Żulerka na schodach

62 7 1
                                    

W Warszawie mieszkam już miesiąc. Teraz, w sierpniu, jestem już całkowicie zadomowiona w nowym środowisku. Poznałam wielu przyjaciół, Monikę, Kornelię i Paulinę. Razem się wygłupiamy, rozmawiamy i plotkujemy o chłopakach.

Właśnie spaceruję po osiedlu z moim psem, Tofikiem. Imię jest takie, ponieważ ma charakterystyczną barwę sierści.

Właśnie rozmyślałam nad gatunkami kwiatów zasadzonymi na rabatach koło mojego domu, kiedy w kieszeni zawibrował mi telefon. Wyjęłam go i sprawdziłam kto dzwonił. Kornelia. Oddzwoniłam.

-Halo?
-No elo Rose. Co porabiasz?
-Na spacerze z psem jestem, a co?
-A przyjdziesz do nas?
-A gdzie jesteście?
-Przy trzepaku.
-Ok, idę, pa.

Poszłam do domu zostawić psa.

Niestety. Bez żulerki się nie obyło. Stałaprzy klatce schodowej i piła. Oczywiście. Jakże by inaczej.

Poczekałam chwilę stojąc tak, żeby żulerka mnie nie widziała. Zaczęłam liczyć do 10. Ta grupa naprawdę zaczyna mi już działać na nerwy.

1...
2...
3...
4...
5...
6...
7...
8...
9...
10...

Okej... Już mi lepiej. Poczekam tak z 3 minuty. Jeśli nie ruszą się z tego miejsca to chyba wejdę oknem. Naprawdę mam dość tej żulerki. A zwłaszcza jednego członka tej grupy. Rychlika.

Rychlik uważa się za niewiadomo kogo. Uważa, że może mieć każdą.  No cóż. Ja i moje koleżanki jesteśmy chyba wyjątkami. Rychlik jest chyba liderem tej całej bandy. Rozstawia po kątach innych i rządzi alkoholem. Na samym początku już uczenia się mnie jak rzep do buta. Nie wiem jak się go pozbyć, a co najgorsze on mnie podrywa. Mam już go serdecznie dość.

Po upływie 3 minut wyjrzałam zza ściany budynku. Żulerka zniknęła. Nawet nie wiem kiedy. Być może za bardzo skupiłam się na moich rozmyślaniach. Pewnym krokiem weszłam do klatki. Zamarłam. Żulerka. No nie.

Po sekundzie uznałam ze będzie to wyglądać głupio jeśli będę tam stała z wytrzeszczem oczu więc ocknęłam się i szłam do mojego mieszkania. Starałam się ignorować tą bandę Niewyżytych nastolatków. Nie. To jakaś pojebana banda idiotów w wieku 17-21 lat. Debile.

Zauważyłam też, że chyba się zbiera. Rychlik jednak się jakoś ociągał. Widać było, że chce jeszcze zostać. Kiedy wchodziłam na następną partię schodów zatrzymał mnie ten idiota Rychlik.                        Chwycił mnie za ramię i przytrzasnął do ściany klatki. Czułam jego perfumy. Nawet fajny zapach... Stop.

- Witaj maleńka... - usłyszałam a lekko zachrypnięty głos Rychlika -Nie ładnie to tak ignorować starszych... Wiesz?

- Odpierdol się ode mnie

- Heh... Tego akurat mi nie możesz zabronić.

- Czyżby? - zapytałam moim głosem przeznaczonym do podrywania chłopaków. No. Moja strategia w tego typu sprawach była taka: uwieść go, wtedy straci czujność i będę mogła uciec. A w sztuce uwodzenia byłam mistrzynią.

- Tak.

- Oh... Rozumiem kochanie - Tak. Zaryzykowałam. Mam nadzieje że plan się powiedzie.

Poczułam cóż twardego przyciskającego mi się do krocza. Okej. Może jednak przegięłam. Stanął mu.

Teraz albo nigdy.

Szybkim ruchem wyślizgnęłam się mu. Wbiegłam na moje piętro, rzucając przy tym:

- Spierdalaj cholerny zboku.

Spotkanie II MultiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz