VIII

620 94 127
                                    

Poniedziałek. Rozpoczynamy całą tą katorgę jeszcze raz. Ogarnąłem się w łazience, po czym wyszedłem z domu. Zamykałem właśnie drzwi, kiedy usłyszałem wołanie. Ktoś wyraźnie krzyczał moje imię i biegł w moją stronę. Odwróciłem się i zobaczyłem Brendona.
-Frank!-Krzyknął po raz ostatni i znalazł się przy mnie.
-Hej-przywitałem się.-Co ty tu robisz?
-Myślałem, że mogliśmy pójść razem do szkoły-powiedział.
-Chodzimy do tej samej szkoły?-Byłem zdziwiony.
-No tak-odpowiedział.-Do równoległych klas.
Raczej nie przegapił bym kogoś z takim czołem, ale kto wie.

Powoli szliśmy do Andy'ego, o czym poinformowałem ministranta. Nie chciałem jakiegoś wielkiego zdziwienia, więc na pisałem do przyjaciela o dodatkowym gościu. Zjedliśmy w spokoju tosty z serem i szynką, a później ruszyliśmy do szkoły.

Pożegnaliśmy się z Brendonem i poszliśmy na swoje zajęcia. Usiedliśmy na naszym miejscu, czekając na dzwonek i wychowawcę. Po chwili do klasy wszedł uśmiechnięty ksiądz.

Lekcja przebiegała tak jak zwykle, a ja nie mogłem się skupić. Wyłapywałem tylko pojedyncze słowa: strach, lęki, fobie... Świetny temat na początek tygodnia, no ale nie mnie to oceniać.
-A ksiądz czego się boi?-Spytał ktoś z pierwszej ławki.
-Igieł-odpowiedział czarnowłosy, bez zastanowienia.-Nie lubię czuć czegoś w swoim ciele.
I znów się wyłączyłem. Zauważyłem, że uwielbiam patrzeć w jego zielone tęczówki. Jak mam się skupić na lekcji, kiedy mam przed sobą taki widok?

W końcu zadzwonił dzwonek, więc zbierałem się do wyjścia z klasy, kiedy poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłem się i spojrzałem na wyższego mężczyznę.
-Zostań chwilkę-poprosił.
Podeszliśmy do biurka i czekaliśmy, aż wszyscy wyjdą.
-O co chodzi?-Spytałem, kiedy byliśmy już sami.
-Wiedziałem, że dobrze się bawiłeś w weekend-oznajmił Gerard, uśmiechając się.
Przełknąłem nerwowo ślinę.
-S-skąd ksiądz wie, co robiłem w sobotę?-Zapytałem zdenerwowany.
-Powinieneś sprawdzić, kogo dodajesz na snapchacie-powiedział, a jego uśmiech stał się szerszy.-Spokojnie, nie powiem nikomu.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć.
-D-dziękuję?-To było bardziej pytanie, niż jakakolwiek odpowiedź.
Ksiądz wstał i podszedł do drzwi. Poszedłem w jego ślady i kiedy już miałem je otworzyć, poczułem oddech na szyi.
-Powinieneś się wyspowiadać-szepnął Gerard, po czym dodał.-Grzeszniku.
Przeszedł mnie dreszcz i spojrzałem w oczy Way'a. Były inne niż zawsze. Bardziej... Dzikie? Szalone? Szybko wyszedłem z sali i udałem się na zajęcia. Wszedłem do klasy trochę spóźniony, ale mało mnie to obchodziło. Zakopałem się w swoich myślach i nawet nie słuchałem tego, co mówił do mnie Andy.

Po szkole pośpiesznie wróciłem do domu i wziąłem szybki, chłodny prysznic. Musiałem ochłonąć. Zaraz po nim, zszedłem do kuchni i przygotowałem budyń. Tak jakoś miałem na niego ochotę. Miskę z pysznym, parującym budyniem, polanym sokiem malinowym, zabrałem do pokoju. Włączyłem muzykę i jadłem deser.

Było już po pierwszej, a ja dalej nie mogłem spać. Myślałem nad całą tą sytuacją z Gerardem. Co to ma znaczyć? Ksiądz chyba nie powinien się tak zachowywać?

Po jakimś czasie udało mi się zasnąć. Nie był to spokojny sen, dający odpoczynek. To był płytki, niespokojny sen. Bardziej przypominał leżenie z zamkniętymi oczami, na skraju jawy i marzeń, lub w moim przypadku koszmarów.

~~~

Jak tam?
W sumie to mam teraz rodzinną kolację, bo właśnie miałam bierzmowanie, ale dostałam weny i sobie poszłam. ^-^

Powoli zaczynamy tą pojebaną frerardową relację.
Niestety długo się nią nie nacieszycie.
Hehe 😈

Tell me I'm an Angel |FRERARD|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz