Część pierwsza

744 23 10
                                    

    Delikatny uśmiech gościł na mojej twarzy, gdy w rękach trzymałam zaklejoną kopertę. Przyjęli mnie. A tak bardzo się bałam, że jestem charłakiem. W dzieciństwie niby miałam różne dziwne sytuacje, ale i tak nie mogłam mieć pewności, że przyjmą mnie do Hogwartu. Kto by przecież chciał mnie, spokojną i cichą dziewczynkę, w tak zacnej Szkole Magii? Nikt. Takie było moje myślenie wcześniej. A jednak ktoś o mnie pomyślał. Albo nie? Może to pomyłka?   Łzy zdążyły już napłynąć mi do oczu. Ze strachem otworzyłam kopertę.   Ze skupieniem przetwarzałam każde słowo. "Szanowna Panno Longbottom" - nie ma innej Panny Longbottom. To muszę być ja. - Gillian.

   Zwróciłam wzrok na miejsce, skąd usłyszałam głos. W drzwiach stał mój tata, Neville. - Co tam trzymasz? - Wskazał na papier, który przed chwilą upewnił mnie, że pojadę do Szkoły Czarodziejstwa.

- To list. - powiadomiłam. Ojciec wykazał zainteresowanie. - Z Hogwartu. Dostałam się.

- To wspaniale, córeczko!

   Tata przytulił mnie mocno. Oddałam uścisk, ale nie wykazywałam takiej euforii jak ojciec. Teraz byłam w większości wypełniona obawami.

- Co tu się dzieje? - zapytała mama z zabawnym uśmieszkiem. Tatuś odkleił się ode mnie i zerknął na Hannę.- Nasza malutka Gill pojedzie do Hogwartu - wypowiedział z dumą.- Strasznie się cieszę! - wykrzyknęła matka. Ucałowała mnie w oba policzki. - Jutro pojedziemy na ulicę Pokątną, skarbie. Podaj mi listę potrzebnych rzeczy.

   Dałam mamie skrawek z powypisywanymi podręcznikami i innymi rzeczami.

- Dużo będzie to kosztować? - zmartwiał tata.- No trochę tak - odpowiedziała mama zaczytana. - Ale nie ma się co martwić, starczy nam pieniędzy.   Neville odetchnął z ulgą.


***

- Patrz jaki puszysty kotek! - zachwyciła się moja matka.

- Nie chce zwierzątka - mruknęłam cicho bojąc się reakcji mamy.

- Nie? Dlaczego?

- Wolę w szkole zajmować się nauką, a nie sierściuchem - odpowiedziałam.

- Gillian! To nie sierściuch tylko uroczy kiciuś!

- Przepraszam... Poniosło mnie. Lepiej pójdę kupić różdżkę.

- Dobrze. Idź.

   Hanna podała mi kilka galeonów i ruszyłam w stronę sklepu Ollivandera.

- Dzień dobry - przywitałam nieśmiało siwego pana stojącego za ladą.

- Witaj, panno Longbottom. Panienka zapewne po różdżkę, tak?

- Raczej, nie inaczej.

    Posłałam panu skromny sygnał dobra. Mężczyzna odszedł na chwilę i poszperał po regałach. Wrócił z kilkoma pudełkami.

- Zobacz tę.

Podał mi drewniany patyczek. Machnęłam nim. Nic się nie stało.

- Za mocna - szepnął do siebie.

   Dał mi kolejną różdżkę. Również nic.

Trzecia natomiast była idealna.

Zdziwiłam się miło, kiedy z długiej, jasnobrązowej różdżki wyleciały iskry.

- Wspaniale. - Uśmiechnął się Ollivander. Zapłaciłam mu i wyszłam ze sklepu.

   Niedługo musiałam szukać rodziców. Matka kupowała mi kociołek przy okazji prowadząc żywą dyskusje z jakąś czarownicą, a ojciec stał w kolejce po książki w księgarni Esy Floresy. Postanowiłam, że pójdę potowarzyszyć Nevillowi.

Mów mi GillOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz