Gerard czuł się od środka pusty. Kiedy zamknął drzwi za Iero poczuł że czegoś mu brakuje, to uczucie po dwudziestu minutach dało się we znaki. Krzątał się bezcelowo po domu a to tu zmiatając chociażby najmniejszy okruszek ze stołu albo obsesyjnie wycierając i tak czysty blat.
Idiota ze mnie- pomyślał wyjmując z szafki nad zlewem swoje ulubione wino Kingston Cabernet Sauvignon. Wyjął jeszcze z półki ze szkłem jeden z wielu kieliszków i zaniósł do swojego pokoju nie zwracając uwagi na wychodzącego z domu z dziwną miną Mikey'go. kiedy był już w swojej grocie pochwycił paczkę fajek i zapalniczkę wkładając swój ekwipunek do bluzy. Rozsunął drzwi do szafy i dokładnie je zamknął za sobą. Jakby jego brat czegoś chciał to wiedział gdzie go szukać. Tylko blondyn wiedział gdzie mieściła się pracownia czarnowłosego. Zdjął wolną ręką z szyi wisiorek z którym przenigdy się nie rozstawał i włożył w zamek od drzwi kluczyk który wisiał na łańcuszku jak zawieszka. Przekręcił go w drzwiach i wszedł do swojej groty. Zapalił światło i położył swoją artylerię na podłodze. Na tle poplamionej od farb, czarnej wykładzinie prezentowała się całkiem zachęcająco. Ściany w pomieszczeniu były białe co i rusz niechlujnie pochlapane akrylem, lub prezentowały czarne odciski dłoni ubrudzonych od węgla. Stanął przed jedną ze sztalug nalewając trunek do kielicha. Wziął potęrzny łyk i poczuł w gardle cierpką ciecz. Połknął gorzki płyn, to było to czego potrzebował. Po kilku haustach poczuł że się rozluźnia. Wytrzepał z szafy swoje farby olejne i pędzle. Pierwsza kreska którą stawiał zawsze była niepewna. Nie szkicował projektu, dla niego było to nie potrzebne. Po prostu dawał się ponieść emocjom. Tym razem nie było inaczej. Z każdą kreską zatapiał się w swoim świecie.
W tym czasie nasz gitarzysta dopiero co zdążył dojść do obskurnej dzielnicy Belleville w której mieszkał. Zaraz obok sklepu monopolowego na ławeczce leżał menel. Był brudny i jebał na kilometr wódą, Frank rozpoznał w nim "przyjaciela" swojego ojca. O lie przyjaźnią można nazwać picie alkoholu do nieprzytomności pod okolicznym sklepem. Już prawie dochodził do swojej kamienicy i sięgał po klucze nagle zdając sobie sprawę że nie ma ich w kieszeni spodni. Przeszukał jeszcze bluzę i znużony stwierdził że zostawił klucze u kolegi. Na jego nieszczęście było już późno więc aby nie oberwać musiał przenocować u Gerarda przy okazji odbierając swoją własność.
Way zaś powoli zatapiał się w alkoholu i swojej pracy. W głowie niemiłosiernie mu szumiało, postanowił więc zrobić sobie przerwę od kieliszka. Wyjął jednego Lucky Strike'a z paczki i odpalił zaciągając się mocno dymem i wędząc płuca. Lewą ręką odgarnął niesforną grzywkę do tyłu.
Spojrzał na dzieło wychodzące spod jego palców. Obraz przedstawiał Franka leżącego la jego łóżku.
Cholerny Iero,zakrada się bezwiednie do mojego umysłu!- Chciał krzyczeć Gerard ale nagle opuściły go wszystkie siły opadł ciężko na ziemię gasząc jeszcze papierosa w popielniczce. Rozpłakał się. Gerard Way płakał jak małe dziecko. Słone krople wypływały spod zamkniętych już powiek. Jego ciało targało spazmami szlochu. Ułożył się wygodnie na podłodze nawet nie myśląc że z wyczerpania psychicznego zaśnie lepiej niż przez cały ostatni miesiąc.
Frank powoli wchodził do dzielnicy braci Way kiedy spotkał Mikey'go. Blondyn uśmiechnął się na widok chłopaka i braterskim gestem objął go ramieniem.
-Hej Frank, myślałem że już zwinąłeś- zagadnął go okularnik.
- Zostawiłem u twojego brata klucze- odpowiedział mu nieśmiało
-Akurat wracam do domu! To zabieramy się razem.
I tak oto się stało, młodszy Way i Iero szli popękaną kostką brukową w stronę starego domostwa. Stanęli przed dębowymi drzwiami.
-Ehh sam nie ich nie wziąłem.
Blondyn schylił się wysuwając lekko jedną z desek na tarasie i wyjął z dziury pęk srebrnych kluczy.
-Jakbyś kiedyś coś tutaj zostawił a nas by nie było to tu szukaj tych debilnych otwieraczy do drzwi- powiedział Mikey otwierając drzwi i chowając przedmiot na swoje miejsce. Wolnym krokiem weszli do domu uprzednio zdejmując buty.
-Gerarda nie ma?- zapytał brunet rozczarowany.
-Nie wiem. Może jest może nie. Kto by tam go wiedział-odpowiedział domownik jednak widząc zdezorientowaną minę kolegi postanowił mu towarzyszyć-Frank! Idę z Tobą-zadeklarował się.
-Okej- odpowiedział obojętnie Iero.
Wchodzili po ciemnych schodach ze sztucznego drewna. Minęli jedne z wielu nieznanych gitarzyście drzwi. Otworzyli te trzecie po prawej. Pokój był pusty i tak samo uporządkowany jak wcześniej. Gitarzysta pochwycił w locie swoje klucze ale coś mu tu nie pasowało. W środku unosił się dość świerzy dym.
-Co do kurwy?-Zadzwił się brunet.
-Siedzi w pracowni-odpowiedział w ogóle nie wzruszony młodszy Way-Nie mów że ci jej nie pokazał!
-Nie?!-odpowiedziałem bardziej pytająco.
Mikey rozsunął drzwi szafy wchodząc do jej środka.
-Gerard nigdy nikomu nie pokazywał pokoju ani swojej groty. Tylko ja mam dostęp i to tylko w razie potrzeby. Ale myślałam że skoro już byłeś tam- wskazał na łóżko pod ścianą-To tu też cię zaprowadził.
- Oh...-spojrzał na chłopaka miodowooki. Ten zaś chwycił za klamkę i pchnął drzwi.
Pomieszczenie było jasne i przestronne. Zapewne okno zasłaniała wielka szafa z wszelkimi przyrządami malarskimi. Na środku stały trzy sztalugi a przy ścianach schły obrazy. Na jednym z nich zauważył swoje rysy twarzy.
-Co za bałwan!- krzyknął blondyn ale nawet to nie wybudziło jego brata ze snu. Na podłodze obok kieliszka lerzał skulony Gerard.
-Pomożesz mi go przenieść?-zapytał okularnik.
-Yhy-tylko tyle był w stanie z siebie wydusić.
Mikey podniósł malarza za ręce Frank zaś pochwycił jego stopy i razem położyli czarnowłosego na łóżku. O dziwo był lekki. Way zamknął jeszcze drzwi od szafy i razem wyszli z pokoju.
-Chodź do kuchni, zrobię nam coś do jedzenia. Zostajesz dziś na noc. Nie powinieneś się po nocach tak bujać po mieście.
Iero tylko skinął na to głową i poszedł za kolegą ramie w ramie.
Brunet usiadł przy wyspie kuchennej i czekał. Mikey podśpiewywał jakąś całkie
m fajna nutę przygotowując dwie herbaty i talerz pełen kanapek z różnymi kombinacjami składników. Postawił to na stole a sam usiadł obok gitarzysty.
-A więc? Skąd znasz Gerarda?-Zapytał go blondyn z pełną buzią.
-Poratował mnie zapalniczką kilka dni temu a potem chciał mnie narysować i tak zaprosił mnie do siebie. I jestem tutaj- opowiedział Frank trudząc się na nonszalancki ton.
-Stary, mam podobnie jak ty w domu-To Iero zaciekawiło.
-Z tego co wiem to wasi rodzice abstynują?-spytał brunet z wyczekując odpowiedzi.
-Gerard pije, od trzech lat. Zaczął po tym jak jego przyjaciółka zrobiła sobie obleśną sesję ze swoim chłopakiem. Od tamtego momentu dopuszczał do siebie tylko mnie, naszą kuzynkę Lindsey i Raya którego znamy praktycznie od zawsze. Potem poznał jeszcze Brendona ale widują się rzadko i zawsze kiedy to robią to jadą do Nowego Jorku- Frank słuchał tego z zaciekawieniem-Zaczął pić, obsesyjnie chudnąć. Stwierdzili u niego depresję ale okazało się że to tylko stany depresyjno-lękowe i kiedy w nie wpada to pije. Chodzi na terapię od roku i naprawdę od kilku miesięcy był w miarę trzeźwy. Czasami wypił jeden czy dwa kieliszki wina ale nie upijał się do nie przytomności.
-Oh.... Przepraszam. Nie powinienem był...
-W porządku, dzięki Tobie pierwszy raz od jakichś trzech lat widziałem w jego oczach szczęście.
Gitarzysta został poprowadzony do pokoju gościnnego, pokazano mu gdzie jest łazienka ale on nawet nie skorzystał z niej tylko walnął się do łóżka po wyczerpującej rozmowie i zasnął. A śnił mu się Gerard i jego alabastrowa cera. Gerard niewinnie skulony na poplamionej wykładzinie.
CZYTASZ
Black coffee, black lungs.
Fanfictiondwójka emo/punk/wyrzutko/nastolatków/wampirów/whatever staje sobie na drodze. Dajmy im na imię Frank i Gerard. (W opowiadaniu tylko wizerunki postaci zgapiłam) Mamy rok 2017- na świecie króluje Tumblr, sad-girl/boy/whatever i arizona. Czy dwójka tyc...