Rozdział 4

1.8K 185 39
                                    

Louis budzi się kaszląc przez problemy z oddychaniem i pierwszą rzeczą jaką zauważa jest to, że wcale nie jest w niebie. Albo piekle. Nie jest martwy, najwyraźniej.

Wokół jest zbyt duży hałas i za wiele białych świateł dręczących go przez powieki, a ktoś wyjmuje z jego ust rurkę, co wywołuje ogromny ból i sprawia, że chce, nie po raz pierwszy, być martwy.

On miał być martwy. Co do cholery robi żywy?

- Louis, Louis, obudź się - woła do niego łagodny głos.

Potrafi rozpoznać przegraną walkę gdy taką widzi i nie ma szans na powrót do spokoju jaki dało mu dryfowanie w nicości, więc otwiera oczy po raz pierwszy zdaje się od wieków i staje twarzą w twarz z dwoma wpatrującymi się w niego kobietami.

Jedna z nich ma ciemne włosy oraz przeszywające niebieskie oczy, druga natomiast jest rudowłosa z piegami na całej twarzy, wydaje się także młodsza.

- Jesteś w szpitalu w Londynie - ciemnowłosa doktor mu mówi. - Wszystko z tobą w porządku.

Jeśli jest jedna rzecz jak sprawy się nie mają to "w porządku", ale pozwala to zignorować, ponieważ odezwanie się przyniosłoby w tej chwili wielki ból.

- Zajęliśmy się tobą... - zaczyna rudowłosa, a następnie obydwie na zmianę wyjaśniają mu co się stało i jak się tu znalazł.

Cóż, nie ma pojęcia jak się tutaj znalazł, ale jest całkiem świadom tego co się wydarzyło. To on sprawił, że tak się stało. Nie udało mu się jednak, ponieważ gdyby tak było, to właśnie w tym momencie nie leżałby w tym pokoju na tym łóżku, ale wciąż, Louis jest świadom tego dlaczego znajduje się w szpitalu.

Traci poczucie czasu skupiając się na ścianie za lekarzami i to nie tak, że całkowicie je ignoruje, po prostu częściowo słucha tego co mówią. Zrobili płukanie żołądka i zajęli się jego ostatnimi ranami; skontaktowali się także z terapeutą, który później tego dnia przychodzi z nim porozmawiać, a dobre wiadomości są takie, iż trzymają go tutaj aby mieć go na oku, odkąd dzięki Bogu i dobrym lekom jego ciało reaguje raczej dobrze, biorąc pod uwagę ilość substancji znalezionych w jego organizmie.

Mówią i mówią i mówią, a dla Louisa najgorsze w tym wszystkim jest to, że one wiedzą. Czuje się mały i zawstydzony, a jedyne co chce zrobić to zgasić światła, płakać i nigdy nie opuszczać tego miejsca, ponieważ nie potrafi stawić czoła nikomu.

O tej porze Liam definitywnie już tutaj jest. Mimo wszystko jest jego kontaktem w nagłych przypadkach i Boże, jak Louis ma kiedykolwiek na niego spojrzeć?

Liam bezustannie się martwi; prawdopodobnie właśnie tworzy listę rzeczy, które od tej pory będzie robił lepiej, istnieje też 99,9% szansy, że obwinia się o to iż nie zauważył wcześniej, o to że nie wiedział, nie pomógł Louisowi, kiedy tak naprawdę, wszystko jest winą Louisa. To jego cholerny problem jeśli nie potrafi przebywać przy przystojnym mężczyźnie bez bycia dziwką i całowania go, on został urodzony niewłaściwie, więc dlaczego to Liam ma czuć się źle?

Louis przypomina sobie, że Liam nawet o tym nie wie, co wszystko tylko pogarsza, ponieważ jedyna osoba która jest stale w jego życiu od ponad ośmiu lat go nie zna.

Gdyby cię znał, wiedział że interesują cię faceci, prawdopodobnie byłby milion mil stąd, dziwaku, mówi mu głos, ale udaje mu się go wyciszyć, by móc usłyszeć ostatnie słowa ciemnowłosej doktor, która zdaje się w tej sekundzie zyskać jego uwagę.

- Jest tu pański przyjaciel, który bardzo chciałby się z Panem zobaczyć, panie Tomlinson.. pójdę go zawołać - informuje go.

- Możesz mówić do mnie Louis - mówi słabo, jego gardło boli boli boli.

A Love Like War | larry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz