Jasnozielone światło rozbłysło z rąk maga i otwarta rana na przedramieniu natychmiast została zasklepiona. Wielkie, wciąż mokre od łez oczy małego chłopca wpatrywały się uważnie w poczynania uzdrowiciela.
– Dzię... Dziękuję bardzo. – Głos wciąż drżał pod wpływem dopiero co ulotnionych emocji.
– Nie ma za co, uważaj na siebie – Anders posłał mu ciepły uśmiech.
– Też chciałbym tak umieć – Chłopak przetarł łzy brudną ręką – Tak, już wiem! Kiedyś będę leczył ludzi, będę taki jak pan! – Małe piąstki zacisnęły się mocno i pojawił się pierwszy uśmiech, od kiedy roztrzęsiony chłopiec przybył do kliniki. Miał na oko osiem lat, ciemne potargane włosy i brudną twarz o lekko pucułowatych policzkach.
Anders przykucnął, aby zrównać się do jego wzrostu i spojrzeć mu prosto w błękitne oczy.
– Obiecujesz?
– Obiecuję! – krzyknął rozradowany, a w oczach zatańczyły iskierki nadziei, że kiedyś stanie się jak jego wybawiciel.
Oddalił się biegiem do stojącej u progu drzwi matki. Drobna i wychudzona kobieta posłała magowi szczery uśmiech i machnęła ręką w podziękowaniu. Anders znał tę rodzinę, podobnie jak większość fereldeńskich uchodźców, którzy ukrywali się w Mrokowisku i którym chętnie pomagał.
Myśl o zrobieniu czegoś dobrego gryzła się przeraźliwie z poczuciem, że zawiódł najbliższą osobę, jaką miał.
Od kilku lat, co noc dręczyły go koszmary. Nie to, żeby nie był do nich przyzwyczajony, jako Szary Strażnik i mag zarazem. Wspomnienia nie dawały odetchnąć nawet na chwilę. Wiedział, że do końca swoich dni będzie widział jej twarz w snach.
Przynajmniej się uśmiechała, a może to jej duch ukazuje mu się w Pustce?
To stawało się już nie do zniesienia. Od jakiegoś czasu stał się kłębkiem nerwów. Emocje coraz bardziej brały nad nim władzę, do tego Justynian podsycał jego gniew, nad którym przestawał już panować. Duch pchał go do coraz radykalniejszych czynów w związku z uciskiem templariuszy na magów, a Anders, mimo że z początku nie był do nich przychylny, teraz zaczynał robić te wszystkie szalone rzeczy.
Było już mu obojętne.
Zasiadł pod brudną ścianą, chowając twarz w dłoniach. Od jej śmierci nie pamiętał dnia, aby o niej nie myślał.
Nie była magiem, ale zawsze widział w niej coś magicznego. Była wyjątkowa, wiedział o tym od dnia, kiedy ją poznał. Jej uśmiech i rozpromieniona twarz zawsze dodawały mu wewnętrznej siły w te szare i męczące dni. Pomagała mu, zawsze, kiedy tego potrzebował. Potrafiła wysłuchać i być prawdziwym oparciem. Mógłby tak wypisać jej zalety na wszystkich kartkach swojego manifestu, a nawet i jeszcze więcej. No i obdarzyła go czymś, na co z każdym dniem wydawało mu się, że nie zasługiwał – zaufaniem.
Przetarł zmęczone oczy, do głowy napłynęła mu myśl, która pomimo upływu lat, nie dawała mu spokoju.
Kochał ją. Z każdym wspomnieniem uświadamiał sobie, że chyba bardziej niż kiedyś sądził. I chociaż dawno temu postanowił sobie już nigdy nikogo nie wpuścić do swojego serca, ona potajemnie wkradła się tylnymi drzwiami, o których nawet sam nie miał pojęcia.
Podniósł głowę i spojrzał pustym wzrokiem gdzieś w przestrzeń, pogrążając się w myślach jeszcze bardziej. Przywołał wspomnienia z ich pierwszych spotkań.
Nie był pewny czy rozsądne było wychodzić poza klinikę, ale bardzo chciał zobaczyć Therinę ponownie. Przywitała go szerokim uśmiechem i ciepłym wzrokiem, a on? Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak onieśmielony w towarzystwie kobiety. Po tym wieczorze już wiedział, że chce być zawsze blisko niej.
CZYTASZ
Rany przeszłości || Dragon Age 2
FanfictionOne-shot. Perspektywa Andersa. Seria przemyśleń po utracie ukochanej Theriny Hawke, poległej po walce z Arishokiem. Zapraszam. Grafika z okładki znaleziona tutaj: http://lilibombe.deviantart.com/art/DAII-I-would-drown-us-in-blood-to-keep-you-saf...