Czworoksiąg radziecki, Full Sequence

71 4 0
                                    

Trochę mniej na podstawie opowiadania Karola Chmielewskiego pt. 'Wieczorem'

-Długo czekałam, aż coś spieprzysz. Miałam Cię na oku odkąd się tu pojawiłeś. Nie przenieśliśmy się w czasie tylko po to, aby ten mały kurw, grubas Bartek żył.

Otaczał nas wielki las. Oglądałem kiedyś Dżurasik Park, film o dinozaurach, jednak tamta roślinność zupełnie nie przypominała tej, wśród której się znaleźliśmy. Ta była bardziej... cóż, współczesna. Były tu sosny, brzozy, dęby, grzyby, ale wszystko to o wiele wyższe od tego, co znałem z domu.

Wtem zobaczyłem coś, co zbiło mnie z tropu. Wśród drzew stał bowiem nieduży budynek z żółtym napisem 'Döner Kebab' taki sam, jak za szkołą. Do tej pory nie wierzyłem w to, że cofnęliśmy się w czasie. Stara nauczycielka mogła mieć przecież w szafie jakaś Narnię, c'nie? Ale kebab w Narnii? Niemożliwe. To naprawdę był wehikuł czasu.

-Chodź, mały chuju - usłyszałem głos pani Piast znikającej za budką. Przez krótką chwilę w mojej głowie zajaśniała myśl o ucieczce, ale pomysł ten od początku spisany był na straty. Nawet, jeśli jakimś cudem uniknąłbym zaklęć potężnej dyrektorki, to przecież byliśmy kilka tysięcy lat przed 'domem'. Udałem się więc za nauczycielką.

Za budką z kebabem tam, gdzie kiedyś znajdować się będzie szkoła, teraz rozpościerała się rozległa polana, na której stacjonowała grupa żołnierzy uzbrojonych w miecze, dzidy, łuki, tarcze. Od razu przypomniała mi się ilustracja z podręcznika do historii przedstawiająca legion rzymski.

-Ave! - krzyknęła pani Piast.
-Ave. Kto ty jesteś i quo vadis? - spytał jeden z wojów.
-Nie rozpoznajesz mnie, Juliuszu? To ja, wasza domini.
-Domini Włościsława zniknęła przed chwilą w lesie po drugiej stronie polany - Juliusz był wyraźnie zdumiony - To niemożliwe, byś ty, miłościwa pani, była domini Włościsławą.
-No widzisz - pani Piast powoli traciła cierpliwość - a jednak tak jest.

-Julek, nie widzisz, że to ona? - krzyknął z daleka jeden z żołnierzy. Z tłumu dało się słyszeć parę przytakiwań. Żołnierz zwany Juliuszem pomyślał chwilę.
-No dobra - powiedział w końcu - A to kto? - spytał patrząc na mnie podejrzliwie.
-Ten mały chuj jest ze mną - odparła lekceważąco dyrektorka - Dobra, a teraz mam dla was pewną informację. Mianowicie nie możecie wylać tego boiska.

Twarze wszystkich zebranych na łące mówiły coś w stylu 'łodefak?!'. Po krótkiej chwili niezrozumienia wszyscy oprzytomnieli. Ja przypomniałem sobie, że nasze boisko szkolne jest przecież betonowe, zauważyłem też wielką betoniarkę, do której nagle rzucili się wszyscy Rzymianie. W mig pojąłem całą sytuację: oddział zbrojny był tu, aby wylać boisko, a pani dyrektor pragnęła ich powstrzymać. Nie wiem, co może to zmienić w przyszłości, ktoś mógł kiedyś tu przyjść i wylać trochę betonu.

Wtem pani Piast rozwiała wszystkie moje wątpliwości, z pobliskiego drzewa urwała bowiem dużą gałąź, wyszła na środek polany i wyryła w trawie wielki napis:

PROSZĘ NIE BUDOWAĆ TU ŻADNEGO BOISKA

DZIĘKUJĘ, BÓG

J.

Rzymianie, którzy słowa 'bóg' nie znali, popatrzyli po sobie z lekko zdezorientowanymi minami; ja jednak pojąłem zamiar belferki: jeśli przenieśliśmy się na początek naszej ery, przez ponad półtora tysiąca lat nikt nie będzie kwestionował słowa Boga, później zaś utrzyma się to, że owe miejsce do budowy czegokolwiek się po prostu nie nadaje.

-No, panowie! - odezwała się pani Piast - Misja wykonana! Możecie wracać do Rzymu.
-Ale jak to? - zapytał jeden z wielu identycznych wojów - Przez pół roku podróżowaliśmy na jakaś Słowiańszczyznę, a teraz mówisz nam, domini, że po dwóch dniach robienia niczego pośrodku lasu mamy wracać?
-Dokładnie.
-Ale...

Pani Piast złamała trzymaną gałąź wpół i rzuciła ostrym końcem w twarz zbuntowanego żołnierza. Więcej się już nie odezwał.

Dwadzieścia minut później na polanie nie było śladu po antycznych wojach. Po polanie z resztą śladu też nie było, zarosła bowiem drzewami. Znalazło jednak trochę miejsca na nieduże ognisko, przy którym zasiadłem ja i pani Piast.
-Myśli pani, że to wystarczy? - spytałem nieśmiało.
-Hym? Ah, tak, jestem tego pewna. Twój kolega przeżyje.
-Ale... wciąż mam jednak wątpliwości.
-No dobra, mały chuju, jak chcesz, to możemy na chwilę przenieść się do teraźniejszości.

Po tych słowach chwyciła mnie za ramię i wepchnęła do tlących się patyków. Chwilę później staliśmy na dachu szkoły. Tam, gdzie niegdyś było boisko, teraz rosły tylko drzewa.
-Łodefak? - zapytałem cicho.
Usłyszałem zza liści głos Bartka.
-Nigdy nie oddam Adolfowi jego piłki! Cha cha cha!
W tej chwili coś zaczęło się we mnie gotować. Chciałem skoczyć z dachu i zabić Bartka raz jeszcze. Nauczycielka chwyciła mnie jednak za ramię i powiedziała:
-Ogarnij dałna, mały chuju, teraz lecimy do Związku Radzieckiego. Musimy naprawić bieg historii.

Czworoxiąg Radziecki w czterech księgach spisanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz