Wszechświat jest nieskończony. Nieskończony, tajemniczy, niegdyś rówież ciemny. Ogniś panowały w nim ciemności tak egipskie, że nic ani nikt nie mógł tam zobaczyć niczego.
Było tak jednak do czasu, kiedy Związek Radziecki rozświetlił go krwistoczerwoną łuną. Teraz ta nieprzebyta ciemność zmieniła się niemalże w dzieło sztuki:
Droga Krwi Poległych Narodów, niegdyś Droga Mleczna, była niczym największa, najwspanialsza we Wszechświecie rzeźba;
Planety i gwiazdy skąpane w szkarłatnym świetle wszystkie razem i każda z osobna stanowiły niesamowitą instalację, iluminację, którą podziwiali najwybitniejsi architekci Wszechświata;
Miliony, miliardy żołnierzy z przyszytymi na piersiach czarwonymi odznakami w kształcie sierpa i młota, którzy każdego dnia maszerowali przez miasta i bazy wojskowe w rytm hymnu Imperium, przypominały jakiś niezwykle dostojny, wyniosły taniec;
W końcu przeszywające do szpiku kości wrzaski ranionych członków rebelii, torturowanych więźniów politycznych i terrorystów zabijanych zaraz przed popełnieniem zamachu były jak niesamowite, pełne tajemniczości symfonie Szostakowicza.To wszystko zaś stworzyłem ja - najważniejsza persona w Związku Radzieckim, Najwyższy Sekretarz, oddany głos ludu, wierny towarzysz Adolf Kitler. Jeszcze chwilę patrzę na niesamowite dzieło, jakim teraz jest Wszechświat, wkrótce jednak przenoszę wzrok na ścianę graniczącą z wielkim oknem. Wiszą na niej cztery portrety: Karla Marksa, Włodzimierza Lenina, Józefa Stalina oraz mojej mentorki i wzoru - pani Piast, mojej dawnej nauczycielki historii, która zaszczepiła we mnie miłość do Związku Radzieckiego.
Jestem na statku dowództwa Związku, patrzę na moje - nasze - dzieło przez wysokie na kilka metrów i jeszcze grubsze okno, w ręku trzymam herbatę w kubku z napisem 'World best communist' i uśmiecham się. W innej rzeczywistości mógłbym teraz być pracownikiem jakiejś korporacji, siedzieć całymi dniami przed komputerem w sali z tysiącami takich jak ja i wpisywać bezsensowne sekwencje liter i cyfr do nic nie znaczącego arkusza. Ale los się do mnie uśmiechnął. Dzięki temu, że jakiś gruby Bartek zabił się kiedyś na boisku poznałem panią Piast, uratowałem Związek Radziecki, ostatecznie, po przejściu długiej politycznej drogi, zostałem następcą dobrego ojca Józefa Stalina, spadkobiercą Lenina i Marksa, najwyższym urzędnikiem radzieckiej Rosji.
Ale ten sam gruby Bartek, który zapewnił mi jakże świetlaną przyszłość, teraz stał się moim największym wrogiem, dowódcą ostatniego cokolwiek znaczącego ruchu oporu przeciwko jedynej, prawdziwie komunistycznej władzy we Wszechświecie.
Dzisiaj jest jednak szczęśliwy dzień dla Związku Republik Radzieckich, równie dobrym mogła być chyba jedynie przypadająca rok temu sto dwudziesta rocznica rewolucji październikowej. Cóż sprawiało, że owy dzień był tak wspaniały, zapytacie. Otóż wojska specjalne przeprowadziły udany nalot na największą jak dotąd bazę rebeliantów z grupy właśnie grubego Bartka. Szefa partyzantki nie było w środku, ale w czasie akcji pochwycono również dwóch wysokiej rangi żołnierzy, którzy właśnie prowadzeni byli do mnie. Jeśli znaliby miejsce pobytu dowództwa stowarzyszenia, oznaczałoby to koniec grubego Bartka i całego ruchu oporu. Cały Wszechświat jednoznacznie i niepodważalnie stanowiłby część wspaniałego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.
Potężne wrota za moimi plecami otwierają się, wydając charakterystyczny świst. Odwracam się niespiesznie i widzę dwóch skutych, trzymanych mocno przez strażników ubranych w szkarłatne szaty, brudnych, poranionych i wycieńczonych jeńców. Nie dostali niczego na przebranie, byli tu w tym, co mieli na sobie podczas nalotu tyle tylko, że wszystko było dużo bardziej zniszczone. A przynajmniej zakładam, że kiedyś te szmaty, w których ich przyprowadzono, wyglądały lepiej.
W końcu, przez kilka warstw brudu, poznaję ich twarze. Mógłbym powiedzieć po prostu: 'Witajcie, przyjaciele', bądź coś w tym rodzaju, ale większą przyjemność sprawi mi, gdy usłyszę to z ich zdradzieckich ust.
![](https://img.wattpad.com/cover/110985140-288-k239650.jpg)