"Siedem nieszczęść w jednej osobie"
Usłyszałam jak drzwi otwierają się z hukiem. Po chwili ktoś podbiegł do mnie i próbował odciągnąć od łóżka z martwym, zmasakrowanym ciałem. Zamiast pozwolić zabrać się z dala od tego mrożącego w żyłach krew obrazu, ja stałam tam, jakbym przywarła do ziemi.
- Lexa - wyszeptał Sherwood, gładząc mnie po plecach.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że cały czas wstrzymywałam powietrze. Zamrugałam powiekami, próbując zdławić w zarodku silnie napływające mi do oczu łzy. Chłopak niepewnie położył swoje dłonie na moich ramionach, jakby bał się, że zbyt gwałtownym ruchem spłoszy mnie, niczym dzikie, nieoswojone zwierzę. Kiedy poczułam jego ręce owijające się wokół mojego ciała, bez zastanowienia odwróciłam się i wtuliłam w jego tors. Mężczyzna wzmocnił uścisk, co sprawiło, że kropelki słonej cieczy zaczęły ciurkiem spływać mi po policzkach, skapując na biały fartuch lekarza.
- Ciii... - uspokajał mnie, gładząc po plecach kulistymi ruchami.
Wiedziałam, że obecni na sali ludzie zawieszali swój palący wzrok na naszej dwójce. Szemrali coś, schylając się ku sobie i twierdząco kiwając głowami. Powinnam natychmiast wyrwać się z objęć Sherwooda, nie pozwolić mu na zbytnią poufałość, lecz w tamtej chwili nie myślałam o tym co należałoby zrobić, ale o tym, co pragnęło moje zrozpaczone serce.
Jak tylko udało mi się opanować jego kołatanie, uwolniłam się spod silnych ramion chłopaka. Pociągnąwszy nosem, wytarłam go dłonią. Spojrzałam w oczy Shera, w których odbijała się moja zapłakaną twarz.
Zerknęłam kątem oka na zwłoki leżące na pryczy, wokół których krzątały się pielęgniarki.
- Lexa, proszę - szepnął, wyciągając ku mnie swoją dłoń. Westchnęłam cicho, czując jak nowa fala smutku owładania moje ciało. Zacisnęłam usta w wąska kreskę, a powieki zamknęłam mocno pozwalając ulecieć jednej, samotnej łzie.
Podałam rękę młodemu mężczyźnie, który uradowany moją decyzją i bojąc się, że się rozmyślę, momentalnie chwycił ją mocno. Kiedy odchodziliśmy swąd rozkładającego się ciała, który uderzał w moje nozdrza zmalał, lecz obraz nieboszczyka, wciąż miałam przed oczami. Zupełnie jakbym przykleiła go sobie po wewnętrznej stronie powiek, przez co za każdym mrugnięciem pojawiał się na nowo.
Nagle poczułam jak opuszczają mnie wszystkie siły, a na twarz wstępuje bladość. Nogi miałam jak z waty. Postąpiłam krok i gdyby nie idący obok mnie, trzymający za rękę Sherwood upadłabym plackiem na twardą posadzkę. Chłopak złapał mnie w talii, podtrzymując przed omdleniem na ziemię.
- Bianca - zawołał, przywołując ręką młodą dziewczynę. - Proszę, zaopiekuj się nią. - przekazał mnie pielęgniarce, która złapała mnie delikatnie, a następnie zwrócił się do mnie. - Lexa, zaraz przyjdę.
Kiwnęłam głową i pozwoliłam dziewczynie się poprowadzić. Weszłyśmy do przedziału dla personelu. Był on oddzielony ścianą, którą od połowy wysokości do sufitu stanowiła szyba. Pod nią stało biurko z małą lampką, a naprzeciwko regał z dokumentami oraz niewysoka szafa. Kobieta posadziła mnie na krześle i podała wyjęty z półki koc. Okryła nim moje ramiona i pogładziła dłonią po plecach.
- Przyniosę ci wody - powiedziała i wyszła, zostawiając mnie sam na sam z moimi myślami. Byłam przerażona tym co zobaczyłam. W głowie roiło mi się od czarnych scenariuszy.
Kiedy przypomniałam sobie twarz martwego mężczyzny, na którym zastygł wyraz agonii, zrobiło mi się niedobrze. Widok jego uszkodzonego, zniekształconego ciała, przyprawił mnie o drgawki. Byłam bliska kolejnemu atakowi rozpaczy, kiedy wzdrygnęłam się słysząc, jak ktoś zawzięcie dyskutuje na drugim końcu sali.
CZYTASZ
Podziemne Miasto
Science FictionUWAGA z 2021! Opowiadanie pisane parę lat temu. Mogą mieć tam miejsce dziwne zjawiska - latające w powietrzu przecinki, pułapki wątkowe i dialogowe cegły. Wchodzisz na własną odpowiedzialność! Po Wielkim Wybuchu życie na powierzchni Ziemi stało się...