...gwiazda filmu, pani Hudson, w stroju wieloryba. Niezbyt delikatnie wzięła Sherlocka za ręce, a raczej rękawy, po czym pociągnęła go w swoją stronę, tak, że o mało na nią nie wpadł i nie wylądował na podłodze. Na niej.
-Co pani robi?
-Tańczę – odpowiedziała nad zwyczajniej w świecie szanowna staruszka w stroju wielkiego wodnego ssaka. – A ty, na co czekasz, John. Chodź do nas!
-Przepraszam, ale raczej nie skorzystam, jestem umówiony z... z... Audrey, tak, czeka na mnie, muszę zacząć się szykować, iść, idę, zostawiam was samych, nie zróbcie nic głupiego, bo będziecie tego żałować – powiedział John i podszedł niezdecydowanym krokiem przed siebie, spotkać się z wymyśloną dziewczyną na wymyślonej randce. Całkiem korzystna opcja, ale niezbyt realna.
-Kochanie ty moje, chodź do nas! – wołała coraz głośniej pani Hudson, ale John pogrążony w myślach już jej nie słuchał. Za to Sherlock, urodzony tancerz, nie był zachwycony pomysłami pani Hudson, więc zaproponował kotlety mielone na obiad.
-Dziękuję za zaproszenie, pani Hudson, ale w tej chwili bardzo się śpieszę.
Niestety, mówiąc to, John tak bardzo zapatrzył się na tańczącą parę, że nie zauważył stojącego przed nim Lestrade'a i po prostu na niego wpadł. Biedny Greg, tak nieudolnie chciał przytrzymać się stolika, że wywrócił się na niego z całą jego zawartością. Tak właściwie, na obojgu.