John zastał Sherlocka pijącego herbatę na jego ulubionym fotelu. Widać było, że solidnie nad czymś myśli. Jego żyła na czole wtedy wydaje się jeszcze bardziej aktywna niż wtedy gdy... zresztą, nie ważne.
-Masz jakąś nową sprawę, Sherlock? - zapytał John z przekąsem. Uwielbiał opisywać przygody przyjaciela na swoim blogu, jednak z każdym nowym przydzielonym mu zadaniem coraz bardziej się o niego martwił. Każda sprawa miała swoje drugie dno. Nie mógł powiedzieć, że go to wykańczało, ale przydałaby się im przerwa. Nie chodzi tutaj o ferie w górach czy nad morzem, ale spokojne wieczory w chatce babci Johna spokojnie by wystarczyły. A może by tak pojechać w bieszczady?
-...Wtedy ja mówię mu, no coś ty, nie możesz odciąć mu ręki nożykiem, bo nie zrobiły tego bliźniaczki, i on wtedy do mnie, że pies sąsiadów miał czerwoną obrożę. John, słuchasz mnie?
-Co? Tak, jasne, zawsze Sherlock
-Dobrze. Wydajesz się rozmarzony. Kiedy ty właściwie ostatni raz spotkałeś się z jakąś dziewczyną?
- Co, Sherlock, mówiłem ci, że wychodzę z Anną.
-To była wymyślona Audrey, misiaczku.
-Jak ci się udało do tego dojść? Z resztą, nie ważne, misiaczku? - zdziwił się oburzony John. Lecz w głębi duszy podobało mu się to. Niestety Sherlock nie dosłyszał już odpowiedzi, gdyż w tej chwili był na schodach prowadzących do drzwi wejściowych mieszkania przy Baker Street. Wbrew pozorom, lubił to miejsce. Nie sądził, że może zadomowić się w jakimś domu na stałe, ale ta chałupka, dowodzona przez szeryfa Hudson była jego miejscem na ziemi. Na ulicy o tej porze zazwyczaj znajduje się mnóstwo samochodów prywatnych i taksówek, a jak na złość tego wieczoru nie mógł złapać żadnej. Jednak, po paru minutach wreszcie wsiadł do swojego mechanicznego rumaka i pojechał na miejsce zbrodni. Tak właściwie, pojechał tylko po ulubioną, czarną kawę, ale wszystko w jego wydaniu musi wyglądać dramatycznie.