aesthetic

289 60 15
                                    

Swoją nienawiścią zabijają miłość.

- No chodź- jęknęła przeciągle, ciągnąc mnie za rękę.

- Przecież powiedziałam ci już, że nie.- starałam się brzmieć stanowczo, ale jej głębokie oczy zdecydowanie mi nie pomagały.

- A jeśli cię pocałuję?- uśmiechnęła się.

Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam na nią.

- Dobrze, dobrze już. Pójdę.- zgodziłam się.

Ta na moje słowa uśmiechnęła się szeroko z nieukrywaną ekscytacją. Pociagnęła mnie za rękę i już po chwili stałyśmy pod brudną kamienicą z słabo neonowym napisem tristes artistes d'amour. Poszczególne litery przestały już świecić, dlatego musiałam sama domyślić się, co wisi na ich miejscu.

- Co znaczą te litery?

- Miłość smutnych artystów. Z francuskiego.

- Przecież..- chciałam coś powiedzieć, ale Luiza przerwała mi zirytowanym głosem.

- Tak, wiem, nie lubię Francji. Ale ta knajpka jest jedną z najlepszych na tym zadupiu, a jej życie zaczyna się dopiero po północy.

Luiza przepuściła mnie w drzwiach, a ja weszłam do niewielkiej wielkości baru, rozglądając się uważnie na boki. Przy drewnianych stolikach siedziało kilku pijanych mężczyzn, oparta o ścianę stała skąpo ubrana dziewczyna z kieliszkiem czerwonego wina w ręce, a w kącie dwaj ładni chłopcy wymieniali się miłością i sliną. Uśmiechnęłam się na panujący tu półmrok i ciepłą atmosferę. W powietrzu unosił się nieznanego pochodzenia zapach deszczu, zmieszany z zimnem bijących serc i sklejonych ze sobą potem i alkoholem ciał.

Dziewczyna dotknęła mojej dłoni swoją i zaprowadziła mnie do lady, za którą stał otyły i łysy mężczyzna.

- ah, vous Luisa. ce jeune dame est venue avec vous?- zapytał się Luizy i spojrzał na mnie miłym wzrokiem.

- Estera est l'amour de ma vie- odpowiedziała szybko i uśmiechnęła się promiennie, a ja spojrzałam na nią zaskoczona.

Nie spodziewałam się, że włada ona tak płynnym francuskim. Wydawało mi się nawet, że czuła się ona w tym języku lepiej, niż w polskim.

Dziewczyna zamówiła mi cola-colę, a sobie kieliszek wina, bo prawdę mówiąc, nie wiele czasu zostało jej do dorosłości, a mężczyzna chyba był tego świadom.

Usiadłyśmy, a krzesła zaskrzypiały pod naszym ciężarem. Patrzyłam jak jej blade usta robiły się coraz bardziej czerwone pod wpływem cieczy, która o dziwo nie była krwią, tylko zwykłym, czerwonym winem.

- Byli szczęśliwi dawniejsi poeci, pod liściem dębu śpiewali jak dzieci. A nasze niebo w nocy zaskrzypiało i zawisło na nim pogardzone ciało.- szeptała po cichu ze wzrokiem wbitym w wydrapane na stole inicjały
'a + k'

- Co ty mówisz?- spojrzałam na nią zdezorientowana, lecz ona nawet nie podniosła na mnie wzroku.

Po chwili milczenia, którą wypełniły jedynie ciche dźwięki rozmów i jakaś francuska muzyka wpływająca z szafy grającej, Luiza obdarzyła mnie zirytowanym spojrzeniem i wycedziła z zaciśniętymi zębami:

- Powiedziałam, że Byli szczęśliwi dawniejsi poeci, pod liściem dębu śpiewali jak dzieci. A nasze niebo w nocy zaskrzypiało i zawisło na nim pogardzone ciało.

Wbijała we mnie swój pusty, gardzący wzrok. Moje oczy zaszkliły się nie ze smutku, lecz ze zwyczajnego szoku. Dziewczyna nigdy nie odezwała się do mnie takim tonem.

Niezbyt wiedziałam, co w tamtej sytuacji powinnam począć. Po prostu siedziałam i patrzyłam przed siebie.

Czułam, jak noga Luizy trzęsie się pod stołem, a jej ręce zaciskają się w pięści.

Spojrzałam na jej twarz, która wykrzywiona była w grymasie bólu. Spróbowałam dostrzec jej emocje, lecz zobaczyłam jedynie jedną, samotną łzę na jej lewym policzku.

- Ej Lui, co się dzieje?- nachyliłam się, by być bliżej niej.

- To nic takiego, demoiselle.

Wstała, ucałowała lekko moje czoło, pożegnała się z baristą i po prostu wyszła.

A ja zostałam, ze śladem ust na czole i pustką w głowie.

***
Jadę nad morze(:

constellation ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz