Rozdział 1

5.6K 211 97
                                    

Kolejny poranek na ziemi. Obóz musiał przywitać życie i kolejny raz spróbować przetrwać. Tak, jak codziennie. Nie było to szczególnie łatwe, bo zapasy się kończyły.

Broń miał jedynie Bellamy Blake, a Clarke? Cóż, nie miała broni.

I tak zaczęła się ich krótka historia.

Clarke

- Słuchajcie mnie teraz uważnie! - stałam na wiadrze i starałam się zwrócić uwagę setki.

Od początku naszego przylotu tutaj, panowało tu wielkie bezprawie, więc chciałam zrobić cokolwiek, aby to zmienić.

Niestety nikt mnie nie słuchał.

W zasadzie wszyscy byli zastudzeni w bezruchu. Nie można było na nich polegać aż do chwili, gdy bufon Blake musiał się popisać posiadaniem narzędzia tortur.

Przynajmniej poskutkowało, bo wszystkie spojrzenia skierowane były w moją stronę. Wraz z jego.

Uśmiechnęłam się nieśmiało w stronę Blake'a, bo jednak trochę mnie wyręczył  i kiwnęłam głową. To był miły gest z jego strony. Zwłaszcza, że nie był dla mnie zbyt sympatyczny. Właściwie dla nikogo nie byl.

- Dobrze, skoro już łaskawie przykułam Waszą uwagę... - po chwili obok mnie stanął Finn.

Miałam niechybne wrażenie, że on nie zamierzał odpuścić.

- Nie zawracaj mi głowy, Finn - powiedziałam do niego ledwo słyszalnie w nadziei, że da mi upragniony spokój, ale cóż. Musiało być inaczej.

- Możesz mnie ignorować, ale zapamiętaj jedno. Jesteś moją własnością, a tego nic, ani nikt nie zmieni. Do zobaczenia.

Miałam dość takiej pewności siebie. Właściwie można było to tak nazwać? Jego zachowanie podchodziło już pod nękanie.
W tym wszystkim szkoda mi było tylko Raven, bo zapewne o niczym nie miała bladego pojęcia.

Byłam również zła, bo nie dość, że mnie zdenerwował, wszyscy dosłownie się rozeszli. Nie wiedzieli, że miałam coś do powiedzenia. Jedzenie samo się nie znajdzie...

Zeszłam z wiadra i ruszyłam w stronę mojego namiotu. Dość na dziś.

Czekał tam na mnie Bellamy, co było bardzo dziwne, bo nie sądziłam, że akurat on się tu zjawi. Podeszłam do niego i spojrzałam mu w oczy.

Od początku naszego wylądowania był dla mnie chłodny, czasem nawet obwiniał za bycie tutaj.

W zasadzie z jednej strony go rozumiałam, ale co ja mogłam zrobić? Zmienić decyzję mamy?
Z drugiej jednak strony byliśmy w miejscu, o którym zawsze marzyliśmy. Przynajmniej niektórzy.

Początki były ciężkie, ale aby tu żyć, musieliśmy wszyscy trzymać się razem.
Chronić i pomagać sobie nawzajem.

- Pomóc Ci w czymś? - spojrzałam się na niego.

Unikałam kontaktu wzrokowego, bo w jego oczach było coś takiego, że nie mogłam w nie spojrzeć. To zabawne. Takie rzeczy działy się w filmach, a nie w prawdziwym świecie.

- Finn to...

- Finn to? Dokończysz?

Bellamy zaśmiał się. Do tej pory zastanawiam się, co go wtedy rozśmieszyło.

- Finn? Ten dzieciak? Clarke, stać cię na coś lepszego.

Po tych słowach odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Nie wiem, o co chodziło, ale najwyraźniej chłopak miał ze sobą problem.

Weszłam do mojego namiotu i położyłam się na kocu.

Zaczęłam myśleć o tym, co miała w zanadrzu ziemia.

Moja mama w dzień wylotu powtarzała, że muszę, powinnam i zapewne będę silna. Ale jak było naprawdę? Z lekka przerastało mnie bycie tutaj. Brakowało mi mamy.

Ale będę się starała.

Dla niej.

*°*

Około 6 godzin później

- Clarke, wstawaj - usłyszałam czyjś głos nad głową. Ktoś mnie lekko trzymał za dłoń, ale to było tak delikatne i subtelne. Przysięgłabym, że to moja mama. Jednak moja mama była na Arce, w kosmosie.

Nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam.

Odruchowo ścisnęłam dłoń osoby obok.
W dalszym ciągu nie otworzyłam oczu.

- Księżniczko... - znowu usłyszałam głos. - Clarke, wstawaj. Cholera, naprawdę masz twardy sen.

Otworzyłam oczy i ujrzałam osobę, której nie chciałam i raczej nie powinnam widzieć w swoim namiocie.

Bellamy'ego.

Co on tu robił?

Powinnam pominąć to, że dalej trzymałam jego dłoń.

On dalej trzymał moją.

- Co tu robisz? - puściłam jego dłoń, trochę zdekoncentrowana i zawstydzona. A może radzej skrępowana?

- Ruszamy do lasu i pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć.

Patrzyłam na niego ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

- Która godzina? - zapytałam i w tym samym momencie skojarzyłam jeden ważny fakt.

Nikt tu nie miał żadnego urządzenia, który wskazywał godzinę. Bo zegarek, który dał mi tata, nie działał już od bardzo dawna.

- Clarke..., gdybym tylko miał zegarek - westchnął i znowu zaczął mówić. - Myślę, że około trzynastej.

Teraz to ja westchnęłam.

- Kto idzie do lasu? - wstałam i ubrałam moją kurtkę.

- Ja, Murphy, Miller i... - nie dokończył. Czyżby chciał powiedzieć moje imię?

- I? - spojrzałam na niego.

Bellamy przez chwilę jakby bił się z myślami, ale odpowiedział niemalże od razu.

- I ty. Jeśli chcesz - nie spodziewałam się tego kompletnie.

Cholera, Bellamy Blake był dla mnie miły?

Wyszliśmy z mojego namiotu.

W jednej chwili wszystkie spojrzenia padły na nas.

Chyba czegoś nie rozumiałam...

Oni chyba nie pomyśleli, że ja i Blake coś...

Nie! Kategorycznie nie.

*°*

- Murphy, zagramy w prawda i wyzwanie? - zapytał go Miller.

Chłopaki dosyć nudzili się przez całą naszą drogę.

- Cokolwiek, bo widzę, że jest Ci nudno - odpowiedział mu Murphy.

Zaśmiałam się. Mimo, że mogło nam coś grozić, oboje byli nadzwyczaj wyluzowani.
Miller, Murphy i Bellamy szli tuż za mną i usilnie kłócili się o zasady gry.

- Co do... - krzyknęłam i wpadłam wprost w ramiona bruneta.

[opowiadanie w trakcie korekty, proszę o cierpliwość!]

Potrzebuję Cię | Bellarke Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz