V

687 85 60
                                    

Nadszedł zbawienny piątek. Ostatni dzień nauki, po którym nadchodził upragniony weekend. Usiadłem na parapecie, wyglądając przez okno. Słońce ledwo przebijało się przez szare chmury, a ludzie pośpiesznie przepychali się na chodniku, pogrążeni w swoich ponurych myślach. Czy tak wygląda dorosłość?
Napisałem krótką wiadomość do Andy'ego.
Frank: Żyjesz?
Wstałem i wyszedłem z domu bez słowa. Teraz i ja byłem częścią tej szarej, smutnej masy ludzi, śpieszących się do swoich obowiązków. Poczułem lekkie wibracje w kieszeni i przeczytałem wiadomość.
Andy: Umarłem...
Czyli już mu przeszło.
Dzisiejszy dzień nie zapowiadał pięknej pogody. Na niebie chmury gęstniały i stawały się coraz ciemniejsze.
Wszedłem do szkoły i powolnym krokiem udałem się do klasy na pierwszą lekcję. Chemia, czyli jak zepsuć interesujący temat. Naprawdę można opowiedzieć o zjawiskach chemicznych w ciekawy sposób i dodać do tego jakieś małe doświadczenia, ale nie... Sucha teoria wykładana przez starszą kobietę z wściekle pomarańczowymi włosami jest bardziej interesująca.
-Dziś porozmawiamy o wyższych kwasach karboksylowych...-Zaczęło się.
Miałem ochotę walić głową w ławkę, słysząc jej potępiający ton głosu. Jakby chciała podkreślić, że my jesteśmy idiotami, a ona kurwa władcą świata. Jesteśmy tu, żebyś nas tego nauczyła, a nie wymagała już całej wiedzy.

Udało mi się przetrwać tą cholerną chemię, a w nagrodę mam godzinę wiedzy o społeczeństwie. Nauczyciel jest naprawdę​ spoko. Można z nim pożartować i nie traktuje nas jak podrzędne istoty.

Matematyka była nuda, jak zawsze. Nauczycielka próbowała wytłumaczyć twierdzenie Pitagorasa jednemu z uczniów, ale on kompletnie nie rozumiał, co do niego mówiła.

Geografia była wielką porażką. Nauczycielka próbowała wyciągnąć z nas jakiekolwiek informacje, ale nikt po prostu nie wiedział. Nawet Lola, która przeważnie ratuje nas z takich sytuacji.

Nadszedł czas na jedyne w tygodniu zajęcia z wychowawcą. Lekcja do rozwiązywania klasowych dram i omawiania dziwnych rzeczy wymyślonych przez dyrektora.
Ksiądz wszedł do klasy z widocznym uśmiechem. Wyglądał pięknie, kiedy mogłem zobaczyć jego małe, białe ząbki, zupełnie jak u małego dziecka. Znów odmówiliśmy modlitwę, po czym usiedliśmy na twardych, drewnianych krzesłach. To niesprawiedliwe, że nauczyciele mają takie miękkie i wygodne fotele na kółkach.
Gerard zaczął coś mówić, ale ja się wyłączyłem. Wyciągnąłem zeszyt i otworzyłem ostatnią stronę. Przez chwilę patrzyłem tępo w białą kartkę w kratkę, aż do głowy nie wpadł mi świetny pomysł. Spojrzałem, czy Way prowadzi normalnie zajęcia. Czarnowłosy chodził przed pierwszymi ławkami, więc raczej nie miałem się czego bać. Zacząłem zapisywać słowa do najprawdopodobniej piosenki.

And say, ha
What I wanna say
Tell me I'm an angel,
Take this to my grave.
Tell me I'm a bad man,
Kick me like a stray.
Tell me I'm an angel,
Take this to my grave.

Muzykę wymyślę w domu. Spróbuję zagrać na gitarze i później pewnie pójdę po radę do Andy'ego. Z rozmyślań wyciągnęła mnie czyjaś dłoń na moim ramieniu. Odwróciłem głowę i prawie stykałem się nosami z Gerardem jebanym Way'em.
-Odbierzesz to po lekcjach-uśmiechnął się uroczo, po czym zabrał mój zeszyt i wrócił​ do biurka.
"Kurwa"-to było dobre określenie na tą sytuację. Nie bardzo chciałem zostawać po lekcjach i to z Gerardem.

Całą następną lekcję myślałem o zbliżającym się spotkaniu.
Da mi jakąś karę? Każe odmówić cały różaniec piętnaście razy? Kto wie co on może wymyśleć...

W końcu nadeszła godzina zakończenia moich lekcji. Wszystkie klasy kończyły w piątek w tym samym czasie, więc większość była już w szatni i zbierała się do domu, aby dobrze spędzić ten weekend. Natomiast ja stałem pod klasą i w końcu zdecydowałem się zapukać. Po usłyszeniu przytłumionego "proszę", wszedłem do sali. Gerard uśmiechnął się, kiedy tylko mnie zobaczył.
-Całkiem niezłe-pochwalił.-Trzymaj i baw się dobrze w weekend.
Po prostu oddał mi zeszyt i otworzył drzwi, żebym wyszedł.

Po lekcjach nie poszedłem do Andy'ego, po raz pierwszy od... Chyba zawsze. Udałem się do domu, w którym jak najszybciej zamknąłem się w swoim pokoju. Rzuciłem się na łóżko i otworzyłem ten nieszczęsny zeszyt. Na stronie, na której zapisałem swoje słowa były też inne, napisane innym pismem i czerwonym atramentem.

Well, I know a thing about contrition,
Because I got enough to spare.
And I'll be granting your permission,
'Cause you haven't got a prayer.
Well I said hey, hey hallelujah,
I'm gonna come on sing the praise.
And let the spirit come on through ya,
We got innocence for days!

Byłem pewien, że to pismo Gerarda. Wydaje mi się, że ksiądz nie powinien pisać takich rzeczy, ale w sumie to co ja tam wiem. Tym bardziej, że jego tekst świetnie pasował do mojego.

Kiedy przyszła pora snu, nie mogłem zasnąć. Myślałem nad piosenką, Gerardem i oczywiście jutrzejszą imprezą. W końcu udało mi się udać do krainy Morfeusza.

~~~

Wena dalej mnie nie kocha, ale się staram ;-;

Co sądzicie o tym rozdziale?

Wgl na majówkę miałam w mieście Archidiecezjalne Dni Młodych XD
Cała masa nastolatków, którzy z wiarą nie mają zbyt wiele wspólnego, ale przyjechali, bo nie chcieli spędzać majówki z rodzicami...

A jak u was majóweczka? ^=^

Tell me I'm an Angel |FRERARD|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz