rozdział 7 - back to you.

4.6K 211 14
                                    


Louis

Wróciliśmy do rezydencji po długich zakupach, które ani trochę nie sprawiły mi problemu. Rosemary dobrze czuła się wśród pięknych ubrań. Poza tym wyglądała w nich niesamowicie i nie chciałem jej tego odbierać, a wręcz przeciwnie, chciałem ją obdarować. 

Zsunąłem z jej ramion futro i podałem je lokajowi, a dziewczynę objąłem w talii i zaprowadziłem do salonu. 

– Zagrasz? – Zapytała nieśmiało, wskazując na pianino.

Zerknęła na mnie spod rzęs. 

– Później. – Skinąłem głową i zaprowadziłem ją do stołu, na którym stał już przygotowany obiad. 

Odsunąłem krzesło dla Rosemary i gdy zajęła miejsce, zsunąłem marynarkę i odwiesiłem ją na oparcie swojego krzesła, po czym usiadłem. 

– Jutro wyjeżdżamy do portu. – Oznajmiłem, nalewając Rosemary czerwonego wina.

Spojrzała na mnie zaskoczona. To nie była propozycja, to były plany, które chciałem zrealizować, jak najszybciej. Siedzenie w domu niczego nam nie przyniesie. Czułem się tutaj przytłoczony wspomnieniami i nikłą obecnością mojej żony. Niby niewidzialną, ale wyczuwalną. 

– Płyniemy gdzieś? – Zapytała, unosząc kieliszek.

– Tak. Płyniemy w niedługi rejs jachtem. Na pokładzie spędzimy dwie noce. Jeśli się boisz, proszę, powiedz mi to teraz, a zmienimy plany. – Popatrzyłem na nią uważnie, ale jedynie uśmiechnęła się i pokręciła głową.

Zjedliśmy obiad w ciszy, która tym razem nam nie przeszkadzała, a była potrzebna. Po posiłku gosposia zaczęła sprzątać. Rosemary wstała od stołu i podeszła do okna, wychodzącego na taras. Przez chwilę oglądała ponury ogród, którym wciąż nie miałem ochoty się zajmować.

– Czemu o niego nie dbasz? – Spytała, zerkając na mnie przez ramię. 

Podniosłem się i powoli podszedłem do niej. Ułożyłem dłonie na biodrach Rosemary, a ona oparła się plecami o mój tors.

– Ponieważ ten ogród umarł. – Szepnąłem. 

– Nie, nieprawda. Możesz go odrodzić. Te róże... Posadzisz nowe i wciąż będzie pięknie. Louis, masz cudowny dom, ale ten ogród jest przerażający. – Westchnęła cicho.

Nie mogłem się z nią nie zgodzić. Patrząc na to wszystko, co umarło, czułem ból. Jednak nic nie mogłem zrobić, póki nie zwalczę uczucia pustki po Rosalie. To był jej ogród, jej dzieło. 

– Podobał ci się ten dzień, aniołku? – Wyszeptałem do ucha Rosemary, gładząc palcami jej biodra. Po chwili uniosłem rękę i dotknąłem jej miękkich włosów. Pięknie pachniały.

Rosemary powoli odwróciła się do mnie, jej niebieskie oczy wpatrywały się w moje. Opuściłem dłonie, które ona zaraz ujęła i splotła nasze palce. 

– W rzeczy samej. – Odparła. – Tylko nadal nie rozumiem. Tydzień. Louis, mamy tydzień. Dlaczego? Dlaczego traktujesz mnie, jak...

– Jak kobietę? – Uśmiechnąłem się, głaszcząc kciukiem wierzch jej dłoni. – Przestań o tym mówić. W tym domu nie jesteś nikim innym, a kobietą, która zasługuje na wszystko i jeszcze więcej. 

– Byliśmy dzisiaj na mieście.  Jesteś rozpoznawalnym biznesmenem, ludzie nas widzieli. – Mruknęła, zbliżając się i opierając czoło o moje.

Przymknąłem oczy, wciąż się uśmiechając. 

–  Och, Rosie... Musisz zrozumieć, że nic mnie to nie obchodzi. – Powiedziałem cicho, lecz zdecydowanie. Byłem pewny swoich słów.  

Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Kołysaliśmy się przy oknie, nie zwracając uwagi na otaczający nas świat. Zamknęliśmy się w pojącej nas ciszy. 

Potem wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do pianina, a ja bez słowa usiadłem i zacząłem grać Imagine – Lennona. Czasem zerkałem na Rosemary, która siedziała obok i uśmiechała się, głaszcząc dłonią moje udo. Jej dotyk był ciepły i przyjemny. Nie odbierałem go inaczej niż jako zwykłą bliskość drugiego człowieka. Tyle mi wystarczyło, póki nie ginąłem w ogromnym domu pełnym bólu. 

Wieczór spędziliśmy, chodząc po okolicach. Rosemary przebrała się w białe spodenki i różową bluzkę na ramiączkach. Podkreślała swoje piękne kształty. Specjalnie dla niej zrezygnowałem z garnituru na rzecz krótkich jeansowych spodni i białej polo koszulki. Uznała, że tak również wyglądam dobrze, na co jedynie uśmiechnąłem się i skinąłem głową.

– Pięknie tutaj jest. – Szepnęła, wpatrując się w fale, które obmywały plaże.

Zejście na nią znajdowało się niedaleko mojego domu. Tutaj kręciło się mało osób, dzięki temu mieliśmy prywatność i spokój. 

– W Anglii takich nie było, a mi zawsze marzyło się, aby mieszkać nad morzem lub oceanem. – Wsunąłem dłonie w kieszenie spodni. – Oraz żeby było słonecznie. Bo oczywiście, tam mieliśmy morze, ale co z tego, skoro pogoda nie była przyjemna? 

– Wiedziałam, że jesteś Anglikiem. – Klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się pięknie. – To piękne miejsce. Po prostu warto tu zostać. 

– Prawda. – Przyznałem, siadając na piasku. 

Rosemary zajęła miejsce przede mną, przez co opierała się o mój tors. Obydwoje wpatrywaliśmy się w bezkresne niebo i słońce, które kończyło swoją zmianę. Przepiękne barwy budziły we mnie mocne emocje, ale te pozytywne, których mi brakowało. 

Przez długi czas siedzieliśmy w tej samej pozycji, chłonąc cudowności przyrody. Niczego nam nie było potrzeba. Rosemary miała możliwość, aby wszystko przemyśleć. Na spokojnie, bez podejmowania żadnych decyzji. Uważałem, że miała sporo wyjść z tej sytuacji. Nie musiała robić tego wszystkiego. Była wolnym człowiekiem. 

– Wracamy? – Spytałem, dotykając jej ramion, na których pojawiła się gęsia skórka.

Rosie skinęła głową, a ja pomogłem jej wstać i objąłem ją w talii. Powoli szliśmy w stronę rezydencji, rozmawiając o błahych rzeczach. 

– Jutro rano wpadnie Harry, mój brat. Nie zwracaj uwagi na jego komentarze, bo może być niemiły. Dobrze? – Pogładziłem ręką jej plecy.

Pokiwała głową i otworzyła furtkę. Wszedłem za dziewczyną i po chwili znajdowaliśmy się w znajomych czterech ścianach. 

– Pójdę się wykąpać. Nie będę nic jadła. – Musnęła ustami mój policzek i weszła na górę.

Podrapałem ręka dwudniowy zarost i rozejrzałem się po salonie, jakby coś się miało tutaj zmienić pod moją nieobecność. Ale nie. Nie zaszły żadne zmiany. Pożegnałem gosposię i  lokaja, a potem wszedłem na piętro. Ja również poszedłem się wykąpać. Szybki prysznic dobrze mi zrobił. 

Kiedy opuściłem łazienkę i stanąłem w progu sypialni, z którą była połączona, ujrzałem w drzwiach wejściowych Rosemary. Miała na sobie cienki różowy szlafrok. Mokre włosy dodawały jej dziewczęcego uroku. 

Zaczęła iść w moim kierunku. Stałem nie ruszając się z ręcznikiem wokół bioder. Nie byłem zaskoczony, ani nie miałem problemu z tym, by coś zrobić. Jednakże nie chciałem. Nie o to w tym wszystkim chodziło. 

– Nie. – Odezwałem się spokojnie. – Rosemary, nie jesteś tu po to.

Stanęła tuż przede mną i dotknęła dłonią mojego policzka.

– Dobrze... Nie chcesz mnie.

– Nie mów tak, proszę. - Ująłem jej podbródek i spojrzałem dziewczynie w oczy. – Nie dziś.

– Mogę z tobą spać? – Spytała cicho.

Kiwnąłem głową, po czym pocałowałem Rose w czoło. Zsunęła z ramion szlafrok, ale pod spodem miała koszulkę nocną. Uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłem i zniknąłem w garderobie, aby się ubrać. 

ekskluzywna✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz