Siedzieliśmy w kącie małej kawiarenki. Blondynka siedząca naprzeciwko mnie, miała przyjazną, ale niepewną minę, w końcu nadal nie powiedziałem jej dlaczego tak pilnie chciałem się z nią spotkać.
- A więc? - Zapytała Briana, gdy szczupła kelnerka przyniosła nam nasze zamówienie, dla niej cappuccino, a dla mnie espresso.
- Mam do ciebie prośbę.
- Ty do mnie? - Wyglądała na zaskoczoną i zagubioną. Nie ma się jej w sumie co dziwić, na żywo widzimy się drugi raz w życiu, a po raz pierwszy ze sobą rozmawiamy. Muszę przyznać że na żywo jest ładniejsza, niż na tych zdjęciach z brukowców, które kiedyś widywałem na każdym kroku.
- Chciałbym abyś pozwoliła Louis'owi spotkać się z jego synem. - Dziewczyna ściągnęła brwi, po czym wybuchnęła śmiechem.
- To jest jakiś żart, tak?
- Nie, ja naprawdę cię o to proszę. Wiem że Louis ostatnio się trochę pogubił, ale on naprawdę za nim tęskni i myślę że jeśli mógłby się z nim widywać...
- Ale nikt nie zabrania mu się z nim widywać. - Weszła mi w słowo, lekko poirytowana.
- No tak, ale takie spotkania gdy ktoś go musi pilnować, też byś pewnie tak nie chciała.
- Za to co zrobił, niech się cieszy że nie musi się z nim spotykać w obecności kuratora. - Prychnęła, zaskoczyła mnie tym wyznaniem.
- Co masz na myśli?
- Nie powiedział ci dlaczego ma ograniczone prawa rodzicielskie? - Zaśmiała się gorzko, czułem jednak że w tym śmiechu jest więcej smutku niż kpiny. - Cały Louis, zawsze bez winy. Ty naprawdę myślisz że jestem taka okropna, że zrobiłam to bo tak? - Nie wiedziałem jak jej na to odpowiedzieć więc milczałem. - On przy nim pił, raz przywiózł go kompletnie zalany. Jak po takim czymś,
miałam po prostu pozwolić mu go zabierać? - Nie uwierzyłem jej na początku, nie chciałem uwierzyć. Przecież to nie mogła być prawda, Louis by tak nie postąpił, nigdy nie naraziłby na niebezpieczeństwo małego dziecka.
- On taki nie jest. - Próbowałem ją przekonać, choć sam nie byłem pewny swoich słów. - On się zagubił, ale teraz wychodzi już na prostą, zmieni się, zobaczysz.
- Kiedyś myślałam że zrobi to dla mnie, potem że dla Freddie'go, a teraz już nawet na to nie liczę. - Uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową, po czym spojrzała na mnie zdziwiona. - Ty myślisz że on się zmieni dla ciebie? - Nie odpowiedziałem jej. - Tracisz tylko czas i energię Harry.
- Nie wiesz jak jest.
- Bardzo dobrze wiem jak jest. Tomlinson to zakochany w sobie dupek, który już dawno przegrał. - Nie chciałem tego słuchać, najchętniej bym już stąd wyszedł, ale wiem że dobry kontakt z synem to naprawdę coś co pomoże stanąć Louis'owi na nogi. - Po za tym przychodzisz do złej osoby. Jak chcesz żeby Louis spotkał się z Freddie'm, to musisz to jemu powiedzieć. - Wzruszyła ramionami.
- Freddie'emu? - Zdziwiłem się, mam zapytać czterolatka czy chce się spotkać z tatą?
- Nie, Louis'owi. To on nas unika.
- On was nie unika, po prostu męczy go to że nie może normalnie spotkać się z synem. - Broniąc go tak, czułem się jak jakiś adwokat diabła.
- Nie Harry. - Pokręciła głową. - On od pół roku nie płaci alimentów i boi się przyjść bo myśli że jak nie będę go widywać to się nie upomnę.
- No teraz to już naprawdę przesadzasz, dlaczego miałby ci nie płacić alimentów?
- Bo jest bankrutem?
- Co? - To niemożliwe.
- On powiedział ci coś więcej, oprócz tego że cały świat jest zły i się na niego uwziął? - Tym razem kpina w jej głosie, była bardzo wyczuwalna. - Louis ma mnóstwo długów i praktycznie zero kasy. Dom w którym mieszka, jest zapisany na małego, żeby mu go komornik nie zabrał. - Wzięła łyka swojej kawy, po czym oparła się o krzesło. - On nie ma nic.
- Zapłacę ci te zaległe alimenty, ale pozwól...
- Harry kurwa! - Jęknęła trochę za głośno, kilka osób spojrzało w naszą stronę, zaintrygowani tym hałasem. - W dupie mam te pieniądze, nie wystawię syna na niebezpieczeństwo.
- Będę cały czas z nimi, proszę zgódź się, daję słowo że nic się nie stanie. - Byłem gotowy ją błagać, choć po tym czego się dzisiaj dowiedziałem, powinienem był wstać i wyjść. A po powrocie do domu wyrzucić z niego Tomlinsona, za to że znowu mnie oszukał.
- Nigdy nie wierzyłam w te plotki o was, ale najwidoczniej się myliłam. - Powiedziała po dłuższej chwili. - Nie wiem tylko czy żal mi bardziej siebie czy ciebie. - Brzmiała jakby mówiła sama do siebie, a ja nie chciałem jej przerywać. - Też byłam kiedyś w nim zakochana.
- Nie wiesz jak jest. - Byłem na nią trochę zły, nie prosiłem jej o wtrącanie się w moje sprawy.
- Wiem Harry. - Westchnęła. - Wiem jak to jest gdy on mówi ci, że cię kocha. Myślisz że naprawdę nigdy nie byliśmy w związku? Mówił mi że się ze mną ożeni, że mnie kocha, obiecywał złote góry. - Zabolało, cholernie zabolało. - A potem się znudził i odszedł. Na szczęście przejrzałam na oczy i już mi przeszło. - Uśmiechała się z wyższością, a w jej głosie wyczułem nutkę pogardy. Czułem się źle, nie mogłem jednak tego pokazać. Musiałem walczyć o siebie. Uśmiechnąłem się trochę wrednie i pokręciłem głową.
- Gdyby kiedykolwiek powiedział ci że cię kocha, w ten sam sposób jak mi, to nigdy by ci nie przeszło.
Mina jej zrzedła i przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
- To ojciec mojego dziecka, dlatego mimo wszystko życzę mu dobrze. - Odezwała się w końcu. - Może masz racje, może ja się nie znam i wam się uda bo może ciebie faktycznie kocha.
- Ale my nie jesteśmy razem. - Wytłumaczyłem szybko.
- To po co ty to robisz? - Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Bo tak trzeba. - Wzruszyłem ramionami.
- Nie rozumiem jak ty zrobiłeś karierę będąc tak naiwnym.
- Nie jestem naiwny, po prostu potrafię walczyć o swoje. - Uniosła brew na moją odpowiedź, ale w żaden sposób jej nie skomentowała.
- Dobra, kiedy chcecie się z nim spotkać?
- Najlepiej jeszcze dzisiaj.
- Dzisiaj? - Powtórzyła zdziwiona.
- Bardzo mi zależy.
- Dobra, przywiozę go za dwie godziny.
- A nie mogę ja po niego przyjechać?
- Okej, ale przyjadę po niego wieczorem i jeśli wyczuję od Louisa alkohol, to obiecuję że już nigdy go nie zobaczy. - Następnie Briana podała mi swój adres i kazała przyjechać za dwie godziny.
W drodze do samochodu wysłałem Louis'owi esemesa z informacją o której przyjadę i że przywiozę gościa. Gdy wsiadłem do auta zadzwonił mój telefon, na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Ashley, więc szybko odebrałem.
- Hej, jesteś w domu? - Zapytała od razu.
- Właśnie jadę do sklepu.
- A co dzisiaj robisz? Nadal niańczysz swojego chłopaka?
- To nie jest mój chłopak.
- Okej, przyszłego chłopaka.
- On nie jest... - Nim znowu zaprzeczyłem że nic pomiędzy nami nie ma, zastanowiłem się jeszcze raz. - Myślisz że to by miało sens?
- Aha, czyli w końcu zacząłeś o tym myśleć. Powiedz co to za sklep, zaraz tam będę.
Piętnaście minut później piosenkarka wjechała na parking sklepu zabawkowego, swoim białym Jeep'em.
- Zabawkowy? Zaczynasz cofać się w rozwoju? - Zażartowała podchodząc do mojego auta.
- Syn Louis'a przychodzi dzisiaj do nas na cały dzień. - Odpowiedziałem bez entuzjazmu.
- Och. - Oparła się o maskę, obok mnie. - A ty tego nie chcesz?
- Ja sam poprosiłem o to jego matkę.
- Więc o co chodzi?
- Ja mu chciałem tylko pomóc, zachować się jak dobry przyjaciel i postawić go na nogi. A przynajmniej myślałem że tego chcę.
- Wiesz, nie jesteś za niego odpowiedzialny, jeśli nie chcesz dalej się w tym babrać to nie musisz. - Blondynka próbowała doradzić mi jak tylko umiała.
- Nadal chcę mu pomóc, ale oprócz tego, chyba chcę z nim być.
- A on nie chce być z tobą?
- Nie wiem, jeszcze nie pytałem.
- To zapytaj. - Zachęciła mnie.
- Ale on jest podobno bankrutem.
- I to jest twój problem? - Naskoczyła na mnie.
- Możesz dać mi dokończyć? - Spojrzałem na nią, dziewczyna uniosła ręce w geście kapitulacji. - Po za tym ma jakieś problemy z alkoholem i narkotykami.
- A kto powiedział że ludzie się nie zmieniają?
- Sasha. - Zaśmiałem się pod nosem, chłopak powtarza to co chwile.
- Ta, słuchaj faceta który prawdziwą miłość widział co najwyżej w kinie.
- Mam spróbować?
- A chcesz? - Objęła mnie ramieniem i poczochrała po głowie.
- Chyba tak.
- To spróbuj, co masz do stracenia? - Wzruszyłem ramionami. No w sumie nic, po za czasem, energią i sercem, ale nie odpowiedziałem jej tak. - No to chodź na te zakupy, bo jak mniemam musimy kupić zabawki dla Frankie'ego?
- Freddie'ego. - Poprawiłem ją.
W sklepie trochę zaszaleliśmy, okej, bardzo zaszaleliśmy. Wydałem w sumie prawie tysiąc dolarów, lecz po prostu nie mogłem się powstrzymać widząc wszystkie te samochodziki, tory wyścigowe, konstrukcje lego, czy dmuchane zamki do ogrodu.
Po zakupach Ashley dała mi jeszcze kilka duchowych porad, po czym życzyła powodzenia z młodym.
- Tylko nie bądź złą macochą. - Poradziła na odchodne.
- Właśnie kupiłem mu Baymax'a, rozmiarów dorosłego człowieka. Chyba będę najlepszą macochą na świecie.
Równo o dwunastej, zajechałem pod dom, który Louis kupił Braian'ie gdy zaszła z nim w ciążę. W rzeczywistości była to o wiele skromniejsza posiadłość niż myślałem. Wyobrażałem sobie zastać wielką, wypasioną willę, tak przynajmniej opisywały ją media. A to był po prostu dom, zwyczajny, ładny, dość duży dom.
- Tu masz jakieś ciuchy na wypadek gdyby się pobrudził. - Dziewczyna wręczyła mi małą torbę. - Do jedzenia możesz dać mu cokolwiek, to znaczy coś normalnego i zdrowego, z fast foodów najwyżej pizzę lub frytki, a do picia wodę lub herbatę.
- Przecież Louis tam będzie. - Przypomniałem jej.
- No właśnie, obiecał mi że jeśli on będzie pijany to odwieziesz Freddie'ego z powrotem.
- On nie będzie pijany. - Zapewniłem.
- Obiecaj. - Spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, po tej całej złości jaka ogarnęła mnie przy naszym porannym spotkaniu, teraz dziewczyna wydała mi się znowu bardziej ludzka.
- Okej.
- Dobra, no to chyba wszystko. Freddie, kochanie, chodź tutaj. - Zawołała w głąb domu, po chwili usłyszałem ciche tuptanie, a następnie w korytarzu pojawiła się mini wersja Louis'a. Gdy mnie zauważył zatrzymał się jak wryty, po czym spojrzał do góry aby mnie całego obejrzeć.
- Dzień dobry. - Przywitał się słodkim, wysokim głosikiem. Na ten dźwięk znowu zrobiło mi się głupio, że kiedyś źle o nim mówiłem. Co prawda tylko w mojej głowie, ale zawsze.
Podszedłem bliżej i ukucnąłem przy nim, aby się przywitać.
- Cześć, jestem Harry. - Wyciągnąłem dłoń a on włożył w nią swoją malutką łapkę.
- Cześć, ty zabierzesz mnie do taty?
- Tak kolego, spędzimy bardzo fajny dzień z tatą.
Briana mieszkała pół godziny jazdy ode mnie. Freddie nie przestał mówić przez całą drogę, okazał się być bardzo śmiałym i wygadanym dzieckiem, tak jak jego tata. Nie mógł się też doczekać aż rozpakuje te wszystkie zabawki które zobaczył w bagażniku oraz na przednim siedzeniu, a część z nich miała być jeszcze dostarczona, ponieważ nie zmieściły mi się do samochodu.
Gdy stanąłem na światłach, dwie przecznice przed moim domem, dostałem powiadomienie z Instagram'a. Korzystając z chwili chwyciłem telefon i otworzyłem prywatną wiadomości od Louis'a. Było to zdjęcie wielkiego Baymax'a z Big Hero 6 i podpis z pytaniem czy mnie przypadkiem nie popierdoliło. Nie odpisałem na to, tylko roześmiałem się nie mogąc się doczekać aż już będziemy w domu.
- Dlaczego tata mnie nie odwiedzał? - Zapytał mały gdy wjeżdżałem na podjazd.
- Był chory i nie mógł przyjechać. - Skłamałem, ale nie wiedziałem co innego mu odpowiedzieć.
- A teraz już jest zdrowy?
- Już prawie.
- A kiedy będzie zdrowy? - Dopytywał.
- Myślę że jak go bardzo mocno przytulisz to będzie mu o wiele lepiej.
- Okej. - Wyciągnąłem go z fotelika i postawiłem na ziemię. - A zabawki? - Zapytał gdy zacząłem prowadzić go w stronę domu.
- Za chwilkę, najpierw przywitamy się z tatą. - Gdy weszliśmy do domu, Freddie rozglądał się dookoła z podekscytowaną miną. - Louis jesteśmy!
Chłopiec spojrzał na mnie gdy zawołałem jego ojca, po chwili do pomieszczenia zajrzał zaciekawiony Tomlinson i stanął w miejscu z szeroko otwartą buzią, na widok jaki go zastał.
- Tatuś! - Zawołał chłopiec i ruszył w jego kierunku. Louis od razu się pochylił i ze łzami w oczach przytulił go do siebie.
- Jak ty się tutaj znalazłeś? - Zapytał głaszcząc go po główce.
- Harry mnie przywiózł i kupił mi zabawki. Harry jest super. - Mężczyzna spojrzał na mnie z wdzięcznością i radością w oczach.
- A ja myślałem że ci odbiło, gdy zobaczyłem tego robota.
W kilka minut uwinęliśmy się z rozpakowaniem mojego samochodu. Louis co chwilę powtarzał że jestem nienormalny, a ja zrozumiałem że przesadziłem trochę z ilością zabawek, gdy Freddie nie wiedział czym ma się najpierw zacząć bawić. Następnie zjedliśmy obiad i faktycznie zamówiliśmy pizzę, ponieważ żadnemu z nas nie chciało się gotować. Po południu przenieśliśmy się do ogrodu, gdzie godzinę wcześniej monterzy rozłożyli dmuchany zamek.
- Jesteś niesamowity. - Powiedział Louis gdy siedzieliśmy w leżakach i obserwowaliśmy bawiącego się czterolatka. - Jak udało ci się ją namówić?
- Nie jest ona aż taką suką jak mówiłeś.
- Oj to nie znasz jej za dobrze. - Pokręcił głową.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi że ograniczyli ci prawa rodzicielskie i że jesteś bankrutem? - Mężczyzna powoli odwrócił głowę w moją stronę. Usta miał ściągnięte w cienką linię, a oczy tak przestraszone jakbym miał na niego nakrzyczeć.
- Wstydziłem się. - Powiedział w końcu.
- Louis, ja chcę to dalej ciągnąć, ale jeśli nadal będziesz ukrywał przede mną takie rzeczy, to przestanę ci ufać.
- Przepraszam.
- Nie musisz mnie przepraszać, chcę po prostu abyś był ze mną szczery. - Wyciągnąłem rękę i pogładziłem go po ramieniu.
- Dobrze, dzisiaj opowiem ci o wszystkim.
Briana przyjechała po małego, chwilę po dwudziestej. Freddie przed wyjściem długo żegnał się ze swoim tatą.
- Nie chcę jechać. - Jęknął mały, zaciskając piąstki na koszulce Louisa.
- Może niech zostanie u nas na noc. - Zaproponowałem, lecz Briana zmroziła mnie wzrokiem. - No to może niech przyjedzie w sobotę? Co Freddie? Chcesz przyjechać w sobotę?
- Tak! - Zawołał a jego twarz od razu, rozjaśnił szeroki uśmiech. W trzech spojrzeliśmy z nadzieją na Brianę.
- No dobra. - Westchnęła w końcu. - Ale teraz już chodźmy, bo babcia czeka z kolacją.
- Chcesz teraz pogadać? - Zapytał Louis, gdy staliśmy na podjeździe, patrząc na odjeżdżający samochód Briany.
- Nie, nie psujmy sobie tak dobrego dnia. - To był naprawdę fajny dzień i nie miałem teraz ochoty na żadne poważne rozmowy.
- Okej, to co chcesz robić? - Byliśmy już w domu.
- Może ugotujemy coś razem, a później obejrzymy film?
- Okej.
Udaliśmy się do kuchni. Louis usiadł przy kuchennej wyspie, a ja zajrzałem do lodówki, szukając czegoś co moglibyśmy zjeść na kolację.
- Harry? - Zagadał po chwili.
- Hmm? - Spojrzałem w jego kierunku.
- Dzięki, dzięki ci za wszystko.
- Zawsze do usług.
- Zawsze?
- Zawsze.
CZYTASZ
You Again
FanfictionHarry i Louis od lat unikają siebie jak ognia. Po jednej imprezie, na której spotykają się przypadkiem, Harry zabiera Louis'a do siebie, a ten postanawia się zasiedzieć.