Z Melody znałam się prawie od zawsze. To nie była ani szkolna, ani sąsiedzka przyjaźń. Po prostu była. Istniało między nami wyraźne połączenie, bardzo podobne do telepatycznego, a równocześnie zupełnie inne. Więcej nas dzieliło, niż łączyło, jednak bardzo rzadko dochodziło między nami do jakichkolwiek kłótni. Akceptowałyśmy się takimi, jakimi byłyśmy - żadnych kłamstw, żadnego udawania. Wiedziałam, że mogę na niej polegać, a ja sama zawsze będę dla niej wsparciem. To była prawdopodobnie jedyna prawdziwa przyjaźń, którą zawarłam w swoim krótkim życiu.
Panna Symphony była prawie idealna. Każda jej część była równie pasująca, co jej imię i nazwisko. Zazwyczaj spokojna i opanowana, posiadająca dużo intelektu. Z przyjaciółmi jednak była zdecydowanie bardziej entuzjastyczna. Bardzo, bardzo często wpadała w zachwyt nawet nad małymi i błahymi rzeczami: „Och, Ali! Zobacz jakie śliczne! Nie wiem, co to, ale jest takie urocze..." było typowe, gdy mijałyśmy jakieś wystawy sklepowe, czy przeglądałyśmy sklepy internetowe. Lubiłam ją taką, czasem nawet potrafiła mnie zarazić swoim niesamowitym optymizmem. Znana była też ze swojej wrażliwości i empatii (czego mi zawsze brakowało) - nieraz była wolontariuszem w schronisku, w tym samym, do którego zdarzało mi się wrzucać złapane koty.
Wygląd? Śliczna blondyneczka. Nie to, co ja. Słodka na zewnątrz i w środku, jak pralina z mleczną czekoladą. Niska, odrobinę przysadzista, okrągła. Ubrana zwykle w pastelowe kolory. Trochę jak stereotypowa „kawaii" nastolatka.
Wbrew pozorom do jej pasji nie należała ani muzyka, ani moda. Kochała fotografię. Jak nikt inny potrafiła uchwycić chwilę na zdjęciu. Często też widywano ją z torbą na aparat przewieszoną przez ramię, gdy przechadzała się po parkach, by fotografować naturę. Miałam zaszczyt wiele razy zobaczyć jej zdjęcia. Nieważne czy uchwyciła na zdjęciu ptaka podrywającego się do lotu, czy rybkę płynącą z nurtem rzeki, jej fotografie zawsze miały w sobie coś magicznego. Robiła też zdjęcia ludziom i niezależnie od wieku i tego, czy dopiero co wstał, czy był wymuskany i gotowy na jakąś wielką galę, zawsze wychodził pięknie. Potrafiła też wywlec z człowieka jego wnętrze. Oczywiście, nie zawsze jej wychodziło. Zdarzało się, że fotografowany człowiek mrugnął pod wpływem flesza, czy ptak zerwał się do lotu wcześniej, niż się spodziewała. Jednak właśnie z tych wszystkich „porażek" składał się jej sukces i wielki talent.
Posiadała jeszcze jedną pasję. Niestety. Kiedy dowiedziałam się, że została „otaku" miałam ochotę zerwać z nią kontakt i uciec do Peru, by nikt mnie z nią już więcej nie kojarzył. Na szczęście mi przeszło i po kilku dniach znów akceptowałam ją w pełni. W końcu to, że postanowiła należeć do jakiejś tam grupy społecznej, nie zmieniło tego, jakim była człowiekiem i kim była dla mnie.
Jeśli dusze miałyby kolor, to dusza Mel zdecydowanie byłaby pudrowo-różowa. Może on nie był jej ulubionym kolorem i zbyt często nie nosiła różowiutkich ubrań, ale ten właśnie kolorek był jej odzwierciedleniem i to on był na ścianach w jej sypialni. Co do jej pokoju, był spory, ale w dużej części zawalony gadżetami z anime i mangi. Nawet poszewka na kołdrę przedstawiała jakąś bohaterkę z dużymi oczami. Melody nieraz mi mówiła, kto to jest, ale zawsze wypadało mi to z głowy - najwidoczniej nie miałam pamięci do chińskich... znaczy JAPOŃSKICH imion.
Siedziałam na jej łożku, starając się nie myśleć, że siedzę jakiejś lasce na twarzy. Starałam się też nie myśleć o tym, co zdarzyło się wcześniej w moim pokoju oraz o konwersacji, którą miałam niedługo przeprowadzić z najlepszą przyjaciółką. Dziewczyna siedziała okrakiem na krześle obrotowym, obejmując rękoma jego oparcie. Patrzyła mi głęboko w oczy świdrującym spojrzeniem, wiedząc, że powoduje u mnie uczucie dyskomfortu. To było jej klasyczne zagranie, bo przestawała wlepiać we mnie gały dopiero, gdy zaczynałam mówić. Jednak tym razem obydwie milczałyśmy od kilku dobrych minut. Melody w oczekiwaniu, a ja nie czułam się jeszcze w pełni gotowa do tej rozmowy.
CZYTASZ
Kot kotu kotem
Short StoryOd zawsze nienawidziłam kotów. Były dla mnie zapchlonymi, brudnymi i śmierdzącymi szkodnikami. Wyobraź sobie rzecz, której najbardziej na świecie nie cierpisz. Dajmy na to pająki. A teraz pomyśl, że nagle wyrastają ci dodatkowe, cienkie kończyny i...