5. Heavenly

560 31 12
                                    

Rozdział zawiera wulgaryzmy.

— Na pewno chcesz wracać sama, kochanie?

Heavenly uniosła otwartą dłoń do góry i poczekała chwilę. Kilka kropel deszczu spadło na jej rękę, więc wcisnęła ją do przepastnej kieszeni bluzy. Było stosunkowo ciepło, ale na niebo już wpłynęły ciemne, ciężkie chmury i niedługo miał lunąć deszcz. Heaven chciała wrócić do domu możliwie przed ulewą.

Podniosła głowę i wpatrzyła się w niebo. Nawet przez słuchawkę telefonu czuła bijące od babci Lucille spokój i radość, jej głos był ciepły jak porządna kołdra... nawet teraz mogła wyczuć zapach piernikowej latte w powietrzu, jak zresztą zawsze, kiedy rozmawiała z babcią.

— Tak, babciu — powiedziała cicho. — Tak, chcę dzisiaj sama dojść do domu. Chcę... zobaczyć okolicę. Znam drogę, będzie dobrze.

— No mam nadzieję. — Babcia Lucille westchnęła i Heaven wyobraziła sobie, jak głaszcze ją po policzku, uśmiechając się lekko niepewnie. — Po prostu się o ciebie martwię, Heav, doskonale o tym wiesz. Bądź ostrożna, dobrze?

— Oczywiście, babciu. Kocham cię.

— Ja ciebie też kochanie. Uważaj na siebie i wracaj szybko do domu.

Babcia rozłączyła się, a Heavenly odetchnęła głęboko i schowała telefon do kieszeni torby. To prawda, uwielbiała rozmawiać z babcią, ale nigdy nie czuła się pewnie korzystając z telefonu. Wolała rozmawiać z kimś naprawdę, nawet jeśli byłoby to potwornie stresujące.

Zarzuciła obszerny kaptur na głowę i ruszyła przed siebie. Inni uczniowie wsiadali do aut i odjeżdżali lub zmierzali do domu albo pizzerii w kilkuosobowych grupkach, śmiejąc się i poszturchując. Ona szła sama jako jedna z nielicznych i szczerze mówiąc niezbyt jej to przeszkadzało.

To miało być spokojne popołudnie. Heaven planowała wrócić do domu przed ulewą, rozpakować kilka kartonów z rzeczami i poczytać książkę, ewentualnie pograć z babcią w scrabble albo w „Państwa, miasta". Nie zanosiło się na nic innego.

— Cześć.

Jej serce na chwilę przestało bić, kiedy zrozumiała, że jakiś chłopak o niebieskich oczach wpatruje się w nią z zainteresowaniem. W głowie błysnął jej obraz tamtych jarzących się, neonowych błękitnych tęczówek, które widziała we śnie. Najwyraźniej jej głowa jeszcze podświadomie pracowała, kiedy Heavenly była zaślepiona przerażeniem, bo jakimś cudem udało jej się stwierdzić, że nieznajomy chłopak ma taki sam kształt oczu.

Miał kręcone, ciemnoblond włosy i był od niej wyższy o co najmniej dziesięć centymetrów. Miał na sobie prawie taką samą bluzę, jak ona — tyle, że większą i na plecach miał napis: „Lahey" i numer 14. No i był dosyć przystojny, jak na nastolatka. Jego twarz była gładka i miała ostre rysy, mocno zarysowaną szczękę i kości policzkowe.

Niemal wmurowało ją w ziemię. Zatrzymała się gwałtownie i rozejrzała się wokoło, szukając jakiejś innej osoby, do której mógł mówić nieznajomy chłopak. Nikogo nie znalazła. W końcu spuściła głowę.

— Z nikim mnie nie pomyliłeś? — szepnęła. Nie planowała mówić tak cicho, ale niemal nigdy nie potrafiła się wysłowić, kiedy była zdenerwowana. Dobrze, że w ogóle udało jej się z siebie cokolwiek wydusić... a może źle?

Nie zdziwiłaby się, gdyby chłopak nic nie usłyszał, ale on zdawał się rozumieć każde jej słowo wyraźnie. Wsunął swoje duże dłonie do kieszeni spranych jeansów i wzruszył ramionami.

— Wiesz, zazwyczaj nikt oprócz mnie nie wraca tą drogą — zauważył. — Jesteśmy tutaj sami, więc niezbyt mam z kim cię pomylić.

Pocieszające — pomyślała Heavenly, zaciskając powieki i pięści. Przy rękach tamtego chłopaka jej dłonie wyglądały jak piąstki małego dziecka. — Co tym razem, pieniądze, jedzenie, czy po prostu chce mnie pobić? Boże, a co, jak mnie zgwałci?

❄ frostbitten ❄ Isaac LaheyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz