Rozdział 4

156 23 1
                                    

Wkrótce nastał ostatni dzień naszego, jakże interesującego wyjazdu. Wszyscy byli zajęci pakowaniem swoich rzeczy. Układając ubrania w niewielkiej walizce, kątem oka zauważyłem, że na łóżku Levi'a leżała rzecz, której ostatnim razem, za żadne skarby świata nie chciał pokazać, a teraz samotna aż prosiła się o zajrzenie do niej. Podczas, gdy brunet zbierał rzeczy z łazienki, moja ciekawość wzięła górę i po prostu musiałem zobaczyć co skrywa ten tajemniczy zeszyt. Podszedłem do idealnie pościelonego łóżka i zacząłem przeglądać kartka po kartce. A jednak, Hanji miała rację, Levi ma dużo nieodkrytych talentów. Na ostatniej stronie szkicownika ujrzałem...siebie?

-Co ty robisz z moim szkicownikiem?! - krzyknął Levi odbierając mi zeszyt. - Kto ci pozwolił ruszać moje rzeczy?! Nie robi się tak!

-Yy...Ja...e... - patrzyłem zszokowany na wkurzonego i zarumienionego jednocześnie chłopaka, próbując coś z siebie wykrztusić. Zanim się zorientowałem Levi'a nie było już w pokoju.

*Perspektywa Levi'a*

" Myśli, że jak jest taki popularny to może dotykać cudze rzeczy?! Baka! - przeklinałem na tego idiotę w myślach.

Szybkim krokiem szedłem przed siebie, aż w końcu znalazłem się pod wejściem do pokoju Erwina. Bez pukania wbiłem do środka. Ujrzałem Brwi Zagłady i Armina w dość dwuznacznej sytuacji. Stałem w progu drzwi ze zdezorientowaniem wypisanym na twarzy dopóki blondyni nie zauważyli, że nie są już sami w pokoju.

-T-to nie tak! - usłyszałem głos Smith'a.

-Ja chyba już...już pójdę, a wy sobie tu porozmawiajcie czy coś... - powiedział Armin schodząc z kolan starszego i udając się w stronę wyjścia.

-Czemu ja nic o tym nie wiem? - zapytałem trochę zdziwiony.

-Ech...tak jakoś wyszło... - wymamrotał zawstydzony Erwin, po czym zaczęliśmy już normalną konwersację. Zdążyłem się trochę uspokoić, lecz wciąż nie chciałem wracać do pokoju. Ciekawe co ten szczyl teraz robi? Nie pobiegł za mną...

*Perspektywa Erena*

Pomagałem dziewczynom zanieść walizki do autokaru, po czym poszedłem do swojego pokoju zobaczyć czy nic nie zostawiłem. Chciałem poszukać Levi'a i przeprosić go za wcześniej. Idąc korytarzem spotkałem Annie, która poinformowała mnie o tym, że wszyscy są już w autokarze. Nic nie mówiąc udałem się za dziewczyną. Wszedłem do pojazdu szukając wzrokiem czarnowłosego, w końcu natrafiłem na chłopaka. Dosiadłem się do kobaltowookiego. Ten odwrócił głowę z cichym prychnięciem.

-Ja chciałem...przeprosić... - zacząłem dość zakłopotany.

-Dobra szczylu, wybaczam ci... - powiedział zakładając swoje słuchawki.

Przez większość czasu w ogóle się nie odzywaliśmy. Levi gapił się w okno, a ja nie wiedziałem co ze sobą zrobić. W pewnym momencie zorientowałem się, że nie mam numeru do osoby siedzącej obok. Dotknąłem chłopaka w ramie, na co ten od razu zareagował.

-Czego? - wlepił we mnie kobaltowe tęczówki.

-Tak się zastanawiałem...Wymieńmy się numerami telefonów.

-Po co? - zapytał. - żeby taki bachor jak ty zawracał mi głowę?

-Nie jestem bachorem. - westchnąłem - no nie daj się prosić Leviś~

-Nie i koniec.

-Proszę - powiedziałem, robiąc oczy szczeniaczka.

-Tch...Niech będzie - odpowiedział, wyciągając z kieszeni telefon. Wpisałem swój numer, po czym wręczyłem chłopakowi moją jakże zacną komórkę z klapką. Kobaltowooki wystukiwał coś na klawiaturze, a ja w przypływie emocji pocałowałem go w policzek. Nastolatek kątem oka spojrzał na mnie lekko się rumieniąc i wrócił do pisania. Autokar wreszcie się zatrzymał, a cała klasa rzuciła się do wyjścia. Wyciągnąłem swoją walizkę i zaczekałem na swoją siostrę. Po ogarnięciu się, razem z Mikasą ruszyliśmy w stronę domu. Okazało się, że Levi idzie w tym samym kierunku i wróciliśmy razem. Rozstaliśmy się dopiero przy domu czarnowłosego.  

[Ereri]-Life is Strange-[Wolno Pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz