Rozdział III

41 1 1
                                    

   - Gdzie biegniesz, do cholery?! Na litość boską, dzisiejsze dzieciaki!
Wśród szalejącego ognia, przepychających się ludzi i latających toporów przepłynąła wiązanka przekleństw i zaklinań na boskiego Odyna, głoszących, że jeśli sam Ryuugamine nie zajmie się swoim synem, to ktoś inny z pewnością to zrobi.
  Wszechobecny chaos i krzyki tłumiły słowa z odległości dalszej niż metr, więc gnający na złamanie karku Mikado nie mógł usłyszeć protestów rzucanych w jego stronę.
Chłopak przeciskał się między potężnymi kobietami i czterokrotnie większymi od niego mężczyznami uzbrojonymi po zęby, usprawiedliwiając się jedynie, ledwo dostrzegalnym w całym tym bałagnie, "przepraszam".
Koło taczkowatej machiny turlało się wesoło, poskrzypując przy tym nieco, a zawartość urządzenia klekotała, podrygując na wszystkie strony.
Stopy Mikado wygrywały nierówny rytm, rozkopując, skąpaną w popiele spalonych desek, będących niegdyś ławkami lub ścianami domów, ziemię. To, co mogło zostać podpalone, wliczając elementy przyrody, w tym trawę, płonęło. Raz drogę chłopaka zagrodziła nawet przebiegająca, paląca się owca.
  Za głową Mikado nagle świsnęło głośno powietrze. Gdyby nie fakt, że jego nogi były jak w trasie - w tamtej chwili istniały po to, żeby wyprowadzić wikinga na wzgórze - z pewnością ugięłyby się pod ciężarem stresu i przerażenia, jakie wywołała wirująca siekiera. Narzędzie minęło kark trzynastolatka o centymetry, odcięło końcówki pszarpanych czarnych włosów, po czym trafiło w sam środek czoła śmiernika zębacza. Stworzenie zawyło z wściekłości i bólu, zarzuciło mocno błękitnym łbem i upadło z łoskotem na budynek obok, urządzając mieszkańcom dodatkowe okno z widokiem na gwiazdy.
Kątem oka, po lewej stronie Mikado dostrzegł klęskę smoka, której towarzyszył łoskot pękanego drewna i mimowolnie odwrócił się w kierunku bestii. Na odchodne chciał jeszcze rzucić sprawcy czynu pełne podziwu (i strachu) spojrzenie, jednak w tej samej chwili Ryuugamine potknął się o wystający kamień, skończywszy rozciągnięty jak długi na twardym gruncie, z kępką zwilgotniałej trawy w ustach. Urządzenie Pyskacza jakimś cudem stało nienaruszone w zasięgu wzroku. Mikado odetchnął z ulgą, jednak jego zadowolenie nie trwało długo. Z trwogą wymalowaną na twarzy spostrzegł, że kamień, który doprowadził go do spotkania z ziemią, tak naprawdę wcale nie był kamieniem...
- To są chyba jakieś nieśmieszne żarty.
...tylko ogonem Koszmara Ponocnika.
Ponad dwumetrowy gad poruszył się nieznacznie, jakby nogi Mikado nie wzbudzały w smoku żadnego zainteresowania, jednak po chwili począł odwracać się w stronę wikinga. Leżący wciąż na brzuchu chłopak, przeklinał sam siebie za głupotę, starając zebrać się jakoś z ziemi. Jego wzrok krążył między smokiem, a potencjalną drogą ucieczki, aż w końcu stanął oko w oko z bestią, która bynajmniej nie wyglądała na zadowoloną.
  Z wyglądu ponocnik przypominał wielkiego jaszczura ze skrzydłami nie podobnymi do żadnego innego zwierzęcia, jakie można sobie było wyobrazić. Całe ciało pokryte było ciemnoczerwonymi, grubymi łuskami, na grzbiecie zwieńczonymi długimi, zaostrzonymi na końcach bolcami. Smukła, wydłużona szyja utrzymywała straszliwy pysk, po brzegi wypełniony haczykowatymi kłami, zdolnymi zmiażdżyć taki kąsek jak Mikado jednym kłapnięciem szczęk. W żółtych ślepiach młodzieniec wyczytał przede wszystkim niepochamowany gniew, ale gdy później wspominał to wydarzenie, mógłby przysiąc, że dostrzegł także lęk, z całą pewnością nie przed człowiekiem.
To spojrzenie kojarzyło się Mikado ze wzrokiem jego ojca. Staruszek patrzył tak na wrogów atakujących regularnie JEGO wyspę, JEGO wioskę i JEGO mieszkańców. Tym, co rożniło oczy wodza od oczu tego smoka był zarówno powód złości, jak i strachu. Ryuugamine czuł odrazę do smoków, więc chciał je prędko poskromić, jego niepokój zaś budził lęk o wojowników, przyjaciół, a nawet o jego syna czy Izayę Oriharę.
A powodami smoków...
- Hej, brzydalu! Tu jestem Ty płonąca jaszczurko!
Cóż, były zupełnie odmienne sprawy.
Koszmar zdołał odwrócić się na tyle szybko, by uniknąć ciosu zadanego ciężkim, kamiennym toporem.
Syknął i prędko się odsunął, na tyle by wykonać zamach ogromnym czerwono-żółtym skrzydłem, które omało trafiło, wzniesioną w górę przez impet broni, Anri. Dziewczyna z łoskotem opadła na grunt, poprawiła przy tym bordową spódnicę i ponownie rzuciła toporem, tym razem trafiając w sam środek oka bestii. Stworzenie zawyło z bólu i, choć czyn Sonohary je rozwścieczył, uciekło, próbując wzbić się w powietrze. W tej samej chwili dzieci dostrzegły, że smok doznał większych obrażeń już wcześniej - w skrzydło i udo ponocnika wbita została strzała, a grzbiet krwawił z ran ciętych. Oboje zdali sobie sprawę, czyj był odstraszony niedobitek i podsumowali to spostrzeżenie krótką ciszą.
  Mikado zdążył podnieść się z ziemi i otrzepać brudne ubrania, podziurawione przy upadku przez kolce. Podrapał się w tył głowy z zakłopotaniem, nie wiedząc jak ubrać zbitek słów w zgrabną całość, by jednocześnie podziękować i nieco zagadnąć dziewczynę. Nim zdążył otworzyć wyschnięte usta, Anri uprzedziła go. Lewą dłonią szarpnęła mocno za ramię Ryuugamine i potrząsnęła tak, że po chwili ciężko mu było złapać równowagę. Uścisk dwunastolatki był silny, zbyt silny, pełen determinacji i troski zarazem. Jego przekaz był oczywisty: skończ robić z siebie idiotę, bo nie mam już siły ratować Twojego upierdliwego tyłka.
- Nie wiem co ci strzeliło do głowy żeby biegać wśród całego tego bałaganu z tym czymś - wskazała palcem na machinę Pyskacza, o której wiedziała tylko tyle, że musiała należeć do Pyskacza - ale powinieneś bardziej patrzeć pod nogi - zawahała się przez moment po czym dodała. - Albo chociaż nie zachowywać się jak baba.
Mikado naburmuszył się, jego policzki przybrały różowawą ze zdenerwowania barwę, czego jednak nie dało się dostrzec przez języki ognia, kąpiące wszystko w ich zasięgu w żółto-pomarańczowym blasku.
Jedynie nadęte policzki obwieszczały Anri, że jej przyjaciel został co najmniej urażony jej skromną radą, czym jednak dziewczyna się nie przejęła, gdyż doskonale wiedziała, iż Mikado nie był w stanie zrobić więcej niż tupnąć nogą... W dodatku bardzo ostrożnie, dla pewności, że nie nadepnął żadnego drobnego stworzenia.
Tak też było i tym razem, w tę bezchmurną, prawie piękną noc, upstrzoną niezliczoną na niebie ilością gwiazd i szybujących smoków.
  Anri rzuciła chłopcu przelotne spojrzenie i odwróciła się na pięcie, by ruszyć w dalszą drogę. Obita spódnica zatrzepotała na tyle, ile mogła w porywie wiatru. Przy lewym biodrze zwisała luźno ulubiona katana Sonohary, na którą dziewczyna zwykła była mawiać "Saika". Mało kto miał pojęcie o znaczeniu miecza, a ci, którzy wiedzieli o nim cokolwiek, woleli trzymać tę wiedzę dla siebie. Niektórzy mogli czasem dostrzec czerwony refleks światła odbijający się od ostrej klingi, jednak samo spojrzenie na pobłyskującą katanę ich odpychało, a nieliczni opowiadali o tym "szatańskim tworze", iż mącił im w głowie i chwytał najgłebiej osadzonych myśli. Te plotki sprawiły, że nikt nie zbliżał się ani do Anri, ani do jej miecza.
  Smukła sylwetka szarżującej dziewczyny, jej krótki, czarny warkocz i zwinne nogi zostały Mikado przed oczyma jeszcze przez krótką chwilę.
 
  Przy ziemi, w głębi wyspy wiatr nigdy nie dokuczał mieszkańcom. Zwykle delikatnie muskał pokrytą bliznami, odzianą w futro skórę wikingów, rozwiewał włosy i trzepotał lekkim materiałem (gdyż ciężkie niedźwiedzie okrycia mogły zostać potargane wyłącznie przez poważne wichury). Podchodząc do brzegu, dużo bardziej odczuwało się morską bryzę i chłodne, ostre powietrze atakowało swą zawziętością na całej długości, rozpościerającej się wzdłuż skał, plaży. Mimo ich znacznej sile, podmuchy sprzyjały rybakom, kupcom i wyruszajcym w podróż wikingom ze względu na swoją stałość i nie porywisty charakter. Żeglarze bardzo cenili Berkowe wody i oddawali cześć Odynowi za pomyślne wiatry.
  Jednak na wysokości rosłych drzew dawało się odczuć nieprzyjemne telepanie, grożące rychłym upadkiem i połamaniem co najmniej obu nóg i kręgosłupa. Gdyby spytać wikinga o zdanie, można było porównać to do wypłynięcia na maszcie na pełne morze podczas sztormu. Problem był jednak taki, że żaden z wikingów nie mógłby odpowiedzieć na pytanie: "Jakie to uczucie siedzieć tak wysoko ponad ziemią?", gdyż dotychczas nikt nie stosował tejże formy rozrywki jaką było chodzenie po dorodnych, rosnących tu od stuleci sosnach. Żaden, z wyjątkiem Izayi Orihary oczywiście.
  Berk porośnięte było lasami iglastymi wzdłuż i wszerz, zajmowały one około siedemdziesięciu procent całej powierzchni wyspy. Przeważały więc znacznie nad skromnym łąkami, pastwiskami i wreszcie faktyczną strefą przeznaczoną na egzystowanie ludu tak nieokrzesanego jak wikingowie. Mimo iż Berk nie należała do największych, u progów jej lasów bardzo łatwo było zgubić ścieżkę i powrót do domu zajmował wtedy nieco ponad pięć długich godzin tułaczki po suchym igliwiu i zielonej ściółce, która wszędzie wyglądała bardzo do siebie podobnie. W ostatnim jednak czasie co raz rzadziej dochodziło do takich sytuacji, gdyż ktokolwiek gubił się wśród drzew, z łatwością odnajdywał drogę powrotną. Szlak wprost do wioski wyznaczony był widocznymi śladami walki - kora gdzieniegdzie była zupełnie poszarpana, w innych miejscach po drzewach zostawały wyłącznie puste zagłębienia po długich korzeniach, a trawa wydeptana dziko, jak gdyby przebiegło po niej stado słoni.
Cóż, Izaya i Shizou niektóre drogi znali już na pamięć.
Orihara zmieniał swoją samotnię już kilkukrotnie, to z powodu wycinki drewna, a to z kolei dlatego, że chłopaka dojrzały ciekawskie siostry bliźniaczki. W obu przypadkach obrana przez Izayę kryjówka kończyła marnie, co nastolatka w ogóle nie dziwiło. Niekiedy nagłe eksmisje doprowadzały go do białej gorączki - wówczas wyżywał się na ulubionej blondwłosej bestii, używając przy tym swoich najbrudniejsztch sztuczek. Każda z nich miała na celu rozwścieczenie biednego Heiwajimy, i choć trudno to sobie wyobrazić - takie sytuacje wpływały na Shizou jeszcze bardziej niż sama twarz "tej nędznej pchły".
Czasem jednak Izaya potrzebował zmiany, więc bywały dni, kiedy mimo funkcjonalności drzewa, szesnastolatek i tak wybierał inny punkt do obserwacji. Wśród wąskiego koła osób znających zwyczaj Izayi, jak i u samego Orihary, krążyło skromne, acz trafne określenie "migracja". Po raz pierwszy określenia tego użył Shinya, kiedy po roku użytkowania, Izayi odebrano dorodnego świerka i zrobiono z niego nowe meble. Przed ścięciem drzewa, odziany w czarną kurtkę chłopak dzień w dzień przychodził do wodza Ryuugamine, prosząc go o litość i trochę serca. Za każdym razem na pytania wodza Izaya odpowiadał jednak okrężnie. Bo kto o zdrowych zmysłach przyznawałby się do śledzenia ludzi z daleka? Koniec końców, drzewo zostało w całości przerobione na przedmioty użytku codziennego.
W przypływie tej zniewagi, Izaya zdecydował się pogonić każdego drwala, który zbliży się zanadto do kryjówki chłopaka. W ten sposób mieszkańcy zaczęli unikać niektórych miejsc w lesie, tłumacząc się spadającymi z nieba nożami.
O dziwo, mało kto nie wierzył nastolatkowi, gdy spytany o drzewne incydenty, odpowiadał, że to kara od syna Odyna, Lokiego, który lupował się w nożach, za to nie lubił drwali.
Co jakiś czas jednak, nie zależnie od woli nadludzkich bogów, drzewa ścinane były na równe deski, co następowało zwłaszcza po groźnych atakach smoków. Równało się to z kolejnymi migracjami.
  Do ostatniej doszło niedawno - smocze napady zdarzały się co raz częściej, i mimo że ich skutkami były nieopisane straty w budownictwie i pożywieniu, mieszkańcy Berk znajdywali w nieszczęściu okazję do treningu, dzięki czemu nawet młody wiking potrafił już zabić małego straszliwca straszliwego.
Od tamtego czasu, Izaya przesiadywał na południowy zachód od wioski. Widział stamtąd większość chat, a gdyby się wychylił, dostrzegłby nawet zarys portu przy plaży.
Sam siebie starał się utwierdzić w przekonaniu, że miejsce to było znacznie lepsze od pozostałych. Wciąż czegoś mu jednak brakowało. Nie mógł poczuć gorąca ognia na twarzy, a wrzaski agonii i zawziętości nie były już tak donośne. Dla nastolatka, oprócz obserwacji, ważne były też doznania, nie dawał się jednak wplątać w wir bezsensownej przepychanki wśród gęstego tłumu wojowniczych kobiet i mężczyzn, biegających z toporami w ręku, jak poparzeni. Co właściwie należało odbierać także dosłownie.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 30, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ludzkie Ciało, Smocza Dusza | Drrr & HTTYD Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz