20. Pełno dymu.

116 16 6
                                    

LUCAS:

- Cassie!

Patrzę na rozciągającą się przede mną ścianę ognia. Płomienie sięgają w niektórych miejscach nawet kilku metrów. Przestrzeń, która jeszcze niedawno była spokojna, teraz przypomina scenę z jakiegoś pieprzonego filmu.

Tylko to nie jest film.

To jest rzeczywistość.

Płomienie rozprzestrzeniają się coraz szybciej. Z każdą sekundą sięgają one coraz wyższych i dalszych punktów. Za nimi w ogniu stoi cały domek. Domek Cassie. Miała w nim być również Katy, którą poprosiłem o spotkanie z dziewczyną. Przez rozbite okna wyłaniają się ogromne płomienie i wydobywa się z nich mnóstwo dymu.

Przed oczami staje mi obraz Cassie i Katy, które gdzieś tam są. Totalnie bezbronne i bezradne. Dwie osoby, za które bez wahania bym oddał życie, a które stoją w ogromnym niebezpieczeństwie.

Zanim zastanawiam się nad tym, co zamierzam zrobić, przedzieram się przez ścianę ognia znajdującą się przede mną. Za sobą słyszę nawoływanie Toma na to, że mam wrócić, że zaraz przyjedzie pomoc, ale w ogóle nie obchodzą mnie jego słowa. Teraz liczy się dla mnie tylko to, że Cassie i Katy najprawdopodobniej leżą gdzieś nieprzytomne w tym okropnym miejscu.

Biegnę, omijając skupiska ognia, rozrzucone deski i inne przedmioty, które przez wybuch zostały doszczętnie zniszczone. Nie patrzę na nic. Teraz liczy się dla mnie tylko to, by jakoś im pomóc. Czuję ogromne ciepło, które miejscami rani moją skórę. Robi się coraz duszniej, płomienie występują coraz gęściej.

W końcu docieram do domku. Chwytam za klamkę od drzwi, ale nie da się ich otworzyć. Cofam się kilka kroków i z całej siły wywarzam je, a one na szczęście ustępują, dzięki czemu mogę wejść do budynku.

Tutaj jest jeszcze gorzej. W holu przewróciła się ogromna szafa, co utrudnia przejście dalej. Staram się na nią wspiąć. Po kilku krokach, pod wpływem mojego ciężaru, spalone drewno łamie się. Na szczęście udaje mi się w odpowiedniej chwili zeskoczyć z szafy. W każdym pomieszczeniu jest pełno ognia. Dym wdziera się do moich płuc, przez co zaczynam ostro kaszleć. Naciągam materiał koszulki do ust i je nią zasłaniam, by choć trochę łatwiej było mi oddychać.

Wtedy zauważam, że coś zabłyszczało mi pod nogami. Schylam się i dostrzegam bransoletkę Cassie, jej ulubioną, bez której nigdzie nie wychodziła z domu. Ale gdzie jest do cholery Cassie?! Dziewczyna nie ruszała się na krok bez tej bransoletki. Miała ona dla niej bardzo ważne znaczenie. Rozglądam się nerwowo, ale nikogo nie spostrzegam. Schylam się jeszcze raz po ozdobę, biorę ją do ręki i chowam do kieszeni.

Nigdzie w okolicy nie ma dziewczyn. Moje obawy rosną. Pomimo tego, że czuję się coraz bardziej zmęczony, nie poddaję się. Adrenalina krąży w moich żyłach, co choć w małym stopniu dodaje mi sił.

- Cassie! Katy! - nawołuję, licząc na to, że chociaż jeden głos mi odpowie. Niestety nic takiego się nie dzieje. Oddycham ciężko i próbuję jeszcze raz - Hej! Odezwijcie się!

Znowu jednak odpowiada mi cisza.

Przede mną nagle zawala się słup podtrzymujący sufit. Znad głowy zaczynają spadać deski. Nie ma żadnej opcji, żeby przedostać się dalej wgłąb pomieszczenia. Za dużo przeszkód zatorowało mi drogę. Czuję się bezradny. Dziewczyny przecież mogą być w pomieszczeniu, które zostało właśnie przysłonięte! Nie wiem co mam robić, ale choćbym miał zginąć, to wydostanę je stąd.

W tym momencie słyszę jakiś głos. Ktoś krzyczy moje imię.

- Lucas!

Zawsze bym go rozpoznał. To głos Cassie! Biegnę w kierunku, z którego dochodzi. Ku mojemu zdziwieniu, nie jest to domek. Głos dobiega z zewnątrz.

Nie ufaj nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz