III

584 71 28
                                    

Szósta rano. Tej nocy nie spałem ani minuty. Nie mogłem, ciągle myślałem tylko o tym, co ma się wydarzyć. Ludzie zginą. Dużo ludzi. Ludzie mojego ojca, część Zwiadowców, policja, obywatele, którzy napatoczą się na muszkę pistoletu.

- Jak ja to przeżyję? Tyle niewinnych... - Poczułem, jak do oczu napływają mi łzy. Załkałem cicho, zasłaniając twarz dłońmi. - Nie. - Przerwałem. Przełknąłem ślinę z trudnością, gdyż może gardło było niemal jak związane ciasnym sznurem. Westchnąłem tak ciężko, jak jeszcze nigdy dotąd. - Powinienem zapytać sam siebie ''Czy ja to przeżyję?''

Wpatrywałem się w sufit, przez moją głowę przewijały się krew, bezwładne ciała, opadające na podłogę, strzały. Ludzie ojca będą bezwzględni. Nie pomyślą nawet o tym, by użyć czegoś innego niż pistolet.

Wstałem powoli z łóżka i na nogach jak z waty poszedłem do łazienki. Nawet nie czułem, że chodzę. Czułem tylko ból. Prolog tego, co ma dopiero nastąpić. Setki ludzi umrze w jednym z najwyższych budynków w mieście. W środku dnia. Część nieświadomych tego, co się dzieje. Może zginąć każdy w promieniu kilkunastu metrów od wieżowca.

- Czy oni w ogóle, kurwa, nie myślą?! - Wykrzyknąłem, opierając się o umywalkę dłońmi. Poczułem, jak z moich oczu spływają gorące łzy.

Odkręciłem wodę i powoli, trzęsącymi się dłońmi opłukałem twarz lodowatą wodą.

Nie mogę tam nie pójść. Gdy przyjdę jest szansa, że może kogoś obronię. - Pomyślałem, wycierając twarz.



Ostrożnie wszedłem do budynku obstawionego budynku przez ludzi w mundurach i rozejrzałem się. Było tutaj wiele osób. Policjanci, nasi ludzie, ochotnicy z wojska. Jakiś mężczyzna, jeden z pracowników ojca zobaczył mnie i podszedł pewnym krokiem. Był ode mnie wyższy o pół głowy i miał więcej centymetrów w barkach. Na oko miał około czterdziestu ośmiu lat.

- Jaeger? Syn Grishy, tak? - Zapytał. Widać było, że jest zdenerwowany. Najwidoczniej on też obawiał się śmierci.

- T-tak. - Wydusiłem.

- Masz. Nie daj się zabić, bo twój ojciec nas po wszystkim zamorduje. - Podał mi dwa pistolety. Jeden włożyłem za pasek spodni, po lewej stronie, a drugi na plecach, pod marynarką.

- Tak. - Skinąłem głową. - Niech pan również na siebie uważa. - Powiedziałem patrząc mu w oczy. Poklepał mnie po plecach, i odszedł.

Podszedłem do jednej z osoby w mundurze i jakąś dużą bronią w rękach.

- Przepraszam. - Powiedziałem, zwracając na siebie jego uwagę. - O co chodzi? Dlaczego nie mamy kamizelek kuloodpornych? - Ewidentnie był z wojska, więc był odpowiednią osobą, której mogłem zadać to pytanie.

- Młody Jaeger? - Zapytał, omiatając mnie wzrokiem po całym ciele, na co kiwnąłem po chwili głową. - Nie było czasu, na aż tak duże zaopatrzenie się. Twój ojciec chyba tego nie przemyślał, albo ma to gdzieś. Nie powinienem tego mówić, ale jest szansa, że zaraz zginę. Grisha to straszny idiota, chłopaku. To wygląda jak masowa misja samobójcza.

- Kurwa mać. - Przekląłem. To prawda. Nie mamy nawet czegoś, co pozwoliłoby nam tak łatwo nie umrzeć. - To szaleństwo. - Powiedziałem, z szeroko otwartymi oczami i złapałem się za włosy jedną ręką. Niekontrolowanie zacząłem ciągnąć nią swoje kosmyki i ciężko oddychać.

Usłyszeliśmy długi, głośny alarm.

- Schowaj się gdzieś i nie miej oporów przed bronieniem się. - Powiedział mężczyzna, z którym rozmawiałem i pociągnął mnie w stronę windy, gdzie ledwo zmieściłem się z nim oraz kilkorgiem innych ludzi. Drzwi zamknęły się. Zaczęliśmy jechać w górę. Każdy z tu zgromadzonych miał stanowczy, ale jednocześnie zmartwiony wyraz twarzy. Niektórzy mieli zmarszczone brwi, inni zaś podkrążone, zaczerwienione oczy.

Ironia życia [Riren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz