Rozdział 1

35 6 7
                                    

          
        

           Dzwonek powinien był zadzwonić już dawno! Jak na złość minuty dłużyły się i dłużyły. Zerknęłam pośpiesznie na duży, leciwy zegar, stojący gdzieś w rogu sali. To niesamowite, że jeszcze się nie rozleciał. Równie dobrze mógłby być artefaktem w jednym z tych muzeów,  które wystawiają meble z końca dziewiętnastego wieku.
-Panno Shannor!-upomniano mnie szorstko-Byłaby panienka na tyle łaskawa żeby skupić swoją uwagę na lekcji, nie na wystroju klasy?
-Nie-miałam ochotę odpowiedzieć, na szczęście wyprzedził mnie dzwonek.
       Droga szkoła, czy zwykła publiczna placówka-ludzie na koniec lekcji zwykle reagują tak samo. Czyli dostają wariacji. To śmieszne, że my, młodzi ludzie tak bardzo potrzebujemy beztroski. Koniec lekcji ocuca nas jak lekki powiew wolności. Wolności, która w moim przypadku nawet nie istnieje.
      Poczekałam, aż to stado baranów tłumnie wysypie się z klasy i spokojnym krokiem ruszyłam w stronę wschodniopołudniowej szatni.
-Alma!-poczułam jak na ramieniu zaciskają mi się drobne, smukłe palce-mamy dzisiaj razem zajęcia z kółka dyskusyjnego, jak minęły ci lekcje?
      Tóż za mną stała drobna, niska uczennica. O błyszczących, kruczoczarnych włosach, spiętych schludnie w koczka u nasady głowy i krótko przeciętej, prostej, ciemnej grzywce. Orzechowobrązowe oczy iskrzyły się dziwnym granatowym blaskiem. Była inna niż wszyscy. I chyba dlatego poświęcałam jej dużo więcej uwagi.
-Hej, lekcje jak lekcje-wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po wiszącą na wieszaku kurtkę-a ty jak, Mitsuyo?
-Zakochałam się chyba.
-O, to jakaś nowość-mruknęłam zaintrygowana. Mitsuyo i ja miałyśmy kilka wspólnych cech. Należała do nich marna umiejętność docenienia któregokolwiek z facetów na tej ziemi-Gadaj! Kto jest aż takim szczęściarzem?
     Okrągłą buzię o wyraźnych, pięknych azjatyckich rysach rozświetlił rozmarzony uśmiech.
-Braian Tępo-dupek, Aaron Jestem-milionerem, czy Samuel Moje-ego-dosięgło-już Marsa?-zapytałam z pogardą. Nadęte miny tych chłopców, a także liczba ich Ferrari nie robiły na mnie nigdy najmniejszego wrażenia.
-Brett Rovers-uśmiechnęła się blado. Nazwisko nic mi raczej nie mówiło. Ale to nic dziwnego, nie znałam większości osób uczęszczających do tej szkoły.
-Który to?
-On...on nie jest stąd-głos mojej japońskiej koleżanki zniżył się do teatralnego szeptu-No wiesz...on jest z poza naszego internatu...
-Co do licha?-parsknęłam, niemal potykając się o próg dziedzińca-wymknęłaś się na randkę z nieznajomym?
O nie! Co jak co, ale Mitsuyo z całą pewnością nie była na tyle szalona. Rodzicie japonki pracowali i mieszkali w Azji a córkę postanowi wysłać do uczelni z internatem. W ciągu tygodnia dzieliłam z nią pokój, a w weekendy jeździłam do domu. Opuszczanie szkoły było ściśle zabronione, a my nigdy nie odważyłyśmy się na jakiekolwiek łamanie reguł.
-Właściwie nie byłam z nim jeszcze na randce.
Westchnęłam z ulgą, naciągając kaptur szczelniej na głowie. W oczy prószył mi drobny, zimny śnieg.
-Dzisiaj zamierzam to zrobić-oznajmiła, a moje serce po prostu zamarło. Musiałam, ja po prostu musiałam wybić jej ten niedorzeczny pomysł z głowy. Nienawidziłam łamania jakichkolwiek szkolnych reguł. Po coś je w końcu ustalono. Byłam buntowniczką, ale chowałam to gdzieś głęboko na spodzie duszy, kryjąc tam całe dziwactwa swojej pokrętnej natury. Oddzielałam pragnienia od tego co słuszne.
-Dobra, dobra, daj sobie spokój z panem Brettem Romeo i po prostu zróbmy dzisiaj coś ciekawego. Możemy iść na wieczorny występ teatralny w auli dla studentów, albo wziąć udział w konkursie znajomosci francuskiej poezji w bibliotece szkolnej.
-Gadasz jak kujon-przewróciła oczyma, na co tylko prychnęłam, przepuszczając ją w drzwiach-Brett jest naprawdę kochany. Dosłownie on zwalił mnie z nóg! Ma własną kapelę, która gra w jakimś garażu. I jeździ motorem! Sam złożył go z jakichś nielegalnie kupionych części! I ma kolorowe pasemko we włosach!
Tym razem to ja przewróciłam oczami. Nie żeby nie pociągała mnie wizja chłopaka, z gitarą i szybkim motorem. To było coś. Ale zdążyłam się poznać na ludziach. Biedni czy bogaci, wszyscy byli jednakowo zdradliwi i podli. Wykorzystywali i znudzeni porzucali cię jak głupią zabawkę...
-Chodź zajęcia właśnie się zaczęły.
     Zeszłyśmy wąskimi schodami pod ziemię. Mieściły się tu tylko cztery sale lekcyjne, pracowania artystyczna i pomieszczenie woźnego. Sala dyskusyjna była chyba najgorsza z nich wszystkich. Kiedy wczołgałyśmy się z trudem do środka, wszyscy siedzieli już w kręgu.
-Zajmijcie proszę miejsca-uśmiechnęła się słodko Goria. Ściślej mówiąc pani Goria.       Psychiczna nauczycielka łaciny, śpiewu i przewodnicząca kółka dyskusyjnego. Na codzień paradowała po szkole w zwiewnych sukniach, odkrywających jej niedokładnie ogolone nogi, cała obwieszona masą hipisiarskich dodatków. Na oczach miała narysowane krzywe, rozmazane kreski, a głowę zdobiła masa skołtunionych, lekko wypłowiałych kudłów, stylizowanych na fryzury z lat siedemdziesiątych. Jednym słowem-nie. Nie pasowała tutaj. Do wystylizowanych, sztywnych nauczycielek w garsonkach, sędziwych profesorów z przyciemnianymi okularami i bandy wystrojonych w mundurki, rozpieszczonych dzieciaków.
-Dzisiaj porozmawiamy sobie o-tutaj nastąpiła teatralna przerwa, podczas, której Goria zabębniła pałeczkami w niski strop sufitu-aniołach.
     Parsknęłam cicho i ujrzałam rozbawienie w oczach niemal połowy zebranych. Wszyscy przychodziliśmy tu w jednym, zgodnym celu. Odstresować się. Słuchać bzdur z ust tej dziwnej świruski i dać się ponieść jej durnym zabawom.
-Nie zdziwiłabym się, gdyby objawił jej się kiedyś anioł-wyszeptała mi Mitsuyo do ucha-musi często widzieć takie rzeczy, kiedy po lekcjach idzie ćpać do pokoju.
-Mam nadzieje, że Goria skołuje nam kiedyś trochę trawki-zaśmiał się bezczelnie Ralph, siedzący po mojej lewej stronie.
     Pani Goria zdawała się tego nie słyszeć pogrążona w głębokiej zadumie i rozmyślaniach.
-Wiecie-powiedziała po chwili-czy wiecie jak wyglądają anioły?
-Jak pani?-spytał ze śmiechem Ralph, a kilka osób parsknęło, rozbawionych.
-Nie-odpowiedziała poważnie- wyglądają tak, jak my tego chcemy.
-No bez jaj-wyrwało mi się i spróbowałam stłumić to kaszlnięciem.
-Aniołów możemy doszukać się w zarówno w Biblii jak i w wielu księgach różnych religii-uświadamiała nas pani Goria-ideałem były wtedy świetliste postacie w białej łunie i jasnych szatach. Wiecie przecież jak zmieniały się wizerunki z aniołów wraz z kolejnymi epokami. Ideał piękna ulegał zmianie, anioły także. Postacie ukazywane przez pisarzy, rzeźbiarzy i malarzy na sklepieniach świątyń na przestrzeni lat trochę się różniły. Postacie raz były wysmukłe, raz umięśnione a z kolei potem przedstawiano je jako tluste dzieciątka-opowiadała Goria jak w transie-anioły są naszym ideałem.
-To co? Jak ja wyobrażę sobie anioła jako śliczną dziewczynę z wielkimi cyckami i blond włosami aż do pupy, tez będzie okej?-zapytał Harry, głośno się zaśmiewając. Wszyscy śmiechem mu zawtórowaliśmy.
-Tak-odpowiedziała wesoło Goria, wręczając nam podejrzanie wyglądające książki- tutaj znajdziemy wiele o aniołach. Pomagają ludziom od zarania dziejów. Pomagają, wspierają. Dzięki nim nie dzieje nam się krzywda.
-Czy to prawda, że każdy człowiek ma swojego anioła stróża?-zapytała nieśmiało jakaś ruda dziewczyna.
   Goria tylko skinęła głową. Mieliśmy dyskutować o świecie, a nie zagłębiać się tylko w sprawy religii. Zaczynało mnie to irytować. Gdybym chciała to chodziłabym na religię albo etykę, tylko po to żeby słuchać o cudach, aniołach i zbawienności. Prychnęłam z  pogardą.
-Mojego anioła jakoś przy mnie nie ma-westchnęłam sfrustrowana, podnosząc torbę z zamiarem wyjścia z sali- nie pomógł mi jeszcze nigdy. Anioła mojej matki tez przy niej nie było. Była sama kiedy umierała. Sama. Sama z mordercą.
    Śmiechy ucichły. Większość osób spuściła wzrok na swoje kolana, a Ralph lekko podrapał się w głowę. Niezręczne. Właśnie takie to dla nich było. Ludzie unikają tematu śmierci, nieszczęścia drugiej osoby. To dla nich...niezręczne. Nigdy nie szukałam współczucia ani zrozumienia. Zawsze chciałam być z tym sama. Ja czułam ból. Oni tylko zmieszanie.
-Tak myślałam-warknęłam, sięgając do klamki- pani anioły to tylko wymysły nieświadomych ludzi! Nie mam anioła stróża i nigdy nie miałam!
   Miałam wychodzić kiedy odezwała się Goria.
-A czy kiedykolwiek pragnęłaś? Czy wyobrażałaś sobie anioła?-spojrzała na mnie smutno, spod kręconych rzęs-Spróbuj, a może się uda. One przychodzą, tylko kiedy ich pragniemy, Almo. Tylko wtedy.
-Bzdury-mruknęłam,wybiegając z sali. Przeskakiwałam szybko po dwa stopnie, żeby tylko znaleźć się z daleka od okropnej piwnicy. Co mnie tak ze złościło? Nawracające wspomnienia? Ból? A może bezsilność? I takie naiwne tłumaczenie świata. Nie ma aniołów. Gdyby były pomogły by wtedy mojej mamie, prawda? I mi tez by dzisiaj pomagały.
      Wybiegłam na dziedziniec i nie powstrzymywałem już dłużej łez. Pociekły ciurkiem po policzkach, po szyi. Zmieszały się z płatkami lodowatego śniegu, który osadzał się na mojej twarzy. Kopnęłam durną zaspę śniegu i pobiegłam do swojego pokoju. Słyszałam za sobą nieśmiałe nawoływania Mitsuyo.
      Obudziłam się koło szóstej wieczorem na mokrej od łez poduszce. Okazało się, że płacząc w pokoju przegapiłam zajęcia teatralne i kolacje w najbliższym mi skrzydle szkoły. Zmęczona i z bolącą głową zabrałam się za zadanie z chemii, które za nic w świecie nie chciało dać mi sie rozwiązać. Roztargniona zaczęłam szkicować dziwną postać na okładce, ulubionego zeszytu. Ku mojemu zdziwieniu narysowana postać miała skrzydła. Musiałam to zrobić jakoś nieświadomie.
-O, Alma-uśmiechnęła się blado Mitsuyo z brzegu swojego łóżka- już lepiej?
-Tak-westchnęłam, siląc się na nie okazywanie słabości. Silna, silna muszę być silna!
-Przegapiłaś kolację, ale nie chciałam cię budzić-powiedziała miękko, sięgając po jakieś czasopisma modowe z komody.
-Nie szkodzi...pójdę do północnego skrzydła-westchnęłam, naciągając na siebie sweter-a chemia musi poczekać, idziesz ze mną?
-Już jadłam-powiedziała szybko, nie wystawiając nawet nosa znad gazety-smacznego, Alma.
-Ta-mruknęłam zdawkowaną odpowiedź, węsząc jakiś cholerny podstęp w powietrzu-to już sobie pójdę.
         Korytarz był niemal pusty, starsi studenci mieli jeszcze zajęcia, a uczniowie mojego rocznika prawdopodobnie urzędowali o tej porze w pokojach albo w jakichś klubach. Co popularniejsi mieli to w zwyczaju. Tak zwane "kluby pokojowe". Zorganizowane grupki samej śmietanki towarzyskiej, które w sumie mogłyby nawet podchodzić pod jakieś zdrowo porąbane sekty.
-Alma?
    Odwróciłam się na dźwięk swojego imienia. Za mną stała ta ruda dziewczyna, którą kojarzyłam z dyskusyjnych zajęć z panią Gorią.
-A ty jesteś?
-Rose-uśmiechnęła się blado, wyciągając w moją stronę blada jak ściana rękę- ty tez spóźniona na obiad w swoim skrzydle?
-Tak-westchnęłam-nie chce być niemiła, ale nie szukałam towarzystwa.
-Nie szkodzi-uśmiechnęła się szczerze ruda-towarzystwo samo cię znalazło.

Stróżu Mój~ historia upadłego AniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz