Rozdział 1 C.D.

89 6 0
                                    

  Wszystko tu było takie tajemnicze i niezwykłe. Na regałach aż po sufit stały książki. Niektóre, pokryte kurzem inne nowe. Uwielbiałam ten zapach...starych kartek i druku. Mój tata stał teraz na wysokiej drabinie i szukał jakiegoś tytułu. Pomachałam do niego i ruszyłam na zaplecze. Powinna już przyjść paczka, która zamówiłam jakiś czas temu.
- Jest... - ucieszyłam się, gdy zobaczyłam niewielkie pudełeczko leżące na biurku. Ostrożnie odkleiłam taśmę zabezpieczającą pakunek , rozchyliłam wieczko i chwyciłam mapę starego miasta na, którym znajduje się teraz Gloucester.
   Szybko pobiegłam podzielić się nową zdobyczą z przyjaciółmi.
-Patrzcie to mapa Infernum, bardzo rzadki okaz, ale mam.
-Oj Sophie, Sophie ty i te twoje mapy, która to już będzie?- rzekł roześmiany Gary.
-No właśnie która? Co ty z tym później zrobisz na starość?
-Co do pytania która....
-Tylko szczerze- usłyszałam głośnym chórem.
-Dobrze, dobrze. Wydaje mi się że 150, ale to i tak nie jest jakoś strasznie dużo...
-Nie w ogóle- to był Gary.
-Jo pytałaś się mnie co ja z tym zrobię, tak? A więc, jeszcze nie wiem, ale z czasem napewno się dowiem. Przecież mnie znacie, wiecie że bez tego mojego dziwnego hobby nie mogłabym żyć...
W tym, momencie obydwoje mnie przytulili.
-Nasza poczciwa Sophie.
Teraz już każdy z nas leżał na podłodze i zaczął się głośno śmiać. Nic dziwnego że, czułam jak ktoś się na mnie gapi, bo z której strony by na to nie patrzeć byliśmy  w bibliotece.
                                 

