okiennice i ruszyła truchtem w stronę centrum osady. Gdy oddaliła się na tyle, że obracając się przez ramię nie widziała własnego domu, zwolniła kroku. Zamyśliła się zupełnie, myśląc o tym, że już niedługo spróbuje po raz pierwszy od miesięcy tego słynnego ciasta z Antivii. Zupełnie zapomniała o świecie rzeczywistym.
To był błąd. Nie usłyszała szelestu, dochodzącego zza jej pleców. Nie zorientowała się, że jest śledzona.
Do momentu, gdy ktoś ją nagle złapal za bark i silnie pociągnął do tyłu tak, że wylądowała na tej osobie z przyciśniętym sztyletem do gardła.
-Nie próbuj krzyczeć, skarbie. Chyba, że wolisz od razu zginąć - wyszeptał wprost do jej ucha męski, nieznany jej dotychczas głos. Ciarki przeszły każdy skrawek jej ciała, którego dotknął oddech mężczyzny. Lucy cała się spięła, ale nie poruszyła się o krok, nie mając za bardzo wyboru, gdyż silne męskie ramię przytrzymywało ją w żelaznym uścisku.
-Proszę, nie rób mi krzywdy - zadrżała ze strachu, tak bardzo się bała. Usłyszała cichy śmiech.
-Oczywiście, że nic ci nie zrobię. Sądziłaś, że skrzywdziłbym cię? -powtórnie się roześmiał. Śmiechem, od którego po całym ciele przeszły jej ciarki.
-N-nie, proszę, ja...- załkała, bo  jej gardło zacisnęło się w jedną wielką gulę z przerażenia.
Założył jej knebel na usta, a po chwili materiałowy worek na głowę. Pisnęła, gdy mężczyzna, który trzymał nóż przyłożony do jej szyi przerzucił ją sobie nagle przez ramię. Zaczęła krzyczeć i wyrywać się, jednak wtedy dostała bardzo mocno czymś twardym w głowę. Straciła przytomność.
Obudziła się, gdy ktoś przywiązywał jej ręce do drzewa. Próbowała się wyrywać, krzyczeć, jednak przez knebel wydawać mogła jedynie jęki, nie była w stanie mówić. Nadal miała na głowie worek, przez który nic nie widziała. Cała się trzęsła że strachu.
-Bądź grzeczna, skarbie, to nie będzie za bardzo bolało - usłyszała  ten sam głos mężczyzny. Zadrżała ze strachu.
Spanikowała, gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk otwieranego zapięcia sprzączki paska. Wiedziała już, co zamierza zrobić z nią porywacz. Zaczęła krzyczeć na całe gardło, jednak knebel ograniczał siłę jej głosu.
Mężczyzna szybko pozbył się paska. Wtedy podszedł, do niej i z tego co wyczuła, to kucnął przy niej.
-Dziś będziesz moja -mruknął do niej lubieżnie, na co ona zaczęła się jeszcze bardziej szarpać. Bez efektów. Dalsze wydarzenia potoczyły się wyjątkowo szybko. Gdy nad ranem znaleźli ją myśliwi, wracający z polowania, leżała skulona na ziemi przy drzewie, z rozerwanymi wokół sznurami. Podobno miała podarte, zakrwawione ubrania, twarz spuchniętą i mokrą od łez i puste oczy. Lucy w ogóle nie pamiętała tego momentu, jak również faktu, że przenieśli ją do domu, bo znali ją jako córkę Wisewinda. W jej pamięci utkwiło tylko wydarzenie, które napiętnowało ją na całe życie. Nadal potrafiła wrócić myślami do momentu, gdy obdarta została ze swojej godności. Tylko ból, swoje wrzaski, stopniowo przechodzące w piski, gdy całkowicie zdarła gardło. Obleśne sapanie jej oprawcy w trakcie tego, co jej robił i jego ,,skarbie" brzmiące dla niej po dziś dzień jak obelga. Uczucie straty jej niewinności na zawsze. Poczucie zbrukania, gdy w końcu ją zostawił i tak zwyczajnie odszedł, jakby nic stamtąd nie miało miejsca. Porzucił w lesie na pastwę losu.
Tamtej nocy przestała być dzieckiem.

Blizny nas kształtują [Dragon Age Universe]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz