Pov Eyelles Jack
Obudził mnie krzyk dobiegający z pokoju obok, nie wiem do kogo on należał i nawet nie chciało mi się sprawdzać... Jednak intulicja podpowiadała mi bym się tam udał.
Wstałem, rozciągnąłem się i skierowałem się na korytarz, nawet nie zakładając ubrań ani maski. Gdy wychodziłem, naskoczył na mnie Jeff, był okropnie wściekły. Przygwoździł mnie do ściany warcząc
-Gdzie jest Loup!? - wykrzyczał zaciskając dłonie na mojej szyi.
Próbowałen coś powiedzieć, jednak silny ucisk na tchawicy uniemożliwiał mi to. Z trudem łapałem oddech. Morderca jeszcze bardziej zacisnął palce.
- Zostaw go do cholery! - Ubijca odepchnęła go ode mnie, a ja runąłem bez silny na podłogę, zacząłem kaszleć i krztusić się od nadmiaru śliny która uzbierała się podczas duszenia. Po kilku chwilach doszedłem do siebie, a niebieskowłosa powoli do mnie podeszła
-Nic Ci nie jest? - zapytała z troską, poklepała po ramieniu i podeszła do Jeffa
-Co Cię napadło?! Mogłeś go zabić! Zgłupiałeś do reszty?! - zaczęła na niego krzyczeć, po czym dostała z liścia. Zamknęła się przykładając dłoń do piekącego od mocnego uderzenia policzka.
-Loup zniknęła idiotko! A ty się pytasz co mnie napadło?! - gdy usłyszałem te słowa zamarłem, serce na chwile przestało bić. Jednak w porę przyswoiłem tę informacje. W głowie zaczęły rodzić się pytania oraz teorie.
-Jak to zniknęła? - zapytałem czarnowłosego z udawanym spokojem by go bardziej nie rozwścieczyć. Lecz na marne.
-Jak to? Jak to?! Stało się nieszczęście, a ty w takich chwilach potrafisz być spokojny?! Ty debilu to twoja dziewczyna! - mężczyzna zamaszyście kopnął w meblościankę stojącą na korytarzu
-Wszyscy jesteście popieprzeni! Wczoraj jeszcze pomogła mi jak na mnie napadli! A dzisiaj jej nie ma! To musiała być sprawka scrollverse! - czarnowłosy darł się po nas jak by to była nasza wina, zacharczał i splunął na ulubiony dywan Operatora.
-Czego się tak drzecie tępe chuje, ludzie tu spać próbują - z pokoju wyszedł Toby, ziewając i przecierając zaspane oczy.
-Mieszkańcy nam znikają - odpowiedziała niebieskowłosa zakładając ręce na piersi, podeszła do Jeffa i nagle usłyszeliśmy plask, głośny i mocny. The Killer dostał w twarz
-Opanuj się do cholery! To za liścia którego mi zafundowałeś! - Jeffrey patrzył na nią wściekły, gdyby mógł to by ją posiekał w pięć sekund jednak ten pojebany cyrk ma swoje zakazy i nakazy. Takie nasze wspólne credo, nie zabijaj mordercy swego. Poprostu jak przykazania, tylko że creepypastowe.
Zaśmiałem się widząc na policzku Woodsa czerwony ślad.
-Czego rżysz?!
-Jezus, kurwa zamknij już ten swój pierdolony, pocięty ryj psycholu! Mógłbyś wytłumaczyć do cholery o chuj wam wszystkim chodzi? Jak to znikają nam ludzie? - Toby już bez siły oparł się o ścianę i sprawdzał ostrość swojego toporka. Czekał na jakże fascynującą opowieść
-Loup zniknęła - powiedział nieco spokojniej, musiało do niego dotrzeć to co wykrzyczał Toby. Całe życie z wariatami. Już wolałbym wrócić do mojej ciasnej, stęchłej dziury niż tu dalej mieszkać. Ale los płata nam filge, a tym bardziej mordercom mojego pokroju, że za chuja nie mogę się stąd uwolnić, bo Slender i tak mnie złapie. Właśnie!
-Slender! - powiedziałem pstrykając palcami, a mężczyźni popatrzeli na mnie pytajaco.
-Co Slender? - zapytali równocześnie, a ja przybiłem sobie w duszy piątkę... Z twarzą. Niby mądrzy, a jednak głupi.
-Ugh... Co by Slender zrobił gdyby któryś z was uciekł? - oparłem się plecami o ścianę i popatrzyłem na strupa który robił mi się na ręce. Zacząłem go drapać, czekając na odpowiedź Ticci'ego i Killera.
-Znalazł, złapał i wrócił... Ze mną... Do rezy... Jackie jesteś genialny! - czarnowłosy pędem zbiegł po schodach kierując się do gabinetu Slendermana, wystartował jak torpeda. A ja tylko czekałem, aż się przewróci i wyrżnie twarzą o twardą podłogę.
Muszę was zasmucić, w tym siebie: nic takiego jednak się nie stało, Jeff żyje, ma się dobrze, szczęśliwie dotarł do pomieszczenia, nad czym szczerze ubolewam.