                               ***
-Ja już się będę zbierać.
-Ok, my tu jeszcze z Jo chwilę zostaniemy, to ps do jutra.
-No cześć. Pa tatku!  - krzyknęłam przez ramię.
-Pa córeczko, tylko uważaj na siebie.
-Tak wiem, poczekać na zielone, obejrzeć się w lewo w prawo i w lewo... -po swojej ironicznej wypowiedzi usłyszałam tylko ciche westchnienie i krótki przerywany chichot.
   Kiedy wyszłam na zewnątrz, uderzyła mnie fala ciepłego powietrza. Od razu naszła mnie ochota, żeby pobiegać. Skręciłam z głównej ulicy w boczną na której mieszkałam.
   Arlington Row znajdowała się w uroczej staro-angielskiej wsi Bibury. W tej porze roku jaką było lato cała okolica była niezwykle malownicza. Mroczne zwykle lasy otaczające miejscowość były teraz oświetlone ciepłymi promieniami słońca. Rządek rażąco podobnych domków ozdabiały kolorowe kwiaty. Wszystko wyglądało niczym, wyjęte z za bardzo idealnego filmu. Przed posesją numer 13 stała odrapana z farby, niedomykająca się skrzynka na listy. Na podjeździe właśnie zaparkowało rozklekotane auto starej daty i wysiadła z niego roztrzepana kobieta z aparatem i statywem w ręku.
- Cześć mamo!
- Cześć córko...
Weszłam do przedpokoju... polubiłam ten dom od momentu gdy po raz pierwszy go zobaczyłam.
                               ***
Dom w takim miejscu kosztował fortunę i jednocześnie całe oszczędności rodziny Evansów. Nie ukrywając na posadzie fotografa i bibliotekarza nie zarabiano kokosów. Wchodząc do domku znajdowało się od razu w dużym przestronnym pomieszczeniu połączonym z kuchnią i jadalnią. Ściany w salonie miały liliowy kolor. Wszędzie walały się książki i zdjęcia. W rogu pokoju stała roślinka przywieziona przez rodzinę z poprzedniego mieszkania. Była zmarnowana i prawdopodobnie niedługo by zdechła gdyby nie Sophie. Kuchnia była bardzo skromna a  ponieważ, nikt w tym domu nie gotował świetnie, wszędzie stały pudełka po jedzeniu na wynos. Pan Evans był bardziej ułożonym człowiekiem niż jego żona i ciągle starał się poukładać cały  świat i dom jak książki na regałach. Choć nie zawsze mu to wychodziło. Na parterze znajdowała się jeszcze łazienka i sypialnia państwa Evansów. Na piętrze natomiast był
 najbardziej różnorodny pokój jaki świat mógłby zobaczyć. Do pokoju prowadziła drabina. Ściany były pokryte zdjęciami z polaroida. Z książek na półkach wypadały suszone liście i kwiaty. Za zasłonami znajdowało się łóżko z tryliardem poduszek i kocy. Pomieszczenie było oświetlone światłem dziennym z dużego okna które wychodziło na pobliski las. To tędy pietnastolatka wymykała się do swojej kryjówki w lesie odpocząć od zgiełku codzienności.
                               ***
Cała w skowronkach weszłam po drabinie  do pokoju i położyłam mapę na biurku. Później ją przestudiuję ale teraz umieram z głodu więc idę coś zjeść.
-Jestem głodna jak wilk. Mamy coś?
-Tak dzisiaj rarytasy p. Filch dała nam swojej roboty pierogi.
Usiadlysmy przy stole a mama zgarnęła z niego śmieci. Nałożyłam sobie porcję i juz miałam zacząć jeść gdy, usłyszałam.
-Wiesz co może lepiej tego nie jedz...- i spojrzała za okno. Kot sąsiadki właśnie chodził po blacie w kuchni i wkładał łeb do garnków.
-No tak.
Podeszłam do lodówki i wyjęłam z niej jakieś ciasto. Podałam je mamie a ona wyrzuciła rarytasy od naszej kochanej p. Filch.
-Gdzie jedziemy w tym roku na wakacje?- zapytała. Mieliśmy taką tradycję że co roku siadalismy razem nad mapą świata i losowaliśmy miejsce w którym spędzimy wakacje. Rodzice wydawali na to wszystkie oszczędności a potem jak wracaliśmy komornik przez miesiąc nie dawał nam spokoju. To zawsze była miła odskocznia od codzienności.
-Chciałabym,  w tym roku zostać w domu.-poczekałam z niepokojem na reakcję kobiety i dodałam
-Poznałam znajomych i chciałam spędzić z nimi trochę czasu.
Mama od razu się rozpogodziła. Nigdy szybko nie nawiązywałam kontaktów.
-Jasne pogadam z tatą i zrobimy sobie zaległy miesiąc miodowy.
Roześmiałysmy się serdecznie. Rodzice byli po ślubie juz 5 lat a nadal nie pojechali na miesiąc miodowy.
                              ***
Pogoda tego dnia była cudowna. Słońce powoli zachodziło żeby za chwilę wstać gdzieś indziej. Uwielbiałam biegać o tej porze i wyobrażać sobie że uciekam przed nocą. W powietrzu było czuć miły zapach lasu. Korony drzew układały się w groźne stwory i tylko w niektórych miejscach prześwitywały przez nie promienie słońca. Lekko zdyszana przystanęłam na chwilę i wyjęłam polaroida. Zza krzaka wystawał kawałek poroża, chyba jelenia. Nagle, poczułam się obserwowana. Zrobiłam zdjęcie ale się rozmazało  bo zwierzę uciekło. Czułam na sobie czyjś wzrok. Dziwne, zazwyczaj nikt tu nie bywa. Odwróciłam się i pędem pobiegłam do domu. Słyszałam za sobą jeszcze jakieś trzaski, jakby łamanych gałęzi ale tylko przyspieszyłam i o tym zapomniałam.

Gołąb na Arlington Row 13 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz