V

579 78 0
                                    

Po raz kolejny w pokoju przesłuchań dało się słyszeć charakterystyczny zgrzyt zapalniczki, wypluwającej z siebie płomień. Funkcjonariusz zaciągnął się nowym papierosem i wyciągnął paczkę w kierunku Lauren. Jego poważne spojrzenie nie zmiękło ani na moment w ciągu całego przesłuchania. Wciąż wpatrywał się uparcie w dziewczynę, pragnąc ją rozgryźć. Nawet jeśli sprawa wydawała się oczywista to i tak chciał zrozumieć jej intencje i pobudki. Zawsze interesowała go psychologiczna strona popełnianych zbrodni.
- Jeszcze jednego? - zaproponował. - W więzieniu raczej się nie napalisz. Korzystaj póki możesz.
Jauregui nie przejęła się zbytnio jego komentarzem. Po prostu sięgnęła po proponowany wyrób tytoniowy, który ponownie umieściła pomiędzy swoimi wargami, pozwalając mężczyźnie go odpalić.
- Sporo palisz, nieprawdaż? - spytał jeszcze.
- Nieszczególnie - odparła niedbale, rozkoszując się dymem, wypełniającym stopniowo jej płuca przy każdym zaciągnięciu się papierosem.
- Zależy od sytuacji? Stresujesz się i chcesz jakoś zająć dłonie i usta?
- Nie. Drażni mnie, gdy mój rozmówca pali i dmucha mi dymem w twarz, a ja nie mogę mu się odwdzięczyć tym samym - odparła, wydmuchując kłąb dymu prosto w jego twarz.
Poniekąd była to również prawda. Za każdym razem, gdy ktoś palił w jej towarzystwie to ją także nachodziła ochota, by zasmakować w nikotynie. Oprócz tego niektóre sytuacje faktycznie sprawiały, że odczuwała potrzebę zapalenia. Zupełnie tak jak tego wieczoru, o którym zdecydowanie nie zamierzała opowiadać funkcjonariuszowi.

Czekała na niego. W głowie miała już ułożony cały plan, który szczegółowo obmyśliła razem z Camilą, która dostarczyła jej kilku niezbędnych detali potrzebnych do jego realizacji. Dlatego stała teraz w ciemnym kącie uliczki, schowana za kontenerem na śmieci w pobliżu klubu, którego on był właścicielem. Spokojnie paliła papierosa, a tuż obok jej nogi oparty o mur spoczywał kij baseballowy. Stary poczciwy kij, którym uczyła się grać w baseball jako dziecko. Wciąż był w doskonałym stanie i mógł być bardzo przydatny. Jej kryjówka była wolna od podmuchów zimnego wiatru, ale i tak naciągnęła bardziej na głowę kaptur grubej bluzy i otuliła ciaśniej szyję arafatką. Wtedy wyszedł z budynku. Lauren upewniła się jeszcze czy na pewno nikogo nie ma w pobliżu i nerwowym ruchem rzuciła niedopałek na ziemię nawet nie przejmując się tym, by go przydepnąć. Zasłoniła twarz chustą i chwyciła kij, odpowiednio układając go w dłoni.
Niczego nieświadomy mężczyzna podszedł do swojego samochodu, zatrzymując się przy bagażniku, by wyjąć z kieszeni spodni kluczyki do auta. Nie rozglądał się wokół siebie, skupiony całkowicie na tej jednej czynności. Dopiero po chwili usłyszał za sobą szelest. Odwrócił głowę. Za późno. Jedyne, co udało mu się zarejestrować to rozmazany kształt, pędzący z wielką szybkością. Potem nastąpiła ciemność. Lauren zamachnęła się kijem baseballowym uderzając w jego skroń z siłą, która bez większego problemu pozbawiła go przytomności.
Jauregui spojrzała na bezwładne ciało u swoich stóp i schyliła się, by wyciągnąć z jego dłoni kluczyki od samochodu. To było aż zbyt proste. Jednak nie wszystko takie będzie. Przede wszystkim musiała się spieszyć, by związać go zakupioną wcześniej w jednym ze sklepów solidną liną i wpakować do bagażnika auta. Z tym miała o wiele więcej trudności. W końcu musiała dbać o to, by nikt jej nie zobaczył, a także jakoś poradzić sobie z upchnięciem ciała mężczyzny do tej małej przestrzeni. Całe szczęście w pobliżu nie było nikogo, kto obserwowałby tę scenę.
Zamknęła bagażnik i wsiadła do samochodu, odpalając silnik, który przywitał ją przyjemnym dla ucha pomrukiem. Powoli wycofała pojazd z miejsca postoju i wyjechała na drogę, kierując się we wcześniej dokładnie przemyślane miejsce.
Całe szczęście mężczyzna nie sprawiał jej większych trudności. Nie ocknął się w drodze i pozostawał w miłym stanie nieświadomości. Przytomność odzyskał nagle. Pod wpływem przerażającego zimna, które uderzyło w niego silną falą, oblewając całe jego ciało.
Zaczerpnął z przerażeniem drżący i gwałtowny oddech, otwierając szeroko oczy i rozglądając się po nieznanym mu otoczeniu. Lauren uśmiechnęła się tylko pod nosem, odkładając na bok kubeł, w którym jeszcze przed chwilą znajdowała się woda, którą oblała mężczyznę, by go ocucić.
- Co... co się dzieje? Gdzie ja jestem? - wyjąkał w końcu pierwsze pytania, które kłębiły się w jego umyśle.
Jauregui przyglądała się z satysfakcją jak szarpnął nadgarstkami związanymi liną przymocowaną do belki stropowej drewnianej chaty. Chyba zdał sobie sprawę z bezcelowości tej czynności. Postanowił poruszyć nogami, ale te również były rozmyślnie przywiązane do dolnej części dwóch filarów, podtrzymujących dach, pozostawiając go w lekkim rozkroku, który mógł jedynie rozszerzyć. Oprócz tego miał całkowicie ograniczony ruch.
Nie wiedział gdzie się znajdował. Wyglądało to dla niego jak chata myśliwska. Dosyć sporych rozmiarów chociaż widocznie nieużywana i zapuszczona. Widział na jednej ze ścian zakurzone trofea z jeleni i łosi. Gdzieś w kącie stał fotel bujany, a wokół unosił się zapach starości, charakterystyczny dla drewnianych budowli.
- Dzień dobry, Kells - odezwał się nagle głos Camili, na którą dopiero wtedy zwrócił uwagę.
Stała przy zabrudzonym oknie, wyglądając na zewnątrz. Teraz jednak odwróciła się do niego i podeszła bliżej, stając przy jakiejś nieznanej mu brunetce.
- Mila... - jęknął, czując jak nagle jego skroń odzywa się tępym bólem. No tak, został uderzony na parkingu. To była ostatnia rzecz jaką zapamiętał.
Jednego tylko mógł być pewien. Znajdował się z pewnością w zdecydowanie niekomfortowej sytuacji. Zdany jedynie na łaskę dwóch kobiet. Nie chciał jednak okazać w związku z nią strachu, od którego wręcz dygotał wewnętrznie. Próbował na próżno go zwalczyć drwiną.
- Co jest, Mila? - zapytał z trudem, siląc się na rezolutny ton. - Co to za pojebany żart?
Zdecydowanie nie podobał mu się jej wyraz twarzy, a raczej jego brak. Była teraz niezwykle chłodna i poważna.
- To nie żart, Kells - odpowiedziała spokojnie, niepokojąc go jeszcze bardziej. - To jest moja zapłata za to, co robiłeś...
Strach go paraliżował, zagłębił się w trzewiach i wszczepił w nie ostrymi pazurami. Mimo wszystko, zaśmiał się ironicznie, mając nadzieję, że to wszystko jest jedynie jakimś jego chorym wymysłem. Snem lub halucynacją spowodowaną jakimś dziwnym narkotykiem. Jeśli byłoby to drugie to chyba już nigdy nie tknąłby prochów.
- O czym pierdolisz? - zapytał.
Lauren nie mogła już dłużej znieść jego bezczelnego uśmieszku. O ile wcześniej jakakolwiek myśl o mężczyźnie napawała ją nienawiścią i wściekłością to teraz jego widok i całe obserwowanie jego reakcji potęgowało to uczucie po tysiąckroć. Nie dała jednak tego po sobie poznać. Powinna być opanowana, prawda? Kontrolować każdą swoją akcję. Dlatego spokojnym krokiem, podeszła do niego, wiedząc, że nigdzie jej nie ucieknie i zwijając dłoń w pięść, wymierzyła mu potężny cios w splot słoneczny. Kells napiął liny przy nadgarstkach, gdy jego ciało starało się skulić po otrzymanym ciosie. Przez  krótką chwilę zdawało jej się, że nie był w stanie nawet zaczerpnąć tchu. Kiedy tylko odzyskał oddech, nabrał głęboko powietrza w płuca i z trudem wydobył z siebie głos.
- Ty suko... - warknął, a Lauren cofnęła jeszcze raz ramię, by tym razem wymierzyć mu prawy sierpowy w szczękę.
Obserwowała jak jego głowa odskakuje od jej pięści w chwili uderzenia, zwisając przez moment bezwładnie z karku. Irytował ją samą swoją egzystencją, obecnością, ale nader wszystko mierził ją widok tego jego głupiego uśmieszku, igrającego na wąskich wargach. Postanowiła sprawić, że już nie będzie mu do śmiechu...

Naranja es el nuevo Negro ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz