PROLOG

606 54 3
                                    

Mroźne powietrze gwałtownie owiało jej na wpół przytomną twarz, kiedy mężczyzna w czerwono-złotej zbroi niezbyt delikatnie wywlekł jej bezwładne ciało z czarnego odrzutowca. Powoli. Po rampie w dół, na przykrytą grubą warstwą śniegu ziemię. Tylko tyle udało się jej zakodować.

- Wiesz, że to dla twojego dobra? - zapytał mężczyzna.

Jednak rudowłosa, mimo chęci pokazania jakiejkolwiek formy oporu, nie była w stanie wydobyć z siebie żadnej formy sprzeciwu. Próbowała mówić, jednak słowa więzły jej w gardle, a jedyny dźwięk, jaki się z niego wydobywał to przeraźliwy, żałosny charkot. A mężczyzna uparcie parł w głąb lasu, wśród którego wylądowali. Kobieta żałośnie zwisała mu przez ramię, tocząc z nim, ale też ze sobą, wewnętrzną walkę, podczas gdy ciało okazało się od niej zupełnie niezależne.

- Ciii, Tash, wszystko będzie dobrze - uspokajał ją, bądź, co bądź przyjaciel, kiedy mijali kolejne ośnieżone drzewa iglaste. - To najlepsze rozwiązanie, przysięgam.

Co ty, kurwa, wiesz o dobrych rozwiązaniach?! - krążyło po jej umyśle w zawrotnym tempie. Jedyne, co pojawiało się jej przed oczami to posępne odciski zbroi w białym puchu otulającym północne krańce Alaski. Bo też tyle było jej dane poznać - cel ich podróży. A była nim właśnie Alaska.

- Będziesz tu miała godne warunki, przysięgam - tłumaczył jej raz za razem mężczyzna schowany za metalową maską. - Lepsze niż pozostali. Chociaż tyle jestem ci winien.

W dupę sobie wsadź ten swój tani pic na wodę, ty cwelu! - znów pomyślała, chociaż wolała mu to wykrzyczeć prosto w twarz. A przy okazji go w nią uderzyć. Mocno.

Kobieta tego nie widziała, jednak para była coraz bliżej celu ich wyprawy. Mężczyzna w zbroi obszedł właśnie kolejną stromiznę wysokiej góry, blisko której szczytu się znajdowali, kiedy jego oczom ukazał się cel tej karkołomnej podróży. Wśród gęstych zarośli i zasp świeżego śniegu dało się zauważyć prostą bryłę nowoczesnego budynku, zbudowanego głównie z jasnego, naturalnego kamienia oraz szkła. Bezpretensjonalna bryła, poniekąd wręcz wtapiająca się w zbocze góry, łagodnymi kaskadami dobudowanych na różnych poziomach pięter, chyliła się ku poszarpanemu brzegowi zamarzniętego jeziora poniżej. Brunet pomyślał przez chwilę, że niesiona przez niego kobieta z pewnością doceniłaby kunszt architektoniczny całej budowli. Natasha zawsze kochała prostą estetykę.

Para nie potrzebowała dużo czasu, żeby dotrzeć do głównego wejścia. Mężczyzna jakby od niechcenia wpisał odpowiednią kombinację liczb na elektronicznym panelu, na prawo od szerokich drewnianych drzwi. W ciszy tego pustkowia dało się słyszeć cichy pisk, a zaraz potem ciche syknięcie otwieranego wejścia.

- Witaj w domu, księżniczko - mruknął ciemnowłosy wkraczając do stopniowo rozjaśniających się wnętrz budynku.

- Panie Stark, loguję pana wejście w systemie - odezwał się elektroniczny kobiecy głos, jakby znikąd.

- Zaloguj też naszego drogiego gościa, Friday - rozkazał mężczyzna kierując się do salonu, teraz zsuwając sobie bezwładne kobiece ciało z ramienia. - Panna Romanoff spędzi tu trochę czasu.

Love you too // WinterWidow Fanfiction PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz