Rozdział 5

261 19 11
                                    

    

Jacob nie wiedział czy wszystko leciało mu z rąk z powodu kaca czy może też z widoku, jaki zobaczył. Splecione dłonie jego siostry i Henry'ego były dla niego jak cios...silny cios. Całe życie starał się odpędzać wszelkich mężczyzn i chłopaków od siostry, chcąc ją chronić jak każdy brat, ale...ale może ten gest nie znaczył dużo? Może chciała mu dodać otuchy? Ale jakby się tak zastanowić, to tylko Greenie, tylko czuły, przystojny, inteligentny Greenie, za którym oglądają się nawet dziewczyny z zamożnych rodzin. Greenie był istnym ideałem Evie i właśnie to go martwiło.

Jacob, ale czym ty się zamartwiasz? Green nie jest takim typem, który zmienia kobiety jak rękawiczki.

Odezwał się głosik.

Ale mimo to boje się o nią! Jest moją siostrą i...i

I nie masz do niego zaufania!

Kolejna szklanka rozbiła się o podłogę. Ufa nie ufa! Bez pomocy Greena sobie nie poradzi!

Jest twoim mentorem, a mu nie ufasz. Nie ładnie Jacob, oj nie ładnie!

Nawet nie zauważył, kiedy Henry zjawił się w wagonie. Hindus nie wyglądał za dobrze. Miał podkrążone i zaczerwienione oczy od słabo przespanej nocy.

Henry rozejrzał się. Na pólkach brakowało szklanek, z pięciu została tylko jedna, imbryka oczywiście też nie było. Filiżanki całe szczęście były nietknięte. Na podłodze natomiast pełno było odłamków szkła. Henry spojrzał na Frye'a, który stał przed nim i wpatrywał się w niego tak intensywnie, że się trochę dziwnie poczuł. Wziął miotłę i zaczął zmiatać wszystko w jedno miejsce.

- Jak się czuje Evie?- Zapytał w końcu.

- Znacznie lepiej. - Mruknął, nie zaszczycił go spojrzeniem. - Nie długo już pewnie wyruszy w teren.

- Ty z nią zapewne. - Jacob skrzyżował ręce i uniósł brew. Alkohol coraz mniej szumiał mu w głowie.

- Nie sądzę...- Henry skończył sprzątać i podparł się po bokach. - Nie nadaje się do tego.

- Mimo to...kiedy cię o to prosi to idziesz. - Głos Jacoba przybrał wrogi ton.

- Jak prosi to idę, a poprosiła raz! - Henry mimo złości starał się mówić cicho i spokojnie. - Nie...

- Nie musisz zabijać! Chodź w teren Greenie! Rdzewiejesz, tak samo jak twoje umiejętności!

Henry zacisnął pięści. Nie prowokuj mnie Jacob! Nie cierpiał, kiedy ktoś podważał jego umiejętności nawet wtedy, kiedy owy ktoś nie mógł ich ujrzeć. Po prostu tego nie lubił. Wdał się pod tym względem w Abraaza i to wręcz przerażająco.

- Jaki mam powód, aby udać się w teren? - Odpowiedział.- Widzisz jakiś?! Bo ja nie!

- Ale ja widzę. Moją siostrę!

- Możecie być cicho?! Proszę!

Evie wychyliła się za drzwi z miną mówiącą, że wyrwali ją ze snu. Czy mężczyźni nie mogą być, choć raz cicho? Pomyślała.

- Wybacz Evie. - Mruknął Jacob.

- Dobrych snów, panno Frye.

Evie uśmiechnęła się lekko i zniknęła.

Jacob upewniwszy się, że siostra już go nie usłyszy, mruknął:

- Teraz to panno Frye...

- O co ci chodzi!?- Spytał szeptem Henry. - Jak Evie to źle jak panno Frye też źle! Zdecyduj się człowieku!

Zasuszone kwiaty//Assassin's CreedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz