Część trzecia

259 11 9
                                    

Salę wypełniały latające pióra i radosne okrzyki dzieci. Ci, którym się jeszcze nie udało wywrzaskiwali zaklęcie bezustannie oraz machali różdżkami, przez co można było dostać po łapach.

Zamknęłam oczy. Rozluźniłam się. Powtórzyłam formułę jeszcze raz.

- Wingardium Leviosa - wypowiedziałam cicho, wręcz szeptem.

Uchyliłam powieki. Moje pióro jak leżało, tak leży.

Jestem beztalenciem. Jestem totalnym beztalenciem. Większości się już udało. A mi nie. Jestem tylko tępą dzidą, która nadaje się jedynie do siedzenia w domu.

Sfrustrowana odłożyłam bezużyteczny patyczek.

- Co ty robisz? - szepnęła zdziwiona Flor, ledwo panując nad swoim lewitującym piórkiem.

- Poddaje się. - Słowa szybko i beznamiętnie wyleciały z moich ust.

- Oszalałaś? Nie! Gill, bierz różdżkę i próbuj dalej! - zdenerwowała się. Patrzyła się wprost na mnie, a jej ręce opierały się o blat stolika. Pióro zapewne walało się gdzieś po klasie.

- Nie potrafię...

- Umiesz - przerwała mi pewna swojego zdania.

Zirytowana zachowaniem Floribeth, uniosłam różdżkę.

- Wingardium Leviosa - powiedziałam głośno i wyraźnie. Wymawiając formułę zrobiłam odpowiedni ruch ręką.

Pióro uniosło się o kilka centymetrów.

Moja radość była przeogromna. Przedmiot lewitował coraz to wyżej.

Zadzwonił dzwonek. Ze skwaszoną miną pakowałam swoje rzeczy. Spodobała mi się ta lekcja. Była zdecydowanie lepsza od Obrony Przed Czarną Magią. Transmutacja i Eliksiry były całkiem fajne, a Historia Magii jest nudna, ale przynajmniej można sobie posiedzieć i nic nie robić. Dzisiaj będę mieć jeszcze dwa przedmioty, których wcześniej nie miałam. Lekcja Latania i Zielarstwo. Tego drugiego przedmiotu uczy mój tata.

***

Stanęliśmy w rzędzie w równym odstępach. Każdy z nas miał obok siebie miotłę.

- Witajcie - zawołała twardo profesor Hooch. Była mocną kobietą o białych, krótkich włosach. - Jest was tutaj bardzo dużo, Ravenclaw i Hufflepuff, więc proszę by mi nie przerywać - ostrzegła patrząc znacząco na podniesioną rękę drobnego Krukona. Niziołek posłusznie opuścił dłoń, lekko drżąc ze strachu. Z przerażeniem spoglądał na miotłę leżącą obok niego. Bał się latania. Być może maił lęk wysokości. Biedaczek.

- A więc, teraz słuchajcie, bo nie będę dwa razy powtarzać. Aby przywołać miotłę, należy ustawić rękę w powietrzu nad nią i zawołać: "Do mnie!" Zrozumieliście? - pokiwaliśmy głowami na tak, niektórzy wymruczeli coś pod nosem. - Dobrze. Możecie zaczynać.

Kilka osób jednocześnie krzyknęło formułę, ale nie było żadnych pozytywnych wyników póki co.

Wystawiłam ramię zgodnie z instrukcją nauczycielki.

- Do mnie! - zawołałam stanowczo i niezbyt głośno.

Nic się nie wydarzyło.

- Udało mi się! - usłyszałam uradowany głos. Wysoki, jak na jedenaście lat, Puchon stał z miotłą w ręce.

- Brawo - rzekła profesorka zaszczycając go chwilowym spojrzeniem i już po chwili wróciła z powrotem oglądać starania innych.

Powtórzyłam kilka razy formułę, zmieniłam kąt reki, ale nie dawało to efektu. Irytowało mnie to i podniecało. Chciałam coraz więcej i więcej, ale jednocześnie miałam ochotę wrzasnąć, że mam dość i wracam do szkoły. Lecz determinacja wzięła górę.

Mów mi GillOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz