Wcale nie tak dawno temu, w nie tak bardzo odległej Galaktyce, bo oddalonej o jedynie milion lat świetlnych od Drogi Mlecznej...
Na orbicie jednej z najmniej znanych planet, o której sądzono, że to tylko wymysł szalonego Dartha Vadera: przerażająco pustej Gashooleigh, wydarzyło się coś strasznego – do tego stopnia, że sam Darth Plagueis zaprzestał produkcji upośledzonych metagenetycznie i moralnie midichlorianów i schował się pod swoje obszerne łóżko, trzęsąc się ze strachu i okresowo kichając po wciągnięciu do płuc gigantycznych kotów z kurzu, którymi zasłana była upaćkana złem podłoga jego zabałaganionej krypty.
Na orbicie Gashooleigh rozbił się statek. I nie był to pierwszy lepszy prom kosmiczny z beznadziejnie kiepskiej produkcji aluminiowych wyrobów, które producenci droidów bezskutecznie usiłowali wcisnąć całej Galaktyce, ale błyszczący, gigantyczny prom Najwyższego Porządku z artystycznie wymalowaną na boku głową szturmowca okoloną girlandą lśniących, miniaturowych baz Starkiller. Jakimś cudem statek zagubił się w zapomnianych, wysoce nieprzyjaznych okolicach. Silniki kolosa pracowały na pełnych obrotach, rozpraszając w powietrzu chmury płonącego paliwa, a masywny kadłub skierowany był poza orbitę Gashooleigh. Widać było, że kapitan bezskutecznie próbuje wymanewrować pojazdem.
W kabinie pilota siedziała postać zakuta w chromowaną zbroję. Jedną rękę zaciskała kurczowo na sterze, a drugą z pasją tłukła w tablicę rozdzielczą. Dane na licznikach były bardzo niepokojące: tracili paliwo, lakier na skrzydłach, a przede wszystkim wysokość. Phasma miała dość tego głupiego statku. To był międzygwiazdgowiec z pierwszej linii, a psuł się jeszcze częściej, niż dziadowe promy producentów tych żałosnych metalowych lalek, droidów.
Phasma krzyknęła głośno, gdy maszyna wymknęła się spod kontroli. Szarpnęło nią tak, że niemal grzmotnęła czołem w tablicę. Spadali! Na wyświetlaczu zapikał czerwony napis, kontrolki błyskały w oszałamiającym tempie, a cyfry na liczniku wysokości szalały. Trzynaście tysięcy metrów, dwanaście i pół, dwanaście... Cała kabina zalała się szkarłatem światła alarmowego, przeciążenie rosło, a kobieta- szturmowiec bezsilnie szarpała stery opierającego się statku.
– Szlag niech trafi to chrzanione ustrojstwo...! Statek, włącz wspomaganie! WSPOMAGANIE! – zawyła Phasma. Złapała stery i zaparła się z całej siły. Statek zaczął skręcać, ale zbyt wolno, by wylecieć z orbity. Wrzasnęła ze złością jeszcze raz, rzuciła kilka soczystych przekleństw, po czym uderzyła pięścią w przycisk interkomu. Zaświeciło się zielone światło. Generał Armitage Hux był na linii.
– Phasma, zwariowałaś!? – wyrzęziło urządzenie irytującym głosem Huxa, równie nieprzyjemnym jak wykrzywiona gęba jego właściciela. – Natychmiast opanuj maszynę! To rozkaz!
Wyrażenie „to rozkaz!" sprawiło, że w kobiecie wszystko się zagotowało.
– Sam ją opanuj, zarozumiały idioto! – ryknęła do mikrofonu Phasma. – Jeden pilot nie da rady zawrócić z orbity i ty dobrze o tym wiesz, tylko chyba zapomniałeś, do czego służy cholerny mózg! Trzeba było pomyśleć i dać mi asystenta na drugie stery! – piekliła się, spoglądając w stronę pustego stanowiska. Było jej okropnie gorąco w zbroi i spociła się jak mysz, ale nie dlatego była wściekła. To wszystko ich wina, tej dwójki pretensjonalnych pajaców. Przez nich musi tu siedzieć i dokonywać niemożliwego. Przeklęty Najwyższy Porządek! Przeklęty Hux! Przeklęty Kylo! – Ćwok jesteś i tyle! – bluznęła jeszcze i zacisnęła zęby, czekając na odpowiedź.
Po drugiej stronie zapadła cisza, więc Phasma mogła znów oddać się szarpaninie ze statkiem. Udało jej się zwrócić kadłub o czterdzieści pięć stopni w stosunku do kierunku lotu, a wysokość wzrosła o kilkaset metrów kolejnym potężnym szarpnięciem. Orbita była jednak coraz bliżej.
CZYTASZ
Epizod 7,1: Najwyższy Bałagan
Fiksi PenggemarDawno, dawno temu w odległej galaktyce... Cykl paro... to znaczy opowieści, w którym Najwyższy Porządek jest w posiadaniu kolejnej broni masowego rażenia, konkurencja między Kylo a Huxem staje się coraz bardziej widoczna, a prawdziwa tożsamość Snoke...