Rozdział 12

59 6 0
                                    

- Super... dotarliście. Witamy.
Na twarzy wąsatego mężczyzny cały czas widniał uśmiech.
- Oddajcie broń. - powiedział i wycelował do Abrahama - Teraz.
Wszyscy byli przerażeni, nie wiedzieli co robić. Rick z trudem patrzył na klęczącego obok Eugenea.
- Pogadajmy. - zaproponował ledwo łapiąc oddech.
- Koniec rozmów. Teraz będziecie słuchać.
Mężczyźni podeszli do każdego, zabrali im bronie i dokładnie przeszukali.
- To twoje, prawda? - wąsaty spytał Carla trzymając w ręce broń należącą do nich.
Zbawcy oznaczali swoje splówy wyrytym kijem baseballowym otoczonym drutem. Taką broń właśnie miał przy sobie chłopak.
- Pewnie, że twoje. - dodał po chwili ciszy i stuknął palcami w jego kapelusz - Ok. Połóżmy ją. - wskazał na Maggie - A wy na kolana.
Położyli łóżko na ziemię, Rick i Abe pomogli jej wstać. Była taka osłabiona, że ledwo trzymała się na kolanach.
- Musisz uklęknąć. - powiedział do Ricka.
Po chwili wszyscy znaleźli się na kolanach w szeregu.
Bez broni.
I bez jakichkolwiek szans na obronę.
- Przyprowadźćcie pozostałych! - powiedział jeden z mężczyzn.
- Dwight! - krzyknął wąsaty facet a z tłumu ludzi wyszedł znajomy blondyn - Raz, dwa!
- Dawać! Idziecie na spotkanie. - powiedział otwierając drzwi jedenego z wozów.
Ze środka wyszedł postrzelony w ramię Daryl, za nim Adelaida, Michonne, Rosita i Glenn, który się szarpał. Był przerażony jak zobaczył Maggie w tym stanie.
- Na kolana! - krzyknął Dwight.
Odstawili ich do szeregu.
- Są już wszyscy. - mówił wąsaty stojąc przed nimi - Pora poznać szefa.
Drzwi campera stojącego przed nimi otworzyły się.

*

Ze środka wyszedł zarośnięty mężczyzna średniego wzrostu, o czarnych, lekko siwiejących włosach. Był ubrany w czarną skórzaną kurtkę i rękawiczki, na szyi miał czerwoną chustę, a na twarzy wymalowany ogromny uśmiech. W ręce trzymał oparty o ramię kij baseballowy, owinięty drutem.
Stał przez chwilę w ciszy i patrzył na szereg przed nim nie przestając się uśmiechać.
- Gacie już pełne? - zapytał i podszedł bliżej - Bo wydaje mi się, że chwila ta niebawem nastąpi, mocz popłynie srogim strumieniem... Który z was, chujki, jest tutaj przywódcą?
- Ten. - wąsaty facet wskazał na Ricka.
Podszedł do niego i przyglądał mu się przez chwilę. Westchnął i tym razem bez uśmiechu powiedział:
- Cześć. Rick, prawda? Jestem Negan. I nie podoba mi się, że zabiłeś moich ludzi. A gdy wysłałem innych, by w odwecie zabili twoich, ty znów ich zabiłeś. Nieładnie... Nie masz pojęcia jak kurewsko nieładnie postąpiłeś. Ale myślę, że niebawem nadrobisz braki w wiedzy. Za parę minut bardzo pożałujesz, że wszedłeś mi w drogę. - jego szeroki uśmiech powrócił - O, tak... Bo cokolwiek zrobisz, nie możesz zadzierać z nowym porządkiem na świecie. A ten, wygląda właśnie tak i łatwo go sobie przyswoić. Więc, nawet gdybyś był tępy i tak go zrozumiesz. Gotowy? Już ci tłumaczę... słuchaj uważnie.
Rick nie wiedział, co robić. Cały się trząsł, a pot spływał mu po twarzy. Pierwszy raz aż tak się bał. Nic nie mówił.
Negan wymachiwał kijem przy jego twarzy. Rick przerażony odsunął głowę.
- Oddaj mi wszystko, albo was pozabijam. Dziś zaplanowałem tylko małe wprowadzenie. - szedł wokół wszystkich w szeregu nadal wymachując kijem - Natrudziliśmy się, byście zrozumieli, co ze mnie za człowiek i do czego jestem zdolny. - znów zatrzymał się przy Ricku - Od teraz pracujecie dla mnie. Wszystko, co posiadacie jest moje. Wiem, że z pewnością ciężko to teraz przetrawić, ale uwierz, przetrawisz to. Dowodziłeś. Stworzyłeś coś. Myślałeś, że jesteście bezpieczni i w pełni to rozumiem, ale prawda wyszła na jaw... nie jesteście bezpieczni, bardzo wam do tego daleko. Czeka was zguba, jeśli nie dacie mi tego, czego chcę. A chcę połowy tego, co macie... jeśli to za dużo zróbcie, znajdźcie, albo ukradnijcie więcej. Za jakiś czas znowu to wyrównamy. Tak teraz wygląda wasze życie. Im bardziej będziecie się upierać, tym drożej ucierpicie. - ponownie ruszył wokół nich - Jeśli zapukamy do waszych drzwi, wpuścicie nas bez wahania, bo drzwi też należą do nas. Jeśli spróbujecie nas powstrzymać wyważymy je. Zrozumiałeś?
Rick ani drgnął, nie powiedział ani słowa. Negan przystawił dłoń do ucha i nachylił się nad nim.
- Co? Nawet nie odpowiesz? - złapał się za brodę i podniósł - Ale chyba nie sądziłeś, że kara was ominie? Nie chcę was zabijać. Chcę tylko postawić sprawy jasno. Macie dla mnie pracować, a przecież martwi nie pracują. Żaden ze mnie ogrodnik, ale zabiliście naprawdę wielu moich ludzi. Więcej niż byłem w stanie poświęcić i za to musicie zapłacić. A więc teraz... zapierdolę jednego z was na miejcu.
Pomachał kijem przed twarzą Ricka i powiedział:
- To jest Lucille... i jest zajebista. Sprowadziłem was tu wszystkich, by obdarzyć kogoś tym zaszczytem.

*

Zatrzymał się przy Abrahamie, który się wyprostował i odważnie patrzył mu prosto w oczy. Negan przejechał ręką po brodzie i się zaśmiał:
- Kurwa, muszę się ogolić.
Poszedł dalej.
Spojrzał na Agathę. Kucnął przy niej i przyglądał jej się. Po chwili ciszy odezwał się do niej:
- Ciebie to ja chyba skądś znam.
Dziewczyna przekrzywiła tylko głowę. Bała się go, ale miał rację... znali się. Wiedziała to odkąd wyszedł z campera. Kojarzył jej wizerunek, ale nie wiedział dokładnie kim jest. Ona przeciwnie.
- Nie wiem skąd, spotkaliśmy się wcześniej?
Uniosła tylko brwi i westchnęła, więc rozglądał się dalej.
Obok niej klęczał Carl, do którego Negan się zwrócił:
- Masz nasz pistolet. Właściwie macie ich pełno.
Chłopak patrzył na niego, lecz nic nie odpowiedział.
- Kurwa, młody, rozchmurz się trochę. Albo przynajmniej uroń łezkę.
Zaśmiał się i poszedł dalej.
Zatrzymał się przy Maggie.
- Jezu... Wyglądasz chujowo. Od razu powinienem skrócić twoje męki. - uniósł Lucille.
- Nie! - wydarł się Glenn.
Negan był zdziwiony. Obrócił się w jego stronę. Mężczyzna rzucał się, ale Dwight trzymał go jedną ręką, a z drugiej celował mu w łeb kuszą Daryla.
- Przestań! - krzyknęła Maggie.
- Ok... rozmyśliłem się. A z nim do szeregu.
Dwight zaciągnął go na miejsce obok Daryla. Przez chwilę Glenn jęczał coś pod nosem, ale uspokoił się, gdy Negan kontynuował.
- No dobra, słuchajcie. Nie próbujcie więcej takich zagrań. Inaczej od razu zajebię. Ten jeden raz jeszcze podaruję, bo rozumiem, że emocje biorą górę.
Spojrzał na Ricka.
- Do dupy, nie? Ta chwila, w której pojmujesz, że gówno wiesz.
Rick uniósł głowę, a Negan patrzył na Carla, uśmiechnął się i wskazał na niego kijem.
- To twój dzieciak, co? - podszedł do niego i zaśmiał się - Bez dwóch zdań, to twój dzieciak.
- Przestań już! - Rick w końcu zdołał coś z siebie wydusić.
- Hej! - krzyknął poirytowany tonem jakim mężczyzna się do niego odezwał - Nie każ mi zabijąć przyszłego seryjnego mordercy. Nie ułatwiaj mi tego. No ale, kogoś wybrać muszę. Wszyscy ładnie czekają na moją decyzję.
Chodził wokół nich pogwizdując.
- No nie potrafię się zdecydować.
Obrócił się do nich plecami. Złapał się za głowę, po chwili ponownie obrócił się do nich i powiedział:
- Ale mam pomysł!
Podszedł do Ricka i przystawił nad jego głowę Lucille.
Ene...
Szedł dalej.
Due...
Rike...
Fake...
Torba...
Borba...
Ósme...
Smake...
Deus meus...
Kosmateus...
I morele baks.
Moja matka...
Kazała mi...
Wybrać...
Najlepszego...
Kandydata...
I postanowiłem...
Wybrać...
Ciebie.
- Jeśli ktoś się ruszy, albo coś powie wyrwijcie młodemu drugie oko i nakarmcie nim ojca i dopiero wtedy zaczniemy. Możecie oddychać, mrugać oczami i płakać. Kurwa, nie wątpię, że wszyscy będziecie to robić.
Uderzył.
Prosto w głowę.
Ale to nie doprowadziło od razu do zgonu.
- Spójrzcie tylko! Bierze to na klatę! - Negan zaczął się śmiać i uderzał dalej - Nieźle!
Uderzał, dopóki nie rozwalił głowy na kawałki.

The Walking Dead /fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz