Tak minął rok. Rok usiany bólem i udręką, ale też wieloma sukcesami Jurija.
Z dnia na dzień kwiaty w moim organizmie były bardziej uciążliwe i trudniejsze do ukrycia. Nic więc dziwnego, że pewnego dnia w moim pokoju hotelowym, osoba, której najmniej się spodziewałam, znalazła gałązkę białego bzu, lekko splamioną moją krwią.
-Zaczęłaś zbierać kwiaty?- Jean Jaques Leroy siedział na moim łóżku i uśmiechał się wprost kpiąco.
-Co tu robisz... JJ?- Ostatnie słowo wyplułam jak obelgę.
-Szukałem mojej księżniczki, myśla...
-Nie nazywaj go tak- warknęłam wściekła.
-To jego wina prawda?- Nagle zmienił temat wstając z jasnej pościeli i wyciągnął w moją stronę garstkę splamionych moją krwią, małych, białych kwiatków.
-Nie wtykaj swojego długiego nochala w nieswoje sprawy- warknęłam i wskazałam mu drzwi.- A teraz żegnam.
-Nie wygłupiaj się. Nie lepiej się tego pozbyć?- Nie zamierzał odpuścić.
-Pozbyć się choroby i tym samym wspomnień o najlepszym przyjacielu. Wyśmienity pomysł Leroy. Masz takich więcej?- Syknęłam zdenerwowana.
-Najlepszym przyjacielu, przez którego kwiaty zabijają cię od środka. Naprawdę świetny przyjaciel- powiedział z wyraźnym sarkazmem.
Jednocześnie miałam ochotę udusić Kanadyjczyka gołymi rękoma, ale wiedziałam też, że po części ma racje. Jednak dalej wskazywałam nu drzwi mając zdecydowanie dość tej rozmowy.
-Dasz sobie pomóc?- Zapytał już łagodniejszym tonem.
-Nie chcę od ciebie pomocy Leroy. Daj sobie spokój.
JJ wywrócił błękitnymi oczami i odwrócił się do drzwi. Powolnym krokiem zaczął iść w ich kierunku. Kiedy sięgał dłonią do klamki ja próbowałam powstrzymać kwiaty duszące mnie już dłuższy czas.
Nie wytrzymałam. Biegiem ruszyłam do łazienki by pozbyć się bzu. Wyplułam część zakrwawionych kwiatów i spróbowałam się podnieść. Przeszkodziła mi w tym ręka na moich plecach.
-Wszystkie- usłyszałam spokojny, ale nadal irytujący, głos JJ'a.- To, że teraz je powstrzymasz nie pomoże.
-Idź sobie- wychrypiałam znów próbując wstać.
-Przytrzymam ci włosy- nie poruszony moimi prośbami Leroy złapał moje włosy.
Nie zostało mi nic innego, jak posłuchać denerwującego Kanadyjczyka. Szybko pozbyłam się wszystkich kwiatów pod czujnym okiem JJ'a.
-Teraz sobie idź- powiedziałam kiedy skończyłam i podniosłam się z zimnych kafelków.
-Powinnaś się tego pozbyć albo mu o tym powiedzieć- Leroy puścił moje włosy.- Na prawdę [Twoje imię]. Według mnie lepiej zapomnieć niż zginąć.
-Może według ciebie- odpowiedziałam.
-To prędzej czy później cię zabije. Przynajmniej mu o tym powiedz.
-Kiedy ty się w ogóle taki troskliwy zrobiłeś, co Leroy? Co ciebie to w ogóle obchodzi?- Warknęłam i wyszłam z łazienki.
-Zdążyłem się nauczyć, że jak komuś dzieje się coś złego, to lepiej go wesprzeć niż jeszcze bardziej go dołować.
-Ale jeśli komuś nic nie dolega, to można mu dogryzać i przezywać go?!-Wprost krzyknęłam na Kanadyjczyka wychodzącego z pomieszczenia.- Jeśli ktoś jest chory to trzeba go pocieszać i być dla niego miłym, ale wobec innym można być egocentrycznym dupkiem, który jest tak zapatrzony w siebie, że nie widzi świata poza swoim wielkim, obrzydliwym, długim nochalem, tak?!
CZYTASZ
Agape/ Jurij x Reader (Hanahaki)
FanfictionDelikatne kwiaty opuszczają moje ciało bez ustatku. Jest ich coraz więcej, ale ty o nich nie wiesz. Mimo wszystko nie odstąpię cię na krok dopuki nie zabiją mnie od środka...