Bal bolesnych wspomnień

119 13 4
                                    

Rok 1939

Dzień jak co dzień. Kolejna sekunda w wieczności. Następny moment w historii, który mógł być tym ostatnim lub co najmniej przełomowym, jednak Bóg uznał, że  jeszcze nie czas na diametralne zmiany. Od otwarcia powiek o świcie aż do ich ponownego zamknięcia wśród mroku gwieździstej nocy, nie stało się nic, na co ktokolwiek mógłby zwrócić szczególną uwagę. Klasyczne, rutynowe życie było cechą charakterystyczną wszystkich mieszkańców Belğrun. Odwieczne rodowe rytuały, punktualnie serwowane posiłki i  codzienne wieczorki taneczne nie pozwalały na wprowadzenie do planu dnia choćby odrobiny ekstrawagancji czy niespodziewanych zwrotów akcji. Mieszkańcy dworku bardzo cenili swój pedantyczny tryb życia, który dla większości osób obserwujących ich zachowania mógł wydawać się zwyczajnie męczący. Za taki stan rzeczy odpowiadała pani Molnár, nazywana przez znajomych Harbiną Mol. Po przedwczesnej śmierci swojego trzeciego męża doszła do wniosku, że miejsce dla mężczyzn w jej życiu  skończyło się i nareszcie nadszedł czas, aby nadrobić stracone młodzieńcze lata. Choć majątek wcale nie należał do niej i nie miała prawa rościć sobie do niego jakichkolwiek pretensji, to i tak w praktyce wszelkie decyzje dotyczące posiadłości podejmowała właśnie ona. Była niezwykle zarozumiałą i zaopatrzoną w swój czubek nosa kobietą. Nie dostrzegała, że pod tym samym dachem mieszka inna istota, która również chciałby mieć coś do powiedzenia we własnym domu. Tuż nad jej głową, w niewielkim pokoju na poddaszu, cały swój czas spędzała młoda, niziutka dziewczyna. W jej zielonych oczach można było dostrzec chyba wszystkie cierpienia tego świata. Ta niepozorna osóbka nosiła na swoich plecach ogromny ciężar, zbyt wielki na jej 19 lat życia, zbyt duży dla najsilniejszego mężczyzny na świecie. To właśnie przez przygniatający ją do ziemi balast zatraciła jakiekolwiek chęci do życia. Jedynym jej marzeniem i celem była śmierć. Nie miała niczego, co dałoby sens jej egzystencji. Odkąd skończyła 10 lat cała rodzina o niej zapomniała. Bliskich widziała raz na parę dni. Przestała wychodzić ze swojej małej komnatki. Jedynie służąca - stara pani Tavas, której ledwo co udawało się wspiąć na górę po stromych schodach, poświęcała jej swój czas. Codziennie przynosiła jej jedzenie, zabierała ubrania do prania i przynosiła czyste, uprasowane  i poskładane w kostkę. W każdą niedzielę klękała razem z nią przed maleńką figurką świętej Małgorzaty i odmawiała modlitwę. Traktowała dziewczynę jak własną córkę. Zawsze powtarzała jej, że jest piękna, mądra i może osiągnąć wszystko czego zapragnie. Jednak nie była w stanie zastąpić jej utraconej miłości ojca:

- Virág! Otwórz te drzwi!- wrzeszczała hrabina. - Nie będziemy tu czekać cały dzień!

Jej wołaniu odpowiadała jedynie cisza. Wyglądało to tak, jakby kobieta mówiła do ukrytego za ścianą powietrza. Stojące obok niej pokojówki rozglądały się dookoła aby ukryć to, że się śmieją:

- Ona nie otworzy- stwierdziła jedna z nich. - Nie wpuszcza nikogo od kilku dni.

- Boże święty! Co ja muszę przechodzić przez tę dziewczynę?! Gdyby Ludwik żył od razu zrobiłby porządek z tym zachowaniem!

Nagle klamka poruszyła się. Ciche chrobotanie klucza w zamku napełniło  hrabinę nadzieją, że w końcu skończy się koczowanie na poddaszu. Po chwili drzwi otworzyły się, a w progu stanęła pulchna, zielonooka, młoda kobieta. Jej okrągłą, białą jak śnieg twarz zakrywały ciemne włosy. Nie dało się jednoznacznie określić ich koloru. Lekko brązowe u nasady, zakończone ciemnym blondem przy koncówkach fale, sprawiały wrażenie nieczesanych od kilku dni. Dziewczyna ubrana była w przykrótkawą, szarą sukienkę, z której aż wylewał się jej obfity biust. Masywne ramiona były ściśnęte do tego stopnia, że uniemożliwiało to wykonanie jakiegokolwiek ruchu ręką. Grube łydki zakrywały zsuwające się, dziurawe pończochy. Stopy tkwiły w wąskich, poprzecieranych pantofelkach, co sprawiało ogromny ból ich właścicielce:

- Coś ty ze sobą zrobiła! Wyglądasz jak sierota, a nie córka hrabiego! Jak ja cię teraz pokażę na balu!

Virág spuściła głowę. Z jej oka wypłynęła łza:

- Dziewczęta, zróbcie coś z nią! Pomóżcie się jej wykąpać, znjadźcie jakieś ubrania. O 16:00 ma być gotowa do wyjścia- rozkazała Pani Molnár, po czym zniknęła za ścianą.

Pokojówki wkroczyły do pokoju, który obrastał brudem. Nieumyte naczynia, pogniecione kartki rozrzucone po podłodze i unoszący się zapach stęchlizny skutecznie zniechęcały do przebywania w tym pomieszczeniu:

- Panienka usiądzie a my spróbujemy doprowadzić ją do ładu.

Dziewczyna zaczęła machać przecząco rękoma. Nie miała zamiaru opuszczać swojej samotni i pokazywać się ludziom. Za każdym razem gdy wychodziła z domu czuła na sobie złowrogie spojrzenia przechodniów i komentarze znajomych. ,, Cóż za rubensowskie kształty", ,, brzydula", ,, Takich ludzi nie powinno się wypuszczać z podziemi" to tylko niektóre z tysięcy docinek jakie ją spotkały. Zrozpaczona, położyła się na łóżku i zaczęła płakać. Nienawidziła siebie. Nie była w stanie zaakceptować swojego wyglądu, charakteru, małej wiedzy:

- Virág!- pocieszała ją pani Tavas. - Wszytko będzie dobrze. Trochę tu posprzątamy, wywietrzymy pokój i od razu poczujesz się lepiej. To tylko bal. Pojedziecie tam, potańczycie i jeszcze wieczorem wrócicie do domu. Co ty na to?

Dziewczyna wzięła do ręki pióra i napisała coś na kartce. Podała ją starszuszce do przeczytania:

- Nie umiem tańczyć. Nie chcę tam jechać z tą kobietą. Wszyscy mnie wyśmieją- przrczytała na głos. - Moje biedactwo. Ja wiem, że nie lubisz wieczorków ale to tradycja. Każda kobieta z rodu Molnár kończąc 19 lat zaczyna brać w nich udział. Masz szczęście, że nie musisz chodzić tam codziennie. Siostra twojego ojca niestety była do tego zmuszona.
Virág znów napisała coś na kartce:

     ,,Czy to się kiedyś skończy?"

Magyar történelem - Miłość nad BalatonemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz