3. Powroty, powroty, powroty

67 7 0
                                    

Gdy dotarłyśmy w końcu na miejsce, dom był zamknięty i pusty. Na wszelki wypadek sprawdziłam odsuwane drzwi na werandę. Były niedomknięte. Westchnęłam ciężko i odsunęłam je, wpuszczając Melody do środka.

- Kretyn - warknęłam. - Nie zostawia się niedomkniętych drzwi.

- Może chciał ci zostawić otwarte, bo wiedział, że zapomniałaś klucza? - Mel jak zwykle nazbyt optymistyczna.

- To palant. W końcu się pokłóciliśmy, chciałby, żebym musiała czekać przed domem i błagać go, żeby mnie wpuścił.

Przyjaciółka tylko wzruszyła ramionami.

- Więc... - zaczęłam. - Dlaczego mnie tu przyprowadziłaś?

- Mieszkasz tu, nie?

Cmoknęłam ze zirytowaniem.

- A tak na poważnie?

- Myślałam nad małym relaksem, ale...

- Ale?

Przyjaciółka w milczeniu zaprowadziła mnie do pokoju i posadziła przy moim biurku. Następnie wygrzebała segregator, w którym miałam notatki z angielskiego, aby rzucić go na biurko przede mną.

- Nie sądzisz, że powinnaś się uczyć do sprawdzianu w środę?

Otworzyłam szerzej oczy. O, matko! Zaliczenie z literatury angielskiej! Przez to całe zamieszanie ze zmianą w kota, zupełnie wypadł mi z głowy test, który miałam pisać, żeby w ogóle „prześlizgnąć" się przez te zajęcia. Poczułam jak mój żołądek ściska się boleśnie.

O, Boże! O, Boże! O, Boże! Rodzice mnie zamordują, jeśli mi źle pójdzie!

Widząc moje przerażenie, Melody zaczęła mówić najbardziej uspokajającym tonem, na jaki było ją stać:

- Spokojnie, kochanie. Masz jeszcze kilka dni, nie stresuj się, pomogę ci...

- SPOKOJNA?! JAK MAM BYĆ SPOKOJNA?! - ryknęłam trochę głośniej niż planowałam, a potem dodałam ciszej: - Głupi mruczek, dlaczego właśnie teraz?

Przyjaciółka objęła mnie kojąco, co trochę na mnie podziałało. Uspokoiłam oddech i udało mi się nie wybuchnąć płaczem.

Jak w ogóle mogłam do tego dopuścić? Nie przejmowałam się zupełnie niczym, dopóki nie było za późno. „Poprawię to", „do następnej kartkówki się nauczę" i „ciągle mam jeszcze chwilę na naukę" doprowadziły mnie do tego momentu, a konsekwencje lenistwa i wstrętu do książek uderzyły mnie mocno i niespodziewanie, niczym huragany wschodnie wybrzeże. Okropne, ale trafne porównanie. Ucieszyłam się, że mieszkam w Michigan. Zaraz jednak moją głowę znów nawiedziła pani Gyler, opowiadająca, że to moja ostatnia szansa, żeby zaliczyć.

Widząc, że w mojej głowie sporo się dzieje, Melody nie przerywała moich kontemplacji i grzecznie siedziała na obrotowym krześle obok mnie, przeglądając moje notatki, które dostałam głownie od znajomych i nauczycielki, bo nie myślałam nawet o notowaniu samodzielnie.

Kot kotu kotemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz