Wpis I

117 9 6
                                    

20 grudnia 1855

Cóż, nie będzie to niespodzianką, gdy napiszę, że wydarzenia z okresów do szóstego roku życia pamiętam jak przez mgłę. Na szczęście (a może nieszczęście) pamiętam, jak poznałam bliźniaków Frye.

Grudniowa pogoda dawała się we znaki. Na zewnątrz było okropnie zimno. Nie miałam ochoty na szermierkę, granie na fortepianie, wyszywanki, tańce. Generalnie nie miałam ochoty na nic. Jedynie na słodycze, ale na to ochotę miałam zawsze.

Razem z Lizzie siedziałyśmy przed kominkiem i pochłaniałyśmy ciasto przygotowane przez naszą nianię. Nasza kotka Dinah kręciła się obok nas, czekając tylko na odpowiedni moment, by dobrać się do pokrojonego w kostki wypieku.

Zaśmiałem się cicho pod nosem. Pamiętam, jak Evie została pozbawiona lukrowanej babeczki przez tę kotkę.

Elizabeth odganiała Dinah od jedzenia, a ja tylko chichotałam, gdy nic nie skutkowało.
W pewnym momencie podszedł do nas nasz tata. Sam Arthur Liddell, dziekan na Uniwersytecie Oksfordzkim. Odwróciłyśmy się do niego, a ja kontem oka zobaczyłam, jak kotka zabiera ciasto.

— Hej! — krzyknęła Lizzie, goniąc za włochatym łakomczuchem. Daleko nie biegła, bo dogoniła ją zaraz przy wejściu do salonu. Wzięła ją na ręce i popatrzyła w jej seledynowe oczy. — No, no, złodziejaszku. Ciekawe, kto cię nauczył tego łakomstwa. — Spojrzała na moją osobę.

Tata zaśmiał się głośno, a ja uśmiechnęłam niewinnie.

— Twój metabolizm mnie przeraża, Alice. — Wziął mnie na ręce i wytarł usta chusteczką. — Ja po tylu kawałkach ciasta wyglądałbym jak beczka.

— Obie mają szybki metabolizm. Chociaż wątpię, że kot mógłby zjeść tyle babeczek, stojących u mnie w pokoju sam. — Zachichotała, kładąc kota do posłania. — Czyż nie, Alice?

— Nie zjadłam tych babeczek! — Obrażona skrzyżowałam ręce.

— Przecież nikt cię nie będzie lał za to, że jesteś okropnym łakomczuchem. — Podeszła do nas, a ja zrobiłam obrażoną minę.

— Zjadłam jedną. Resztę zjadła Dinah.

— Oczywiście, Alice — odrzekł tata, nie biorąc moich słów na poważnie. — W ile jesteś w stanie zjeść pięć babeczek?

— Dziesięć minut, jeżeli się streści — odpowiedziała za mnie moja siostra.

— Ale tylko wtedy, gdy robi je mama.

— A więc w tym samym tempie powędrujesz do pokoju i ubierzesz sukienkę, którą przygotowała Nan.

— Różową czy fioletową? — burknęłam.

— Zieloną. — Posłał mi szeroki uśmiech.

— Ale tato!

— A jeżeli ci powiem, że sukienka ma na sobie róże? — zapytał, stawiając mnie na ziemi.

Stanęłam, teatralnie pokazując, że się zastanawiam. W trymiga pobiegłam po schodach do swojego pokoju. Był duży, a przynajmniej dla mnie dużo za duży. Chociaż nie mówię, że wolałam niewielką klitkę. Nic z tych rzeczy.
Panele skrzypiały pod moimi nogami. Ściany, oklejone tapetą w odcieniach fioletu, zdobiły moje rysunki, a raczej bazgroły na temat mojej ucieczki. Mojego wyimaginowanego świata, w którym mogłam być jednocześnie genialną królową i znakomitym wojownikiem z kocim doradcą u boku.
Szafa i komody stały poustawiane pod ścianami, a zabawki typu domki dla lalek i pluszaki, którymi de facto, bawiłam się sporadycznie, leżały w kącie. Wszystkie oprócz jednego pluszaka, który miał honorowe miejsce u mnie na łóżku. Ogromny (jak dla kilku letniej dziewczynki, oczywiście), wypchany królik. Co prawda, był nieco podniszczony, ale go kochałam.

RebellionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz