3

13 2 2
                                    


Jechaliśmy pustymi drogami, rozmawiając i co chwilę wybuchając śmiechem. Przy Chrisie nie mogłam się powstrzymać od okazywania radości. Gdy się pojawił, cały strach, złość i ból uciekały w niepamięć.

*

- Wyobrażasz sobie? W trójkę trzymaliśmy jedną rybę, a ona cały czas starała się nam uciec. Na szczęście Kapitan przyniósł skrzynię i rybeńka wylądowała w niej, rzucając się aż do targu. Nawet nie wiesz ile śmiechu było przez te kilka minut! Jeden z chłopaków dostał ogonem prosto w twarz i skomentował to tylko: „Za co, kochaniutka?"

- Naprawdę? Nie pisałeś o tym – odpowiedziałam z udawanym zarzutem.

- Muszę ci jeszcze wiele opowiedzieć. – Puścił oko i mówił dalej. – A wspominałem o zabawie w ryby?

- Wspominałeś? Kilka listów zawierało opisy w jaki to sposób chłopcy udawali makrele albo sumy! Pan Flądra był najlepszy, kilka razy czytałam jeszcze te fragmenty!

- Pan Fladra to ja! – powiedział, starając się opanować śmiech.

- Wiedziałam –odparowałam. - Nikt nie mógłby wpaść na takie głupie odwzorowanie ryby.

*

Wystawiłam rękę przez okno i unosiłam ją, następnie opuszczając. Apaszka poruszała się tworząc fale. Góra, dół. Góra, dół. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w aksamitny głos Chrisa. Opowiadał właśnie kolejną historię o rybach, niebieskim morzu i Starym Kapitanie. Znałam ją doskonale z listów, ale słuchanie głosu ukochanego było miliony razy lepsze i przyjemniejsze. Góra, dół. Góra, dół...

*

Przebudziłam się przykryta kocem w samochodzie na środku pustkowia. Dopiero po chwili rozpoznałam plażę , na której w dzieciństwie spędzałam z rodzicami miłe chwile. Dlaczego tu się znalazłam? Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie w szybę. Odwróciłam się i ujrzałam twarz Chrisa z wystawionym językiem i z zmarszczonym czołem. Włosy ułożone przez wiatr stanowiły jeszcze większy nieład. Jak tu się nie roześmiać?

- Zapraszam, Księżniczko – powiedział, starając się wydobyć francuski akcent i podając mi rękę.

Szybko przemknęła mi przez głowę myśl, że Chris spełnia moją zachciankę. Plaża, Rose i nowy mieszkaniec Nowego Yorku pochodzący arystokratycznej francuskiej rodziny.

- Dziękuję, Monsieur – mówiąc to dygnęłam lekko.

Dotarliśmy w pobliże morza, które szumiało w moich uszach. Fale były lekko wzburzone i co chwilę obmywały brzeg. Naprzeciw mnie paliło się ognisko, obok którego rozłożony był koc. Ogień rozświetlający plażę oraz nadający jej magiczną atmosferę, wydawał się wyrwany z fikcji. Zamazana granica wody, nieba i lądu ukazywała nieskończoność, wielość możliwości, które stały przed nami i spokojnie czekały na nasze decyzje.
Po drugiej stronie stała jeszcze kupka suchych gałęzi, a także kosz, prawdopodobnie wypełniony jedzeniem. To dlatego zatrzymaliśmy się w sklepie.

Przyglądając się temu obrazowi, byłam pewna, że przenieśliśmy się na plan filmowy, do świata Rose i Joe'ego. Zaczęłam się nawet zastanawiać, gdzie są ukryte kamery. Z łatwością mogłabym się przenieść do innego wymiaru i po kryjomu podglądać filmowych zakochanych. Zrodzona w głowie myśl, stała się prawie realną wizualizacją. Rose podchodzi do ogniska by ogrzać zmarznięte dłonie i dodatkowo pobawić się z ogniem. Zbliżać na bezpieczną odległość ręce, by po chwili uciec od rosnącego płomienia. Dostrzegam nawet jej skryty uśmiech, który cienie rzucane przez światło uwydatniają. Nie odrywając od niej wzroku czekam na Joe'go. Wiem, że nadchodzi. Doskonale pamiętam tę scenę, gdyż wywarła na mnie ogromne wrażenie. Chłopak idzie posuwistym krokiem po plaży, jak zwykle, nie wydając nawet najdrobniejszego dźwięku. Zbliża się do dziewczyny i obejmuje ją w pasie od tyłu, opierając swój podbródek na jej ramieniu. Tak przytuleni rozmawiają bez wypowiadania słów. Towarzyszy im szum fal i trzask drewna w ognisku. Jednak jestem pewna, że intymna bliskość pozwala im wypowiedzieć to, co każde z nich chce przekazać, mimo że boi się. Boi się, nie tyle reakcji odbiorcy tych słów, ale ich nieokiełznanej mocy...
Nigdy nie spodziewałam się, że będzie mi dane doświadczyć tak cudnego wieczoru.

- Za moment rozpocznie się wielka uczta, proszę się rozgościć. – Cała widziana oczami wyobraźni scena pękła niczym mydlana bańka. Została gdzieś daleko, zastąpiona żywymi obecnymi wydarzeniami.

- To na pewno ten film? – Siadam na kocu i przyglądam się Chrisowi, gdy z pomocą teatralnych gestów wyjmuje pianki z koszyka.

- Zobaczysz – wypowiada te słowa tajemniczo, a jego sylwetka, odbijając płomienie ognia wygląda upiornie.

Mimowolnie się uśmiecham. Chris wraca do kupki gałęzi, które udało mu się znaleźć. Przeszukuje stos w poszukiwaniu wystarczająco długich patyków by je trzymać nad ogniem. Na wybrane nabija przygotowane pianki i siada obok mnie. Jego postać zgięta w pół przypomina rybaka na łódce. Kijki trzymane nad ogniem udają wędki przygotowane na złapanie ryb. Właśnie tak wyobrażałam sobie Chrisa, gdy był daleko ode mnie, pracując w porcie. Myśl, że Chris nie trzymał w ręce wędki tylko pomagał wyławiać pełne sieci ryb albo pływał na kutrze rybackim, a nie w małej łódce była spychana do ciemnego kąta. Pomijana. Teraz moje wyobrażenie stało się bardziej materialne i realne. Widziałam dokładnie to czego oczekiwałam. Przytuliłam się do niego poszukując bliskości, której brakowało mi przez ostatnie tygodnie. Siedzieliśmy w ciszy, podobnie jak Rose i Joe, wpatrując się w ognisko wzbijające się do nieba.


SUNNYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz