Rozdział 7

9K 859 55
                                    

Gdy wsiadłam do samochodu anioła i zamknęłam za sobą drzwi, pokręciłam tylko głową i zerknęłam na rozbawionego moim zachowaniem Astriela, który przyglądał mi się. Westchnęłam ciężko zezłoszczona i ściągnąwszy z głowy kaptur, zmarszczyłam brwi, warknąwszy przez zaciśnięte zęby.

- Zadowolony?

- I to bardzo. - przytaknął, znów się śmiejąc. - Dobra, gdzie mieszkasz?

- Darkwood Road 666. - wyrecytowałam z kpiącym uśmieszkiem, a zobaczywszy minę bruneta parsknęłam śmiechem. - A czego się spodziewałeś?

- Czegoś mniej... piekielnego. - mruknął pod nosem, ale wreszcie dodał gazu i pojazd znów przyspieszył. - Więc ile masz wskazówek?

- Zero. - oświadczyłam wzruszając ramionami i odgarnęłam mokre kosmyki włosów za uszy. Gdy zerknęłam kątem oka na kierowcę, ten zamiast na drogę wpatrywał się we mnie. - Patrz gdzie jedziesz, kretynie.

- Jak to zero? - zapytał, ale przynajmniej skupił się na prowadzeniu. Lekko podirytowana przewróciłam oczami i oparłam łokieć o szybę wozu.

- Normalnie. Jak tu przybyłam trzy lata temu, za pierwsze co się wzięłam to szukanie jakichkolwiek śladów demona. I wiesz co? Jedyne co znalazłam to obłąkańca, który pieprzył bzdury o głosach w głowie. - poinformowałam go, wyglądając znudzonym wzrokiem za okno.

Może jednak ten dzień nie był do końca taki zły. Anioły miały chyba jakieś chore wyczucie czasu, bo o dziwo, Astriel proponując mi pomoc tylko uratował przed jeszcze większym zmoknięciem. Gdy tak teraz, siedząc w ciepłym aucie, patrzyłam na pogodę, dotarło do mnie, że z każdą minutą było coraz gorzej. Cholerny deszcz zamiast zelżeć tylko nabrał intensywności, a wycieraczki ledwo nadążały ze zbieraniem wody. Ale nawet mimo to nie miałam najmniejszego zamiaru dziękować Asowi za podwózkę. Phi, jeszcze czego. Aż taka dobra to ja nie byłam.

- Przez trzy lata znalazłaś tylko tyle? - srebrne tęczówki znów spoczęły na mnie, wywołując na karku nieprzyjemne dreszcze. Nie podobała mi się intensywność, z jaką przyglądał mi się chłopak. Była... niepokojąca.

- Hej, a co WY robiliście przez te trzy lata, co? - warknęłam na niego ostro, odwracając głowę w jego kierunku. - O ile się nie mylę, kiedy ja męczyłam się ze śmiertelnikami, anioły w najlepsze siedziały na chmurkach i udawały, że niczego nie widzą. Włącznie z tobą. Więc teraz nie zgrywaj takiego cwaniaczka, okej?

- Mamy większe problemy na głowie niż jakaś durna plaga szaleństwa. A skoro to jeden z waszych ją wywołał, to teraz sprzątajcie po nim. Myślisz, że się cieszę, że tu jestem? To powinien być wyłącznie WASZ kłopot. - syknął na mnie i zauważyłam, jak zacisnął mocno ręce na kierownicy. No proszę, a gdzie anielska cierpliwość?

- Nikt cię tu nie zapraszał, Asie. - zauważyłam, zmrużywszy groźnie oczy. Czułam, jak moc, którą z powrotem ukryłam znów próbuje się wydostać i zaatakować siedzącego obok mnie bruneta. I gdyby nie to, że obiecałam na razie ich nie krzywdzić, ten już byłby w Piekle jako Upadły. - Świetnie sobie bez was radziłam.

- Ta, właśnie widzę. Poza tym to ojciec i reszta archaniołów kazała mi tu przylecieć i rozprawić się z demonem. A Lil to w ogóle nie wiem po co tu jest. Tylko zawadza. Jest zbyt naiwna do tej roboty. - burknął pod nosem, po czym odetchnął głęboko i się uspokoił. - Wiem, że nie mogę ci ufać. Wiem, że coś knujesz. Jednak tylko ty możesz mi pomóc uporać się z tą plagą.

- Do czego zmierzasz? - zniecierpliwiłam się, splótłszy ręce na piersiach.

- Ty zaproponowałaś Liliannie rozejm. Ja proponuję ci współpracę. - oświadczył, na chwilę przeniósłszy na mnie swe palące spojrzenie.

- Że jak?! - pochyliłam się do przodu, wpatrując w niego z niedowierzaniem. - Astriel, powiem ci to po raz ostatni. Jestem demonem. D-E-M-O-N-E-M. Twoim wrogiem.

- Wiem. - przytaknął głową, przez co kosmyki jego czekoladowych włosów opadły mu na oczy. - Ale oboje mamy tą samą misję, którą chcemy jak najszybciej wypełnić. A jeśli połączymy siły...

- ...szybciej się z nią uporamy. - dokończyłam za anioła, zrozumiawszy o co mu chodziło.

Teoretycznie pomysł nie był głupi. Był w nim sens. I ja byłam najlepszym żołnierzem Podziemia, i Astriel był najlepszym żołnierzem Nieba. Sami z siebie byliśmy potężni, a gdybyśmy jeszcze połączyli nasze siły, może rzeczywiście istniała szansa, że jakimś cudem znaleźlibyśmy w końcu tego demona i się go pozbyli. Ja byłam Łowczynią. Tropienie moich wrogów zazwyczaj stanowiło dla mnie bułkę z masłem. Za to As był aniołem, a samo jego pochodzenie umożliwiało mu wyczucie demonicznej energii wcześniej od kogokolwiek innego. Nawet ode mnie. Jeśli tylko by tak znaleźć choćby jeden ślad, z moimi umiejętnościami i z mocami bruneta prawdopodobieństwo zabicia demona rosło dziesięciokrotnie. Ale czy zgodzenie się na takie coś było dobrym pomysłem? Przecież już teraz mieliśmy ochotę się pozabijać. A co dopiero podczas współpracy, gdzie każdy miałby odmienne zdanie.

- Więc jak będzie? - wyrwał mnie z zamyślenia chłopak. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na niego.

- Wiesz, że to się dobrze nie skończy? - zapytałam z drwiną, choć moja twarz nie okazywała żadnych emocji.

- Zdaję sobie z tego sprawę. - przyznał i uśmiechnął się. - Ale tonący brzytwy się chwyta.

- A aktualnie to my toniemy. - zauważyłam, przewracając oczami. - Nie wierzę, że to mówię, ale okej. Możemy spróbować współpracy. Lecz ostrzegam, nie mam zamiaru się ciebie słuchać. Ja robię swoje, ty swoje, wymieniamy się informacjami i wyruszamy razem na polowania. I trzymaj swoją siostrę-idiotkę z dala od tej sprawy, bo nam jeszcze problemów narobi. Jasne?

- Ta, jak słońce. - przytaknął i tak jakby odetchnął z ulgą.

Odwróciłam od niego wzrok i zerknęłam za szybę by przekonać się, że właśnie podjechaliśmy pod mój dom. Mimo że na dworze wciąż padało, przez co miałam ochotę rozwalić wszystko w zasięgu wzroku, to gdzieś w głębi mnie pojawiła się nikła iskierka nadziei, że może wreszcie już wkrótce będę mogła wrócić do mojego prawdziwego domu i zająć się normalnymi zleceniami. Bo co jak co, ale cholernie tęskniłam za zabijaniem.

Astriel zatrzymał samochód pod żelazną bramą obrośniętą przez bluszcz, za którą ukrywała się żwirowa droga prowadząca do wyłaniającej się w tle wiktoriańskiej, ponurej posiadłości. Na jej widok kąciki ust uniosły mi się lekko i całe napięcie ze mnie zeszło, bo myśl, że już niedługo nie będę musiała się przejmować zimnym deszczem przyjemnie koiła moje zszargane nerwy.

Szybko otworzyłam drzwi i już chciałam wyjść na zewnątrz, kiedy As wydusił z siebie ciche pytanie.

- Sabrielo, naprawdę jesteś JEGO córką?

- Słucham? - zerknęłam przez ramię na bruneta, którego srebrne tęczówki lśniły metalicznym pobłyskiem. - As, wiesz co oznacza nazwisko Morningstar?

- Poranna Gwiazda. - przetłumaczył niechętnie.

- A kogo tak nazywano? - spytałam ironicznie i wysiadłam z auta. Nim jednak zamknęłam drzwi, nachyliłam się do chłopaka, a nie usłyszawszy odpowiedzi roześmiałam się. - Tak, Astrielu. Moim ojcem jest sam Lucyfer.

Żołnierz DoskonałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz