Szopka w żółtej peruce

144 13 3
                                    

Dziura w ścianie kajuty Kylo wydawała się mu za duża: miał wrażenie, że szturmowiec, którego przez nią obserwował, może zauważyć nie tylko jego wytrzeszczone i wykrzywione w spazmatycznym zezie oko, ale i kawałek bladej twarzy wraz z blizną, czyli zdecydowanie zbyt wiele.

Darth Vader na gigantycznym banerze wywieszonym w korytarzu łypał groźnie na zakutego w białą zbroję żołnierza. Kylo obserwował w narastającym napięciu, jak ten z wolna przystaje przy plakacie, opuszcza karabinek laserowy i... i...

Szturmowiec ukłonił się uprzejmie portretowi Mrocznego Lorda i oddalił na miejsce warty, postukując buciorami do rytmu.

– No szlag by go...! – wściekł się Kylo, upuszczając wiertarkę na napęd jonowy. Urządzenie huknęło o podłogę, ale dźwięk został zagłuszony przez stek soczystych przekleństw, wypowiedzianych pod adresem szturmowca. Niech go jasny piorun trafi! Kylo przecież odczuwał taką przeogromną ochotę, żeby osądzić kogoś jak najsurowiej za nawet najdrobniejsze nieposłuszeństwo, że rozwiesił ten tuskeńsko ciężki baner. W samym środku korytarza! Na drodze na pozycje patrolowe! Do licha! Wszystko po to, żeby jakiś cymbał, który spieszyłby się na wartę, nie oddał przypadkiem pokłonu Darthowi Vaderowi. To było przecież nagminne, a więc plan nie miał prawa się nie powieść.

Tymczasem przeszło tędy już ośmiu szturmowców i wszyscy oddali cześć jego dziadkowi. Wszyscy.

Kylo klął dalej jak najęty do czasu, aż wiertarka nie zaczęła iskrzyć, a ogniki nie upodobały sobie jego płaszcza jako lądowiska. Wściekły jak osa Ren kopnął bezużyteczne urządzenie w kąt pokoju i przydeptał tlącą się pelerynę, po czym wstał, rozmasowując kolana bolące po półgodzinnym klęczeniu przy głupiej dziurze z idiotycznym aparatem i kretyńską wiertarką na napęd jonowy.

– Wszyscy oddają ci cześć i nie mam jak im dowalić – poskarżył się Kylo portretowi dziadka okolonemu girlandą Minigwiazd Śmierci. – Czemu muszą być mi posłuszni wtedy, kiedy tego nie chcę, a nie słuchać mnie, kiedy tego chcę? Dziadku, przecież moje zasady są tak absurdalne, że głupotą byłoby ich nie łamać, a nawet nie mówić nic niewłaś...

Kylo poślizgnął się na kondensatorze, który wyleciał z wiertarki, ale nie tylko dlatego urwał: właśnie wpadł mu do głowy pomysł. Idealny, podły, obrzydliwie vaderowaty pomysł.

A gdyby tak podsłuchał, co o nim szepczą po kątach? Wprawdzie jego przesadnie rozbuchane ego wolało wierzyć, że załoga go ubóstwia, ale bardziej realistyczna część podpowiadała mu, że to, co o nim mówią, jest – najdelikatniej mówiąc – mało uprzejme. Gdyby przebrał się i wszedł między podwładnych, nikt by się nie jorgnął, że Kylo bawi się w szpiega, a on zaspokoiłby swoją chorą potrzebę wysadzenia kogoś w przestrzeń kosmiczną za zdradę.

Kylo aż zatarł ręce z radości. Teraz musiał tylko znaleźć odpowiedni strój i, chwała Snoke'owi, wiedział, gdzie go szukać.

– Ciekawe, czy pralnia jest już otwarta...

***

Nie spodziewał się, że ta peruka przypominająca żółty mop po ondulacji będzie go tak gryzła w czoło. Ani że te okulary będą mu miażdżyć kość nosową tak mściwie, jakby co najmniej zabił im ojca.

Przeklinając do rytmu, Kylo wmaszerował do hali głównej, po czym rozejrzał się. Oficerowie w szarych mundurach, szturmowcy w białym syntetyku i on. Nierozpoznawalny, genialny Kylo Ren.

Przywołał na twarz głupkowaty uśmiech, żeby jeszcze bardziej upodobnić się do zwykłego technika i odchrząknął, żeby zacząć przemowę:

– Halo, wszyscy! – powiedział o dwie oktawy wyżej niż zwykle i trzy razy głośniej. – Jestem Matt, nowy technik. Nasz drogi Kylo Ren wybrał mnie spośród siedemnastu tysięcy kandydatów na to stanowisko, ludzi z całej Galaktyki! – wydzierał się, aż odkrył, że nikt – ani oficerowie, ani szturmowcy czy droidy, ani nawet zasmarkane ściany hali – nie zwrócili na niego uwagi. Tylko jakiś łysiejący pracownik techniczny łypnął na niego złym okiem, kiedy rozwścieczony Kylo zaserwował mu przypadkiem sojkę w bok.

Epizod 7,1: Najwyższy BałaganOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz