Zaginięcie

129 30 4
                                    

Rita skradała się tuż przy balustradzie i zaglądała do losowo wybranych przez siebie drzwi. Musiała znaleźć jakieś lekarstwa i najlepiej ciepły prowiant, choć wątpiła, że trafi na to drugie. Jimmy po powrocie do kryjówki dostał potwornej gorączki, duszności, dreszczy i bełkotał coś bez sensu, co więcej, w pewnym momencie zaczęła obawiać się, że bez pomocy medycznej nie dożyje rana. Jego stan był niemalże krytyczny i nawet nie będąc lekarką, mogła to zauważyć. Żałowała, że nie ma dla niego łóżka. Powinien leżeć w cieple, koniecznie, najlepiej w szpitalu. Obawiała się, że kończy jej się czas i jeśli nie znajdzie wkrótce radia, Jim może nie przeżyć kilku dni. Dave prawdopodobnie będzie dość... Zirytowany. Delikatnie mówiąc, oczywiście. Fakt, że chłopak od niego uciekł sam w sobie musiał być ciosem. Martwił się, była tego pewna. Najpierw jednak postanowiła skupić się na lekarstwach.

Była trzecia nad ranem, więc sporo ryzykowała tułając się po labiryntach Mau Sinal, ale stwierdziła, że po prostu nie ma wyjścia. Z Jimem było naprawdę bardzo, ale to bardzo źle. Nie sądziła, że jego stan się tak gwałtownie pogorszy i absolutnie nie była na to przygotowana. Sam przecież na nic specjalnie się nie skarżył i zachowywał się zupełnie normalnie. Nie sądziła też, że powinna przejmować się jego gorączką. A jednak sprawa okazała się być poważniejsza. Z początku planowała zostać z nim, lecz kiedy zorientowała się, że czekanie w niczym mu nie pomoże, natychmiast zdecydowała się znaleźć lekarstwa. Inaczej musiałaby pożegnać się ze swoim Wymoczkiem.

Przeszła przez kilkanaście par drzwi, za każdym razem natykając się na śpiących w jednoosobowych sypialniach, mężczyzn. Nie ich jednak poszukiwała. Potrzebowała jakiegoś magazynu, składziku...

Ledwie o tym pomyślała, wpadła przez wrota, które ukazały jej niewielki pomieszczenie, do którego wstawiono drewniane półki i skrzynki. Ucieszyła się niezmiernie – domyślała się bowiem, że zbiry przewidziały dla siebie dłuższy pobyt i zaopatrzyły się w odpowiednie lekarstwa. Nie myliła się. Pod stertą papierzysk walających się przy ścianie leżały pięknie opakowane buteleczki ze sproszkowaną chininą.

Kiedy przetrząsała pudło w poszukiwaniu kolejnych, przydatnych rzeczy, usłyszała kroki.

Najszybciej, jak tylko mogła wgramoliła się za jedną z półek i zgasiła małą latareczkę podręczną. Nawet oddech wstrzymywała. Po chwili do magazynu wparowało dwóch, sporych mężczyzn. Rita ścisnęła dłoń na kaburze pistoletu. Do tej pory nie mogła nikogo zabić, by nie wydać siebie i Jima, lecz jeśli nie miałaby wyboru, musiała być gotowa. Teraz ważne było tylko, by Wymoczek dostał na czas lekarstwa. Nic innego ją nie interesowało. 

– Mówię ci, że ktoś się tu pałęta – tłumaczył jeden drugiemu. – Otwarte drzwi, rozbebeszone skrzynie z lekami, co my jesteśmy? Przytułkiem dla ubogich?

– Nie, Karl – odparł drugi, który chyba nie za bardzo rozumiał, co się wokół dzieje.

– Te dziwne dźwięki, które ostatnio słyszymy, albo krzyki w nocy... – złapał się za głowę i westchnął. – Sprawdź, czy coś zginęło.

Grubas zbliżył się do Rity na niebezpieczną odległość i dziewczyna mogłaby go dotknąć. Oczywiście tego nie zrobiła. Niemal czuła zapach jego potu. Cuchnął gorzej niż Jim. Zdecydowanie gorzej. Przez chwilę wydawało jej się, że zwymiotuje.

Facet przejrzał zawartość skrzynek, wypinając do niej tym samym swoje cztery litery, po czym mruknął z aprobatą.

– Nie wiem, Karl, chyba wszystko jest – wzruszył ramionami.

– Chodź, sprawdzimy inne pomieszczenia. Trzeba znaleźć tego szkodnika i go wytępić. Nie chcę mieć na głowie potencjalnych złodziei i konfidentów. 

Rita przysłuchiwała się temu z bijącym sercem. Jeśli by ją teraz zauważyli, prawdopodobnie mogłaby pożegnać się z życiem. Kulka w łeb i po sprawie. Przełknęła ślinę i czekała, aż tamci odejdą. Nie spieszyło im się. Wolno przejrzeli skrzynki jeszcze raz, podrapali się po głowach i dopiero wtedy opuścili magazynek. Rita odczekała chwilę, by upewnić się, że nie wrócą. Nie wrócili.

Wygramoliła się zza póki i odetchnęła głęboko. Szybko sprawdziła sobie tętno, by sprawdzić, czy ze stresu nie zatrzymała się jej przypadkiem akcja serca. Na szczęście do niczego takiego nie doszło.

Buteleczki z chininą poupychała po kieszeniach i zabrała się za szukanie innych, przydatnych rzeczy. Szybko trafiła na gruby, bawełniany koc, który niewątpliwie mógł okazać się dla Jima zbawiennym, ponadto doszukała się kilku syfonów z wodą, wzięła też parę skrawków materiału, z których planowała zrobić Jimowi okłady. Wiedziała, że wiele ryzykuje biorąc nieswoje rzeczy, bo ich brak na pewno zbiry zauważą, a wtedy trudno będzie z tego wybrnąć.

Co jeszcze potrzebował? Oprócz lekarza? Oprócz łóżka? Oprócz tych wszystkich rzeczy, których nie mogła mu teraz zapewnić? Pewnie tylko kogoś, kto mógłby się nim zająć. Czas najwyższy wrócić.

Wolno uchyliła drzwi, rozejrzała się uważnie i zarzuciwszy na kark koc ze zwiniętymi w tobołek materiałami, wykradła się na balkonik. Spojrzała w dół, gdzie znajdował się przedsionek z mnóstwem drzwi. Spojrzała w kierunku tych, które prowadziły do korytarzyka i jej kryjówki. Miała złe przeczucia, sama nie wiedziała dlaczego. Przewrażliwienie? Najprawdopodobniej. Mimo wszystko postanowiła się pośpieszyć.

Zejście po schodach i dostanie się do odpowiednich drzwi nie zajęło jej długo. W kilka sekund była już na miejscu. Chwilę później znalazła się w dobrze sobie znanym korytarzyku. Szła spokojnie, lecz w miarę szybko. Miała nadzieję, że Jimmy przynajmniej troszkę lepiej się czuje.

– Jak ci się umiera, Wymoczek? – spytała z zaczepką w głosie wchodząc do pomieszczenia.

Odpowiedziała jej dudniąca cisza.

Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu, gdy nagle zobaczyła coś leżącego w najciemniejszym rogu. Podeszła będąc pewną, że to Jimmy ukrywający się przed światłem, w którym mógłby zostać zauważonym.

W rogu znajdowały się jedynie plecaki.

– Jimmy? – rozglądała się coraz szybciej i z większym zdenerwowaniem.

Chodziła w tę i z powrotem świecąc latarką z nadzieją, że chłopak magicznie pojawi się obok. Próżne nadzieje. Kryjówka była pusta. Wybiegła na korytarzyk i popędziła do pomieszczenia z kanionem. Przetrząśnięcie go zajęło jej godzinę. Nie chciała wołać, by nikt jej nie usłyszał, ale i bez tego nie ulegało wątpliwości, że jej przyjaciela tam nie było. Ani tam, ani nigdzie indziej, gdzie zaglądała. Miała w głowie mnóstwo scenariuszy na temat tego, co się mogło stać. Może poczuł się lepiej i poszedł jej poszukać? Może postanowił popatrzeć na kanion i zemdlał, przez co spadł? Wzdrygnąwszy się, oddaliła od siebie tę myśl. Jim wyparował.

Musiała go znaleźć. Żywego lub martwego.

*

Gdzie Jimmy? Co się z nim stało? I dlaczego tak nagle wyparował? Czy to ma związek z Ritą? I czy w ogóle się znajdzie?

Góra Mau Sinal [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz