# 30

1.3K 107 24
                                    

Byliśmy umówieni do Chmieleckich na piętnastą. Pan Marek miał zostać zwolniony z ośrodka właśnie o tej godzinie, dojazd do domu taksówką zająłby mu góra 20 minut, a my chcieliśmy być w komplecie, gdy się pojawi. Tata zaoferował, że go odbierze, ale pan Marek chciał wrócić sam twierdząc, że rodzice wystarczająco dużo już dla niego zrobili.

O 15:20 siedzieliśmy już przy zastawionym jedzeniem stole, moja mama specjalnie zrobiła swój sernik, tylko babcia Maćka od stała przy oknie niecierpliwie wypatrując syna.

- Gdzie on się podziewa? – pytała co chwilę, a my zapewnialiśmy ją, że lada chwila przyjedzie.

- Jaka szkoda, że Maćka tu nie ma... –powtarzała co chwila. - O! Coś jedzie! A nie, to nie do nas. – mówiła zawiedziona i tak w kółko.

Po 16. wszyscy zaczęliśmy się niepokoić, więc tata postanowił zadzwonić do ośrodka. Dowiedział się, że pan Marek został wypisany o planowanej godzinie, czyli o 15. Osoba, z którą tata rozmawiał twierdziła nawet, że widziała jak pan Marek wsiadł do zamówionej wcześniej taksówki i odjechał. Pani Irenka na te wieści prawie się rozpłakała od razu podejrzewając wypadek, napad, a nawet porwanie.

O 17.30 tata zadzwonił do jedynych dwóch szpitali w mieście, by sprawdzić, czy na ich oddziałach ratunkowych faktycznie nie znajduje się pan Marek. Dzwoniliśmy nawet na policję pytając o jakiekowiek interwencje, które miały miejsce po godzinie 15. w których mógłby uczestniczyć tata Maćka jako ofiara, lub podejrzany. Pani Irenka chciała zgłosić zaginięcie, ale na to było zdecydowanie za wcześnie i w tym momencie nie pomogłyby żadne znajomości taty.

Z obydwu oddziałów ratunkowych, jak i z policji mieli dać nam znać natychmiast, gdy tylko pan Marek się odnajdzie.

Godzinę później do płaczącej pani Irenki dołączyła pani Ela, a i my zaczęliśmy mocno się obawiać, że faktycznie musiało wydarzyć się coś złego i w napięciu czekaliśmy na telefon.

Do głowy nam nie przyszło jak błahy mógł być powód spóźnienia samego zainteresowanego...

Krótko po 19. pod dom Chmieleckich zajechała taksówka. Wszyscy, zaraz za panią Irenką, szybko pobiegliśmy do drzwi i prawie równocześnie zatrzymaliśmy się na widok pana Marka, który chwiejnym krokiem próbował iść w naszą stronę. Twarz miał czerwoną, wzrok mętny. Chyba nikt nie miał wątpliwości, co było tego powodem.

Pani Ela natychmiast odwróciła się i weszła z powrotem do domu, a moja mama za nią. Pani Irenka podeszła szybkim krokiem do pana Marka, by wziąć go pod rękę. Pewnie nie chciała, by się przewrócił.

W tym samym momencie z samochodu wysiadł taksówkarz twierdząc, że nie opłacono kursu, więc tata wyciągnął pieniądze z kieszeni chcąc zapłacić, a wtedy pan Marek nagle się odwrócił.

- A Ty co, doktorek? Myślisz, że mnie nie stać na taksówkę? - wybełkotał ze złością. - Zapomniałem zapłacić, rozumiesz? Pewnie i tak zarabiam więcej niż ty. Puść mnie! – wrzasnął na swoją rozdygotaną matkę i zabrał rękę, po czym zaczął przeszukiwać kieszenie starając się jednocześnie zachować równowagę. W końcu wyciągnął 20 złotych i rzucił w kierunku taksówkarza. – Łap, kurwa!

Tata podniósł pieniądze i podszedł do kierowcy jednocześnie przepraszając za zachowanie pana Marka, na co mężczyzna tylko milcząco pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Zapomniałem zapłacić, bo chciałem szybko dojść do domu, bo pewnie żona się stęskniła, ale najwyraźniej nie tak mocno jak myślałem! – krzyknął pan Marek. Pewnie chciał, by pani Ela go usłyszała.

Co ma wisieć, nie utonieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz