Rozdział III

182 13 10
                                    


Szłam powoli ulicą, rozglądając się na boki i rozmyślając o przeszłości i przyszłości. Dopiero teraz zaczynało do mnie tak naprawdę docierać, że pewien rozdział w moim życiu zamknął się na zawsze i nie mam na to wpływu. W mojej głowie zaczęły pojawiać się znajome obrazy z przeszłości, z początków mojej miłości do Dom'a, mojej fascynacji nim i wyścigami, aż do teraz. Coś, na czym tak cholernie mi zależało, w co wierzyłam do końca, rozpadło się jak domek z kart. Do tej pory nie rozumiałam, co kierowało Dom'em. Przecież znaliśmy się tyle lat..
Może to rutyna?
Kiedy ta myśl przemknęła mi przez głowę, zaczęłam się sama z siebie śmiać. Przecież w naszym związku nigdy nie było nudy przez to, co robiliśmy. Wręcz przeciwnie mieliśmy już czasem dość emocji i adrenaliny, chcieliśmy przystopować, założyć własną rodzinę tak jak Mia i Brian.. Los jednak chciał chyba inaczej i rozwidlił nasze drogi. Czy na zawsze? Cóż. Tego nigdy nie można być pewnym.. Zwłaszcza, że Dom mimo wszystko pewnie wie, co u nas, dzięki Mii. Ja nigdy nie odważyłam się zapytać jej o niego, chociaż nieraz mnie korciło.

Nawet nie dostrzegłam, kiedy dotarłam na plażę. Usiadłam na piasku zdejmując wcześniej buty, a lekkie fale uderzające o brzeg, obmywały mi stopy. Zapatrzyłam się w dal szukając odpowiedzi na tkwiące w mojej głowie pytania, które więzły mi w gardle.
Jak się masz, Dom? Wszystko u Ciebie w porządku?
Spojrzałam na swoje obie dłonie. Na lewej, na serdecznym palcu widniał srebrny pierścionek z małym brylancikiem - zaręczynowy, zaś na prawej dłoni na serdecznym palcu widniał średniej wielkości złoty krążek - obrączka. Mimo rozstania i wielkiej rany, jaką zadał mi mąż, nie zdjęłam tej najważniejszej i najcenniejszej dla mnie biżuterii, tak jak krzyża dumnie wiszącego na mojej szyi - nie tylko symbolu wiary w Boga, ale i znaku rozpoznawczego mojej rodzinki. Miałam nadzieję, że Dominic mimo wszystko nadal nosił swój. Jeśli teraz naprawdę oboje cierpimy w imię rodziny, to go nie zdjął. Tak samo obrączki.
Może kiedyś się o tym przekonam..
Westchnęłam ciężko, delikatnie obracając obrączkę na moim palcu. Właśnie uświadomiłam sobie, że zaczynałam zastanawiać się, czy ta zdrada naprawdę nie miała jakiegoś celu. Moje serce nie chciało tak naprawdę uwierzyć, że Dom zrobił to po prostu, od tak. Kochał nas. Nie mówię już ogólnie o mnie, chociaż nie sądzę, bym po tym co przeszliśmy stałabym mu się nagle obojętna. Widziałam w jego oczach ból, kiedy wykrzyczałam mu prosto w twarz, że mnie nie zastrzeli, bo mnie Kocha. Wiedział, że przegrał, bo znam jego serce. Zbyt dobrze znam historię każdej blizny, która na nim jest i doskonale wiem, w jakim rytmie bije. Znam go na pamięć. To moja melodia uspokajająca. Moja kołysanka.
Boże, Dominic, co Ty nam zrobiłeś..?
Podkuliłam nogi pod brodę, opierając czoło o kolana i zaczęłam płakać. Nie na głos. Ortiz nigdy nie płacze na głos. Zacisnęłam zęby tłumiąc szloch. Pozwoliłam tylko zdradzieckim słonym kroplom płynąć po moich policzkach i rozmazać mi makijaż. Dziękowałam Bogu za deszcz, który właśnie zaczął padać. Mogłam zgonić wszystko na niego.

Drżałam z zimna, byłam przemoczona do suchej nitki, ale nie zamierzałam wstawać z miejsca. Nie drgnęłam nawet o milimetr. Dopiero, kiedy poczułam, jak ktoś narzuca mi kurtkę na ramiona, powoli zaczęłam podnosić głowę. To Mia. Uśmiechnęłam się do niej smutno, gdy usiadła obok mnie, ocierając z policzków moje łzy.
- Spodziewałam się, że tu jesteś - szepnęła obejmując mnie ramieniem i tuląc do siebie. - Ciągle zadręczasz się moim Bratem, co? - milcząc powoli odsunęłam się od siostry Dom'a
- Przyjechaliście całą familią? - zapytałam chcąc jak najszybciej zmienić tory tej rozmowy
- Tak.
To jedno krótkie słowo bardzo mnie ucieszyło. Byłam szczęśliwa, że zobaczę w końcu małego Jack'a. To dziecko sprawiało, że zapominałam o wszystkich problemach. Mała kopia Brian'a działała cuda.
- Brian pozwolił Ci mnie szukać w ten deszcz? - kiedy tylko o to zapytałam, szatynka spojrzała na mnie z przerażeniem i od razu wyjęła z torebki swój telefon.
- Cholera - przeklęła. - Dwadzieścia pięć nieodebranych połączeń od Brian'a. - Spojrzała na mnie kręcąc głową. - Będzie afera - mruknęła chowając telefon z powrotem, a ja wstałam z piask,u otrzepując jedną dłonią tyłek, a drugą podając Mii. - Wracajmy lepiej do domu, zanim przyjedzie po nas wkurwiona eskorta w postaci nadopiekuńczego blondyna.
Zaśmiałyśmy się obie i ruszyłyśmy do van'a O'Connerów, którym przybyła przyjaciółka.



I jest! Mamy kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się podoba ;* Komentujcie i gwiazdkujcie, chcę wiedzieć, czy ktoś w ogóle to czyta i co sądzicie o moim opowiadaniu.

Jak zwykle serdeczne podziękowania dla Dominiki Kordasińskiej za cenne rady i poprawki.

All for the family.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz