1

142 16 7
                                    

Było już dawno po zmroku. Większość mieszkańców Redcliffe leżało już dawno w łóżkach i spało. Panowała względna cisza, zakłócana jedynie rozmowami gwardii zamkowej, patrolującej dziedziniec lub mury zamku. Ich gawędy nie było jednak za bardzo słychać, gdyż warownia oddalona była od samej wioski o co najmniej dziesiątą część mili.
W tej atmosferze względnego spokoju dał się nagle słyszeć poirytowany głos:
-Co to ma być, Gabe? Zapłaciłam ci za trzydzieści sztuk skór barana szlachetnego. A ty mi dajesz dwadzieścia osiem. Gdzie są jeszcze dwie?
Głos dochodził z portu przy jeziorze Kalenhad. Na jednym z drewnianych podestów, tworzących sieć przejść nad wodą, przy których stawały statki i łodzie, stała grupa osób. Wśród nich młoda dziewczyna która wskazywała pozostałym na stertę futer, leżącą przed nią i to do niej należały te słowa, które przerwały panującą ciszę. Ubrana był w czarne, przylegające do nóg spodnie, z kieszenią na sztylet przy dolnej części uda, wysokie, skórzane buty w kolorze brązowym oraz w ciemnoszary płaszcz łowiecki sięgający jej na wysokość, co owa sakwa na broń. Na plecach przypięte miała dwie pochwy na lekkie miecze. Kaptur płaszcza zasunęła na głowę, przez co jej twarz ukryła się w ciemności.
Pozostali to byli sami mężczyźni, w liczbie trzech. Dwóch znajdowało się w łodzi, gdzie przygotowywali się do podróży z powrotem, a trzeci, w wieku około trzydziestu lat, stał na pomoście, naprzeciw dziewczyny. Na jej słowa pokręcił głową z irytacją.
-Musiałaś coś źle przeliczyć. Dostałaś dokładnie tyle, za ile zapłaciłaś.
-Gabe, czy ty próbujesz mnie oszukać? Potrafię liczyć, wiem ile tu jest skór. -odparła.
-Naprawdę, panienko, zapewniam..
-Przestań, dobrze? Oddaj mi  brakujące futra, a rozejdziemy się w pokoju. Dobrze wiesz, że jest ich tu za mało.
-Piep....a smarkula. Nie dasz się przekonać po dobroci. Skoro nie tak, to może inaczej cię przekonam, żebyś brała, co dostałaś i spadała? - po tych słowach wyciągnął zza pasa sztylet i wycelował w jej stronę, a że stał blisko, ostrze znalazło się w okolicach gardła. Dziewczyna zareagowała błyskawicznie. Chwyciła za nadgarstek mężczyzny i pociągnęła w dół, wykręcając go pod takim kątem, że Gabe zawył z bólu i wypuścił broń, którą natychmiast zabrała. Teraz to ona celowała w niego.
-Po prostu oddaj mi te skóry.
Pokonany z poczuciem porażki przeklnął siarczyście pod nosem i przyniósł ukryte wcześniej w łodzi futra i dorzucił do sterty przy dziewczynie.
-Następnym razem jak odwalisz taki numer, każę mojemu psu przegryźć ci gardło. - To powiedziawszy zagwizdała cicho. Po chwili na pomost wkroczył ogromny ogar, który czym prędzej przybiegł do swojej pani i jeżąc się zaczął warczeć na mężczyznę.
-Chcesz mnie wystraszyć jednym Mabari? -zapytał ironicznie, choć zrobił krok do tyłu, gdy pies na niego zaszczekał. Było pewne, że się boi i na pewno nie spróbuje ponownie zaatakować.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Zagwizdała ponownie i wielki, ciemnobrązowy Mabari usiadł przy jej boku i ucichł. Wtedy wzięła część skór i ułożyła je na drewnianym wozie, przypiętym do osła, stojącym za nią. Potem podniosła resztę i dołożyła do pozostałej części.
-Ojciec znowu życzy sobie trzydzieści skór za miesiąc. Osobiście w życiu bym nic od was już nie kupiła, gdyby to ode mnie zależało.
Po tych słowach klepnęła zwierzę w zad i ruszyli wgłąb lądu. Gabe znów zaklnął pod nosem i odwrócił się z ponurą miną do towarzyszy. Nie mieli tu nic więcej do roboty. Nie zamierzali zadzierać z dziewczyną, która tak łatwo wytrąciła mu z ręki broń. Czym prędzej więc zebrali się do odpłynięcia.
Tymczasem ona zeszła razem z osłem i psem z pomostu. Ruszyli pod górę, w stronę centrum osady. Nie mieli do pokonania zbyt dużej odległości, jednak podstarzałe zwierzę lata wigoru miało już za sobą i wóz z futrami ciągnęło znacznie wolniej, niż jeszcze dwa lata temu. Jej się jednak wyraźnie nie spieszyło. Powłócząc noga za nogą, posuwała się do góry. W pewnym momencie zawiał wiatr w stronę jeziora, który zerwał jej kaptur z głowy. Słabe światło latarni oświetliło jej szczupłą twarz. Miała ciemnobrązowe włosy, sięgające jej do łopatek. Szare oczy, w których chował się dawno przebyty ból, teraz zduszony wewnątrz tej osoby. Wyrażający obojętność wyraz twarzy. Wąskie, spękane usta. Tak wyglądała Lucy Wisewind, córka garbarza - wytwórcy futer i płaszczy oraz byłej szewcowej.
Dziewczyna delikatnie wsunęła rękę w sierść na kłębie Mabari. Szli tak aż do domu rodziny Wisewind.
Lucy zdjęła uprząż z osła i wprowadziła go do małej drewnianej zagrody, w której trzymali zwierzę. Później nasypała owsa do żłobu, by kłapouch mógł się pożywić i wyszła na zewnątrz, pamiętając o zamknięciu za sobą drzwiczek. Jej ogar czekał na nią, radośnie merdając ogonem.
-Głuptas, przecież nie odeszłam daleko - skomentowała jego zachowanie. Przez chwilę usta wygięły się w kształt przypominający blady półuśmiech. Jednak znikł równie szybko  jak się pojawił.
Lucy wyminęła czworonoga i stanęła przed drewnianym wozem.
- Obudź ojca... chociaż lepiej nie. Sama się tym zajmę. - to powiedziawszy, otworzyła drzwi wejściowe do domu, po czym cofnęła się po część skór. Złapała je i nakazała mabari popilnować reszty nabytku. Sama weszła do sieni, gdzie paliła się pojedyncza świeca, którą sama zapaliła przed wyjściem z domu, wiedząc, że zastanie po powrocie śpiących domowników i żadnej innej formy światła. Zapaliła więc świeczkę, żeby cokolwiek zobaczyć po powrocie znad jeziora.
Wyszła z sieni i znalazła się w przestronnym pomieszczeniu z drewnianą pod lewą ścianą, lustrem do ziemi po przeciwnej stronie. Na wprost wejścia znajdowało się drewniane biurko, na którym poukładane były papiery z zamówieniami na konkretne płaszcze z futer różnych zwierząt. Ojciec Lucy, Oliver Wisewind, był wyjątkowo uporządkowanym człowiekiem. Zamówienia były poukładane od tych najdawniej złożonych na górze, do najnowszych na dole. Każde było wykonywane w terminie, bez żadnej zwłoki. Oliver zawsze pilnował tego osobiście. Skórzane ubrania wychodziły spod jego ręki oraz jego dwóch wspólników, a zarazem członków rodziny: Jonathana Wisewinda- jego brata i Warrena Fearmana - szwagra Olivera. To przez Warrena poznali się późniejsi rodzice Lucy.
Dziewczyna weszła przez drzwi obok drewnianej ławy dla klientów do pokoju do przechowywania skór.
Zawsze było tam chłodno, ponieważ musiały być one przechowywane w odpowiednich warunkach, by nie uległy zniszczeniu przed garbowaniem. Było to jedyne miejsce w domu, gdzie nie było okien. Panowała tu całkowita ciemność. Lucy jednak znała tę drogę na pamięć i z marszu podeszła do odpowiedniego z licznych regałów i odłożyła skórę baranią na odpowiednią półkę. Jej ojciec zwykł mawiać, że jeśli świeżo zdjęta ze zwierzęcia sierść ujrzy słońce, to przypomni sobie, że znajdowała się jeszcze niedawno na żywym stworzeniu i z rozpaczy za utraconą wolnością zblednie zupełnie i straci swoje barwy. Dziewczyna jednak nie wierzyła w tę historię. Nie mniej jednak, nie zamierzała podważać ojcowskiego autorytetu. Po odłożeniu skór, wróciła po drugą część zamówienia. Ogar na jej widok zerwał się z ziemi i wtulił swój wielki łeb w jej brzuch.
-Spokojnie, Sam. Nie było mnie tylko przez chwilę, głuptasie - mruknęła i podrapała mabari za uchem. - Dobrze przypilnowałeś skór jak mnie nie było?
Pies szczeknął potwierdzająco.
-Cicho! Dobrze, wierzę ci. Na przyszłość nie rób hałasu, bo, obudzisz rodziców.
Odpowiedziało jej tylko wesołe merdanie ogona.
Nie chcąc odwlekać momentu pójścia spać, złapała resztę skór i zaniosła do tego samego pomieszczenia, co wcześniej. Po wykonanej robocie wyszła jeszcze na moment na dwór. Czuła zmęczenie po całym dniu pracy, ganianiu od handlarza do handlarza, tu po produkty na posiłek, tu po smalec gęsi, bo ojcu zabrakło do natłuszczania skóry. Nie narzekała, po prostu miała pracowity dzień. Chciała jeszcze na moment wyjrzeć na zewnątrz, tak po prostu, bez konieczności, zwyczajnie dlatego, że miała na to ochotę
Stanęła na podwórzu i spojrzała w ciemne niebo. Chmury przesłoniły wszystkie gwiazdy, jedynie księżyc przebijał się ze swoją silną poświatą przez tę chmurzastą zasłonę.
Lucy zaciągnęła się nocnym powietrzem. Jak co wieczór odezwał się w niej ból z wcześniejszych lat. Pokręciła ze zrezygnowaniem głową i usiadła na ziemi, podkurczając pod siebie nogi. Tęskniła za dziecięcym poczuciem bezpieczeństwa. Od tego felernego wypadku straciła to wszystko za jednym pstryknięciem palcami.
Sam najwyraźniej wyczuł, że dręczą ją po raz kolejny demony przeszłości, bo pisnął jak mały szczeniak i położył swój pysk na jej barku. Nie odezwała się, tylko dotknęła delikatnie ciepłej sierści na łbie i pogłaskała. Wyczuwał wszelkie negatywne emocje, łączyła ich silną więź, taka jaka tylko może się wytworzyć między zwierzęciem, a jego właścicielem. Jej Mabari był najlepszym, co przytrafiło jej się od czasu skończenia piętnastu lat.  Mimowolnie wróciła myślami do tamtych wydarzeń, które z wesołego, rozgadanego dziecka, które spędzało czas głównie z chłopcami z osady, bawiąc się w rycerzy, do skrzywdzonej istoty, która chłodno kalkulowała każdy swój ruch, była małomówna, odzywała się tylko, gdy to konieczne, wszelkie emocje dusiła w zarodku, nie pozwalając im się przebić przez ścianę obojętności, którą niczym mur obronny postawiła przed każdym, nie pozwalając dotrzeć do siebie nawet swoim najbliższym. Nauczyła się walczyć, posługiwać dwoma krótkimi mieczami. Sztukę tę opanowała w bardzo dobrym stopniu. Przez ciągły brak poczucia bezpieczeństwa, była zdeterminowana, by nauczyć się walczyć. Ćwiczyła więc z gwardzistami, gdy nie byli zajęci, w końcu wprawiając się na tyle, że bez problemu każdego pokonywała. Przydawało jej się to czasem, gdy handlarze skór próbowali ją oszukać. Ostrze miecza zbliżone do szyi na odległość małego palca u stopy to całkiem przekonujący argument do tego, by nie próbować oszukać klienta. Zyskała w ten sposób respekt okolicznych rzezimieszków. Była jednak obdarzana nieprzychylnymi spojrzeniami przez innych mieszczan. Stawiali ją na równi z mordercami, bo, chodziła wiecznie ponura i nawet idąc do centrum Redcliffe na targ zabierała ze sobą broń, czujnie obserwując przebywające tam osoby, aż robiło im się nieswojo, widząc jej oczy bez wyrazu. Traktowali ją z rezerwą, jak potencjalne zagrożenie. A ona, nie mając znikąd wsparcia, gdy odepchnęła swoich rodzicieli zaraz po tragedii, stawała się coraz bardziej bezwględna, wypleniała z siebie coraz więcej uczuć, zarówno tych złych, jak i dobrych. Przy niej pozostał jedynie Sam, Mabari, zakupiony przez Olivera Wisewinda po tragicznym zdarzeniu, które napiętnowało ją na zawsze. Tylko ten Ogar powstrzymał ją przed zupełnym załamaniem. Był dla niej przez cały czas jedynym oparciem.
Mokry, ciepły jęzor przejechał jej po twarzy, wybijając całkowicie z ponurych myśli. Potrząsnęła głową, by powrócić do rzeczywistości.
-Sam, musiałeś mnie obślinić? - przejechała ręką z obrzydzeniem po policzku i następnie wytarła dłoń o ziemię. - Chodźmy lepiej spać, piesku. Już późno.
To powiedziawszy, otworzyła ponownie drzwi wejściowe, zdjęła buty w sieni, płaszcz odwiesiła. Następnie razem z ogarem przeszli przez pomieszczenie, gdzie Wisewind przyjmował swoich klientów, tym razem idąc drzwiami,  znajdującymi się za biurkiem. Weszli do części mieszkalnej. Jej pokój był zaraz po prawej stronie, stanowiło go drewniane, skrzypiące przy każdym ruchu łóżko na wprost wejścia, mała, sosnowa szafa z ubraniami, małe okno, wychodzące na podwórze oraz dwie książki, leżące na podłodze przy łóżku, autorstwa Varrica Tethrasa, znanego w całym Thedas pisarza.
Lucy niewiele myśląc, zdjęła z siebie ubrania wyjściowe i przebrała się w lnianą koszulę nocną za kolana, którą przewiązała rzemykiem w pasie, by nie podsunęła jej się zbytnio do góry, gdy spała. Zaraz potem leżała już w łóżku, a jej Mabari spoczywał przy niej na podłodze. Wiedziała, że gdy tylko zaśnie, znowu będzie śniła o tej koszmarnej nocy, o której śniła od czterech lat. Wiedziała jednak, że nie ma wyjścia, bo spać przecież musi.
Zasnęła stosunkowo szybko, zmęczona dniem i wykończona ciągłym niedospaniem.
Wprost na spotkanie z demonami przeszłości.

Blizny nas kształtują [Dragon Age Universe]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz