Nierównomierne kołysanie łódki na wodach portu poruszanych wiatrem, niosącym zapachy z pomostów na nabrzeżu, odmalowywało żywszymi barwami wspomnienia Seung-gila. Spoglądał na ludzi, którzy wyszli ze swych nędznych, małych domków, na przekór nędznej, smętnej rzeczywistości mających jaskrawe barwy, choć oczywiście trochę przybrudzone.
Oni wiedzieli. Wszyscy ci ludzie, którzy tu żyli, znali prawdę o Hanie, inaczej nie wiedzieliby, że dzisiaj będzie się coś działo, te wszystkie dzieci żadne urozmaicenia w ich szarym życiu nie stałyby na skraju pomostów, nie machałyby do niego, w ogóle nie onieśmielone.
Ale według świata byli nikim i było to po części prawdą, bo nie mogli zrobić nic.
A może nie chcieli?
Potrząsnął głową, udając, że nie czuje na sobie pytającego spojrzenia sternika łódki, próbując jak reszta świata zignorować mniej znaczących ludzi. Rozejrzał się między przerzedzającymi się już trochę żaglówkami – wpływał w rejon, w którym stały większe jednostki, a tych w tym małym porcie nie było wiele. Szukał łódeczek podobnych do tej jego, chcąc się skupić na turnieju, zobaczyć potencjalnych przeciwników.
Szybko jednego odnalazł, za olinowaniem jednego ze statków. Wyróżniał się, ze swoją ciemną karnacją, kasztanowymi włosami i delikatnie uśmiechniętymi, dużymi oczami. Odmachał trochę niepewnie dzieciakom, gdy Seung-gil zastanawiał się, co musiało się wydarzyć, aby Latynos zdecydował się przybyć tu z tej dziwnej okazji.
~
Pac!
Piłka golfowa przecięła powietrze niby brzytwa zarost – choć ta ostatnia nie widziała twarzy zawodnika od paru ładnych dni. Bezsenność sprawiała, iż grał jeszcze gorzej niż zwykle. Piłka przeciwnika, która w przeciwieństwie do jego, wylądowała zaraz w dołku, nie poprawiła mu nastroju.
Ale czy cokolwiek mogło go poprawić? Czuł się przecież jeszcze bardziej pusty, niż całe to pole, które dzieliło go od chaszczy, w których wylądowała jego piłeczka. Mała, biała piłeczka, warta teraz, przez jego irracjonalną skłonność do zakładów, praktycznie całe jego oszczędności.
Westchnął lekko, beztrosko, choć ciężar na jego sercu chciał go przygnieść do równo skoszonej trawy, gdy maszerował, patrząc się na czubki butów z martwej skóry. Martwej.
Martwej. Martwej.
Tak, Leo, on jest martwy. Po prostu się z tym pogódź. I... uśmiechnij się.
W polu jego widzenia pojawiły się inne czubki butów. Znoszonych, szarych cichobiegów. Podniósł wzrok na uśmiechniętą w iście wilczej manierze facjatę, bo inaczej się tego zwykle nazwać nie dało. Czy to była już taka reguła, że synowie milionerów byli stosunkowo ładni, a wszystkie zbiry musiały mieć poharataną twarz? A może po prostu to, iż za takich byli postrzegani było tylko kwestią wewnętrznego przekonania?
Jakkolwiek by nie było. Odsunął się krok w tył, patrząc w ciemne, agresywnie wesołe oczy nieznajomego, o którym jednak mógłby powiedzieć parę rzeczy. To, że walczył gorzej od niego, tak jak dwaj towarzysze po obydwu jego stronach. To, że nie miało to znaczenia, bo trzech napakowanych, uzbrojonych mężczyzn spokojnie da sobie z nim radę, bo przecież dokąd uciec, skoro ten lasek jest za mały, a trawnik pola golfowego jest pusty. To, że przybywał tu od Hana.
To, że był w stanie ukrócić jego pasję i nie przejść przez to własnej. Tak więc zapytany przez niego:
- Gdzie są pieniądze? – rozłożył ręce jak ktoś, kto ma właśnie wyskoczyć z okna, odgradzając się powiekami od widoku tego złego, złego świata.
CZYTASZ
Wejście Smoka | Seungchuchu\Leoji\Christor
FanfictionLee Seung-gil przystaje na prośbę brytyjskiego rządu, który chce dowodów na nielegalną działalność niejakiego Hana. Aby je zdobyć bierze udział w turnieju walk wschodnich w Hongkongu, na którym niespodziewanie odnajduje sens słów jego mistrzyni, a p...