Rozdział 7

140 12 2
                                    

Wczesnym rankiem, gdy większość mieszkańców jeszcze spała, Agatha postanowiła wyjść z mieszkania i przejść się po osadzie. Przebudziła się niedawno i nie mogła już usnąć, więc zostawiła swoje przyjaciółki same. Było parę minut przed szóstą. Za jakiś kwadrnas Alexandrię miał oświetlić blask wschodzącego słońca.  Nastolatka, przechodząc obok ogródka w którym sadzono warzywa, zauważyła Glenna i Maggie. Uśmiechnęła się do nich i pozdrowiła ich lekkim machnięciem ręki.
- Czemu nie śpisz?
Przed jej oczami stanął chłopak o włosach sięgających mu prawie do ramion, na oku miał opatrunek. Dziewczyna znała go już i doskonale pamiętała przykrą sytuację, w której pierwszy raz go spotkała. Niestety nie zdążyli zamienić ze sobą jeszcze ani jednego słowa.
- Wstałam niedawno. - odpowiedziała.
- Agatha? Tak ci na imię? - spytał, mimo że doskonale wiedział jak się nazywa.
Przytaknęła.
Carl zaproponował krótki spacer po Alexandrii, dzięki czemu mogliby się lepiej poznać. Rozmawiali swobodnie, jakby znali się już wcześniej.
Gdy znaleźli się przy swoich mieszkaniach i chcieli się ze sobą pożegnać, chłopak zauważył jak obcy mężczyzna o długich włosach, z czapką na głowie i w długim płaszczu, wchodzi do jego domu, w którym był jego ojciec - Rick, Michonne i jego siostra - Judith.
- Kto to? - spytał, lecz nie czekał nawet, aż Agatha cokolwiek powie i chwycił za broń, którą zawsze trzymał za pasem i pobiegł w stronę budynku.
- Carl! - nastolatka krzyknęła, lecz chłopak tylko spojrzał na nią zza ramienia i nie przestawał biec.
Ruszyła za nim.
Wszedł do domu tylnym wejściem nadal trzymając broń przed sobą. Sprawdzając kuchnię usłyszał rozmowy dochodzące z góry. W tym momencie Agatha dobiegła do niego. Pokazał jej, żeby była cicho i poszła za nim.
Będąc na piętrze zauważył, że drzwi od sypialni jego ojca są uchylone. Chciał tam wejść, ale nastolatka złapała go za ramię i pokręciła głową wskazując na jego pokój. Ukryli się tam.
Po chwili mężczyzna wyszedł zamykając za sobą drzwi i stanął na korytarzu przy schodach. Oglądał obraz. Zdjął go i usiadł na schodku wpatrując się w niego.
- Co do cholery robisz w naszym domu? - Carl stanął przy framudze i celował w głowę mężczyzny, który siedział spokojnie odwrócony do niego tyłem.
- Siedzę na schodach i oglądam sobie ten obraz. Czekam aż twoi rodzice się ubiorą. - spojrzał na niego kątem oka - Cześć. Jestem Jezus. - spojrzał na dziewczynę stojącą za nim - A my się już chyba znamy.
- Co? - Carl spojrzał na nastolatkę.
- Nie dałeś mi nic powiedzieć...
Rick i Michonne zarzucili na siebie pierwsze lepsze ubrania zakrywające częściowo ich ciała i wyszli na korytarz.
- Carl... um... - zająknął się do niego ojciec.
Chłopak opuścił broń. Do mieszkania wbiegł Daryl, Abraham i Glenn calując do Jezusa.
- Wszystko pod kontrolą. - powiedziała Michonne.
- Mówiłeś, że powinniśmy pogadać... - mówił Rick - No to pogadajmy.

*

- Jak się wydostałeś? - spytał Rick.
On, Michonne, Carl, Agatha z Adelaidą, Daryl, Glenn i Maggie siedzieli przy stole przesłuchując Jezusa. Było już jasno. Promienie słoneczne przedostawały się przez okno na śnieżnobiałą ścianę w salonie Ricka.
- To nie było trudne. Jeden strażnik, dwa wyjścia... - mówił Jezus - Jestem w stanie otworzyć każdy zamek. Sprawdziłem wasz arsenał, imponujący. Jesteście dobrze uzbrojeni, ale jedzenia nie macie za wiele, prawda? Za to wasza grupa jest spora. Pięćdziesiąt cztery osoby?
- Więcej. - odpowiedziała Maggie.
Daryl wstał. Podszedł do przesłuchiwanego i oparł się o metalową szafkę trzymając broń w ręce.
- Dziękuję za ciasteczka. - mówił dalej - Moje uznania dla kucharza.
- Nie ma jej tu. - odpowiedział mężczyzna stojący obok niego.
- Źle zaczęliśmy... ale jesteśmy po tej samej stronie. Po stronie żywych. Ty i Rick mogliście mnie tam zostawić, ale tego nie zrobiliście. Jesteście dobrymi ludźmi. Pochodzę z obozu, który jest podobny do waszego. Szukam osady z którą można handlować. Ukradłem wam ciężarówkę, bo myślałem, że jesteście źli, myliłem się.
- Macie żywność? - spytała Adelaida po chwili ciszy.
- Bydło, warzywa, owoce... Wszystko.
- Czemu mielibyśmy ci wierzyć? - Agatha spojrzała na mężczyznę pytająco mrużąc oczy.
- Pokażę wam. To dzień jazdy. Sami zobaczycie, co mamy do zaoferowania.
Maggie poprawiła się na krześle.
- Szukasz osad? To znaczy, że już handlowaliście z innymi ludźmi.
- Wasz wszechświat bardzo się poszerzy. - powiedział Jezus z szerokim uśmiechem na twarzy.

The Walking Dead /fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz