2

14 9 4
                                    

Byłem sam w głębi ciemności, przesiąknięty pustką, strachem i wciąż utrzymującym się zażenowaniem. Wszystkie te emocje roiły się w mojej głowie, każda z nich na swój różny sposób. Myślałem o Jennie, czyhającym gdzieś mutancie, który pewnie czai się na mnie i myśli-Chodź tu ty skurwielu, a także o tym czy kiedykolwiek się wydostaniemy. Szedłem długą uliczką jakiś dzień i po zmęczeniu czułem, że musi być już noc. Doliczając jeszcze to, że moja latarka ma mnie w dupie i przestaje świecić, a baterii raczej tu nie znajdę. Ziewałem co chwilę i to mnie irytowało, powoli wykańczałem samego siebie.
W końcu moim oczom ukazało się jasne światło dobiegające zza zakrętu. Podszedłem pomału, nachylając się i rozglądając. Było to białe pomieszczenie, puste i jasne, bo o dziwo rozświetlały je lampy. Wszedłem i zauważyłem komplet ubrań powieszonych na także białym wieszaku, były czyste i nowe, o dziwo w moim rozmiarze, a do nich był doszyty numer jaki nosiłem na nodze.
- Ktoś to przygotował...- wyszeptałem.
Niepewnie się przebrałem i usiadłem na białej sofie, pomieszczenie wyglądało jak luksusowa kawiarnia, a wszystko było tam białe. Siedziałem i walczyłem z ogarniającym mnie zmęczeniem, marzyłem o tym by położyć się na niej i zasnąć, ale wszystko to było zbyt dziwne. Wstałem i podszedłem do stolików, na jednym z nich był posadzony talerz z jedzeniem. Na każdym z innych stolików były postawione tabliczki "134-nie dotarł" "332-nie dotarł" i inne z różnymi numerami, a było ich pięć. Tyle właśnie nas było, oznaczało to że zabłądzili lub nie żyją, choć wierzyłem tylko w tą pierwszą opcję. Nagle moja tabliczka zaświeciła się na czerwono, a obok mojego numeru pojawiło się słowo "nie dotarł". Przeraziłem się, a dźwięk otwieranych drzwi pobił wszystko. Stałem jak słup, ale momentalnie się ocknąłem i schowałem za sofą.Przez drzwi weszło monstrum, było wysokie i stało na dwóch nogach w przeciwieństwie do poprzedniego. Miało szeroko otworzoną paszczę, która zajmowała całą twarz, a zęby były długie i ostre. Idąc chicho klikało i dyszało, pomału chwiejnym krokiem zbliżało się do wejścia przez jakie wszedłem. Postanowiłem to wykorzystać, przeczołgałem się najciszej jak mogłem do drzwi przez, które weszło i już miałem wejść kiedy momentalnie się odwróciło. Stało tak, patrząc na mnie, właściwie nie wiem czy mnie widziało bo nie miało oczu i mnie nie atakowało. W zwolnionym tempie postanowiłem wejść i byłem już wewnątrz, kiedy stanąłem na rozbitym szkle, było ono rozsypane w jednym miejscu-przed drzwiami. Zapewne była to pułapka, i słysząc jak głośno ryczy, zamknąłem drzwi i zablokowałem jakąś deską. Czułem się bezpieczniejszy, aż prawie nie zemdlałem kiedy szarżą rozwaliło drzwi. Krzyknąłem, a raczej zadarłem się z całego gardła i biegłem przez korytarz, krzycząc "pomocy", aż nie spadłem w zapadnie. W taką samą jak Jenna, upadłem na plecy przez co czułem ogromny ból kręgosłupa i nie mogłem się podnieść. Leżałem, a ból rozrywał mnie wewnątrz, dając ujście kilku kroplom łez. Z trudem otwarłem zaciśnięte oczy i obraz momentalnie mi się zamazał, gdy spojrzałem co jest tego wszystkiego przyczyną. Miałem przebity bok, długi i szpiczasty drut wystawał z mojego boku, a krew spływała ciurkiem rozlewając się na całym biodrze. Materiał koszulki przemókł i widniała tylko ogromna czerwona plama. Ból nasilał się z każdą chwilą, a każdy najmniejszy ruch stawał się męczarnią. Pozostały dwie możliwości, albo leżeć i się pomału wykrwawić, albo działać. Włożyłem rękę pod plecy, drugą zaś z boku i przygotowując się na najgorsze wciągnąłem głęboko powietrze.
- Mam jaja...to tylko trochę zaszczypie, jak ukłucie komara-mówiłem przez urywki histerycznego śmiechu.
W końcu z całej siły odepchnąłem się, odrywając od pręta i lądując na kolanach. Zasyczałem z bólu i złapałem się za ranę, mocno krwawiła dlatego musiałem poszukać czegoś czym mógłbym ją zabandażować. Rozglądałem się, wszędzie były wielkie kartonowe pudła, a na ścianach były ślady krwi.  Jeszcze to-pomyślałem i próbując wstać oparłem się na jednym z nich. O dziwo jeden czysty skrawek materiału leżał na jednym z nich. Wszystko stawało się coraz bardziej przerażające, czułem się jakby ktoś mnie obserwował. Widział kiedy przyjdę i co będę potrzebował, zostawiając obiad, ubranie i tą szmatkę. Owinąłem nią bok i chwiejnym krokiem szedłem i rozglądałem się za czymś co mogło by się przydać. Znalazłem drzwi, otworzyłem je i usłyszałem jakiś głos.
- Dobrze, idź przed siebie, ale nie zapomnij maski-głos należał do jakiegoś mężczyzny, który mówił nadzwyczajnie miło.
- Kim jesteś?! - krzyknąłem, spodziewając się odpowiedzi.
Moje echo odbijało się od ścian, i przenosiło moje pytanie w głąb tunelu. Resztkami mocy latarki, szukałem jakiegoś głośnika, z którego mówił. Czekałem na odpowiedź, ale jej nie otrzymałem, więc zapytałem inaczej.
- Gdzie ja jestem? i gdzie są moi przyjaciele?- dalej nic, ignorował mnie. 
Pod wpływem złości krzyknąłem.
- Wiem, że tam jesteś! jak cię dorwę przyjebie ci tak, abyś sam siebie nie poznał, a nawet zabiję!- miałem dość, to była jakaś chora gra.
Rozglądnąłem się po pomieszczeniu i była, maska przeciwgazowa. Ubrałem ją i dopiero wtedy wszedłem do tunelu. To nie była uliczka, przez jakie przechodziłem, a raczej jakby rura. Szedłem coraz bardziej w głąb, myśląc o naszej wycieczce do tego miasta. Miała być to tylko sesja zdjęć i zebranie ciekawych znalezisk i tyle, powrót do domu. Jednak musiałem się zgodzić na wyruszenie w nocy, mogłem olać ich zdanie, naśmiewali by się ze mnie, ale nikt by nie ucierpiał. Nigdy by się to nie stało.
Zacząłem czuć głód i na moją niekorzyść myśleć o daniach jakie jadłem przed przyjazdem tutaj. W moim plecaku nie było nic przydatnego, co myślałem inaczej gdy go pakowałem. Jednak po przeszukaniu znalazłem telefon, ucieszyłem się niezmiernie kiedy się włączył. Zapaliłem w nim latarkę i teraz mogłem iść i cokolwiek widzieć. Na ścianach było pełno zielonego glutu i pająków, które się do niego kleiły. W końcu w powietrze stało się rzadsze i bardziej zielonkawe. Szedłem nadal, aż napotkałem szeroką przestrzeń. W jej głębi słyszałem warkot i stukanie, spodziewając się kolejnego mutanta kucnąłem i próbowałem chicho przebrnąć niezauważony.  Gdy zaświeciłem latarką na bok, zatkało mnie. Wszędzie były jaja, przylepione w zielonej mazi do sufitu i ścian, były duże i pokryte małymi guzami.  A więc to ich gniazdo, ale skądś musiały się wziąć. Może tu były jakieś tajne badania.
W mroku widziałem je, przerażające stwory chodziły i oglądały swoje gniazda wydając nieokreślone dźwięki. Skradając się ominąłem je i napotkałem kolejne pomieszczenie, nie było w nim tego dusznego powietrza, ale nie chciałem ściągać maski. Poświeciłem latarką i zobaczyłem ogromną salę, a w niej mnóstwo rzędów drewnianych łóżek do których byli przypięci ludzie, w zasadzie byli martwi, chudzy i nadzy. Wykrzywieni w różne strony i twarze z wyrazem bólu i cierpienia. Ich skóra była pokryta mnóstwem guzów i ropni. Śmierdzieli niemiłosiernie, rozkładającym się mięsem. Niektórzy także byli w tej fazie, ponieważ po bokach mieli wydostające się żebra i kości z zewnątrz zgniłego mięsa.
Starałem się nie zwracać na nich uwagi, dręczyła mnie jedynie myśl- kto im to zrobił?

Tajemnicze Miasto Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz