Louis odszedł, nie napisał, nie zadzwonił. Nic. Kompletne zero reakcji z jego strony. Myślałem że mu przejdzie, ochłonie i przemyśli to jeszcze raz i że wtedy się odezwie, ale on tego nie zrobił.
Wczorajszy wieczór spędziłem z Sashą i Ashley. Przepłakałem kilka godzin w ramionach przyjaciółki, mając nadzieje że on się odezwie. Piosenkarka namawiała mnie abym to ja wykonał pierwszy krok, zadzwonił lub napisał i jeszcze raz na spokojnie wytłumaczył, że to wszystko to jedno wielkie nieporozumienie. Ja nie chciałem jednak tego robić, bo czy to ma sens? Skoro on zrobił taką wielką awanturę z tak głupiego powodu, to co by zrobił jakbyśmy naprawdę mieli powód do kłótni. A może dane było nam spędzić ze sobą tylko jedną, ostatnią dobrą noc, lub on znowu robił to wszystko wbrew sobie. Było mu głupio że tyle dla niego zrobiłem i chciał się tylko odwdzięczyć, a potem spieprzyć gdy tylko nadarzy się okazja, tak jak lata temu.
Dziś rano obudziłem się z potężnym bólem głowy, który spowodowany był nie tylko płaczem ale i trzema butelkami wina, które wypiłem wczoraj z przyjaciółmi.
Zwlokłem się z łóżka, ostrożnie aby nie obudzić Ashley która spała obok mnie, w miejscu gdzie jeszcze wczoraj spał on. Zacisnąłem mocno powieki aby się nie rozpłakać. Wczoraj po pijaku zapewniałem że mam to gdzieś, że teraz ruszę już do przodu i zapomnę o Tomlinsonie, na trzeźwo stwierdziłem jednak, że to nie będzie takie proste. Udałem się do kuchni, gdzie jednym duszkiem opróżniłem pół butelki wody i mało co nie zwymiotowałem do zlewu. Nienawidzę pić zwykłej wody na kacu, lecz w lodówce nie miałem już żadnego innego picia, na stole stało kilka pustych puszek po coli, a wraz z nimi resztki wczorajszej chińszczyzny którą zamówiliśmy na kolacje. Oparłem się o blat kuchenny, aby sekundę później zanieść się szlochem. Cholera jasna! Przecież byliśmy tacy szczęśliwi, on nie mógł przecież udawać że mnie kocha i że chce ze mną być, dlaczego więc tak łatwo z tego zrezygnował?
Moje przemyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Pełen nadziei że to może Louis, pobiegłem do drzwi, na monitorze domofonu nie dostrzegłem jednak ukochanego a jego byłą. Przy bramie stała Briana, w pierwszej chwili pomyślałem że przysłał ją Lou, dziewczyna nie wyglądała jednak na rozzłoszczoną. Guzikiem otworzyłem jej furtkę, po czym wyszedłem do niej przed dom.
- Hej! - Zawołała radośnie, idąc w moją stronę.
- Cześć. - Dziewczyna pocałowała mnie w policzek na przywitanie, tak jakbyśmy byli już dobrymi przyjaciółmi.
- Zgubiłam gdzieś twój numer więc postanowiłam przyjechać osobiście. - Przestąpiła z nogi na nogę i lekkim ruchem przeczesała włosy, brzmiała trochę niepewnie, tak jakby czegoś chciała. - Słuchaj mam sprawę, młody miał przyjechać do was jutro ale mi jutro niezbyt pasuje, to znaczy nie będę mogła go odebrać. Może mógłby zostać u was na noc?
- Ja... to znaczy... - Zaciąłem się. - Dla mnie to nie jest problem, tylko że Louis już u mnie nie mieszka.
- Co? - Wyglądała na bardzo zaskoczoną.
- Odszedł ode mnie, z resztą w sumie już nie pierwszy raz. - Nie powstrzymałem się i przy ostatnim słowie z mojego gardła wyrwał się szloch. Szybko zagryzłem wargę aby się kompletnie nie zbłaźnić, było już jednak za późno, Briana już zobaczyła jaką pizdą jestem.
- Co mu zrobiłeś?
- Co ja mu zrobiłem? To on zdecydował.
- Ale, ale... przecież wyglądaliście na takich szczęśliwych, on dawno nie wyglądał tak dobrze jak przy tobie.
- No i najwidoczniej udawał. - Próbowałem brzmieć swobodnie i trochę ironicznie, tak jakby mówienie o tym wcale nie rozrywało mi serca.
- O co się pokłóciliście?
- Nie chcę być niemiły ale to chyba nie jest twoja sprawa. - Cofnąłem się o krok w stronę drzwi.
- O nie Harry, wciągnąłeś w to mojego syna więc to jest moja sprawa. - Zmniejszyła dystans pomiędzy nami.
- Usłyszał przypadkowo moją rozmowę z menadżerem, ale on jej kompletnie nie zrozumiał.
- Jaką rozmowę?
- Głupią rozmowę, a tak właściwie głupie żarty.
- Jakie? - Nie dawała za wygraną.
- O Jezu. - Westchnąłem zrezygnowany. - No żartowaliśmy sobie że związek z Louis'em to najlepsza promocja jaką mogłem mieć, że na jego wyjściu z szafy zarobię miliony i takie tam.
- Czy ty jesteś człowieku poważny? - Naskoczyła na mnie. - To ty nie wiesz jak on się tego boi? Jaki ma uraz do ludzi którzy go wykorzystali?
- No wiem ale...
- Ale co? Zapomniałeś. - Prychnęła. - I co teraz zamierzasz z tym zrobić?
- A mogę jeszcze coś z tym zrobić?
- Wolisz to zakończyć przez głupie nieporozumienie? - Przez dłuższy moment staliśmy w ciszy. - Słuchaj, jak już ci mówiłam życzę mu dobrze. Przez tyle lat byłam na niego wściekła i go nienawidziłam, ale widzę że ty jesteś dla niego czymś dobrym. Więc spróbuj, zawalcz o niego. Nie wyjdzie? Trudno, ale przynajmniej nie będziesz żałował że nie spróbowałeś. - Pogładziła mnie po ramieniu.
Jeszcze przez chwile myślałem nad jej słowami i w końcu stwierdziłem że ma racje i choć wczoraj wieczorem Ashley mówiła mi to samo, ja dopiero teraz w to uwierzyłem.
- Zawieziesz mnie?
- Gdzie?
- No do Louisa.
Blondynka zgodziła się więc szybko poleciałem się ubrać. Nie mogłem jechać sam bo po pierwsze chyba jestem jeszcze pijany, a po drugie to nawet nie wiem gdzie on mieszka.
Po piętnastu minutach byliśmy już na miejscu, przez tyle lat nie wiedziałem że mieszka on zaledwie tylko kilka przecznic ode mnie.
- Muszę już jechać więc nie zaczekam na ciebie, ale życzę powodzenia. - Skrzyżowała palce na szczęście. Pocałowałem ją w policzek i wysiadłem.
Przez pięć minut dzwoniłem do bramy, lecz Louis mi nie otworzył, nie poddałem się jednak. Po krótkim ocenianiu moich szans, postanowiłem przeskoczyć przez ogrodzenie. Nie było to takie trudne, więc już po chwili stałem pod jego drzwiami.
- Louis otwórz mi! - Darłem się waląc w zamknięte drzwi. - Louis cholera jasna, otwórz no! - Zero odzewu. - Wiem że tam jesteś, nie odejdę dopóki ze mną nie porozmawiasz! Louis!
- O czym chcesz rozmawiać? - Usłyszałem jego głos przez drzwi.
- Otwórz. - Przestałem w nie uderzać.
- O tym ile razem możemy zarobić na moim coming out'cie?
- Ty idioto, otwieraj te drzwi! - Pociągnąłem za klamkę w tym samym momencie gdy on przekręcił zamek. Przez ten zbyt mocny ruch uderzyłem się drzwiami lecz wcale mnie to nie zraziło. Otrząsnąłem się i podszedłem do niego, złapałem go za szyje, tak aby patrzył mi się prosto w oczy i nigdzie nie wyrwał.
- Myślisz że gdy wtedy zabrałem cię z klubu, to zrobiłem to dlatego że chciałem na tym zarobić?
- No nie. - Przyznał zawstydzony.
- Sądzisz że pomogłem ci bo chcę coś na tym zyskać? Że kochałem się z tobą i wyznawałem miłość bo chciałem się na tobie wypromować?
- Nie.
- To kurwa jasna, dlaczego tak zareagowałeś?
- Bo tego nie rozumiem.
- Czego.
- Dlaczego mi pomagasz, takiemu śmieciowi jak ja? - Westchnąłem głośno i w końcu go puściłem.
- A nie pomyślałeś że zrobiłem to dlatego że w ciebie wierzę? Że pomimo tej okropnej opinii jaką sobie wyrobiłeś, ja nadal widzę w tobie wspaniałego artystę i człowieka. Że słysząc Louis Tomlinson chcę czuć dumę, chcę aby ludzie cię szanowali i podziwiali, bo na to zasługujesz. A to że się tak stoczyłeś to błąd który nie tylko można ale i trzeba naprawić. - Znowu chwyciłem go za szyję, tym razem jednak o wiele delikatniej i przy okazji pogłaskałem go po policzku. - I z ostatniego, najważniejszego powodu, bo cię kocham. - Pocałowałem go, nie dając mu nawet szansy na odpowiedź.
- Jestem idiotą prawda? - Zapytał gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy.
- Największym jakiego znam. - Przyznałem.
- A ty mimo to mnie kochasz?
- Mimo wszystko.****
No i koniec.
Będzie jeszcze epilog który ukaże się nie mam pojęcia kiedy. Ten rozdział nie miał pojawić się już dzisiaj, ale że jakoś tak wyszło że w moją ostatnią sobotę w Polsce wszyscy znajomi mają mnie w dupie, to jakoś musiałam sobie ten czas zająć.
CZYTASZ
You Again
FanfictionHarry i Louis od lat unikają siebie jak ognia. Po jednej imprezie, na której spotykają się przypadkiem, Harry zabiera Louis'a do siebie, a ten postanawia się zasiedzieć.