3

6 0 0
                                    

    Wszyscy staliśmy zszokowani i gapiliśmy się na woźnego jak ciele na malowane wrota. Nikt nie wiedział co zrobić. Jako pierwsza ocknęła się Klaudia, klasowa kujonka, która olewając wszystko podbiegła do niego i zaczęła wypytywać co się stało i jak się czuje. Odpowiedzią było tylko milczenie i tępe spojrzenie jego oczu, które swoją drogą wyglądały dziwnie, ponieważ zasnuła je delikatna biała mgiełka.  Dzień 120 Jego oczy zaszły mgłą i milczał...to źle wróży.   Dzień 121 Rzucił się wczoraj ...na Kleofasa...miał oczy prawie, całkowicie białe.

-Klaudia odsuń się od niego.

-Co, o co ci chodzi Zośka, on potrzebuje pomocy. Nie możemy go tak zostawić i się na niego gapić! OGARNIJ SIĘ!! - jego oczy coraz gęściej zachodzą mgłą, a ona nadal wymachuje jak pojebana łapami drąc jadaczkę.

-Klaudia, proszę uspokój się i spójrz w jego oczy, - posłuchała, jupi - a teraz odsuń się od niego.

Spojrzała na mnie z otwartą buzią i co, i chwyciła go za czoło odchylając jego głowę by mieć lepszy wgląd na jego patrzałki. Ogląda je już minutę, 60 sekund i o 60 sekund za długo. Woźny naglę obrócił głowę przez co jej ręka zjechała z jego czoła po czym rzucił się na nią i z impetem wgryzł w jej szyję. Sale rozdarł jej przeraźliwy krzyk wypełniony przerażeniem i ogromnym cierpieniem. Reszta klasy zaczęła piszczeć i wybiegła z klasy, taranowali się jak gdyby takie zachowanie miało im w czymś pomóc. Poczułam szarpnięcie w ramię i udało mi się odwrócić wzrok od teraz już dobierającego się do brzucha dziewczyny potwora.

-Zocha błagam chodź już. - prosiła Lala z oczami zalanymi łzami i rozszerzonymi od strachu. Pokiwałam tylko głową i pociągnęłam ją na korytarz. Biegłyśmy na dół to oczywiste jednak w pewnym momencie Zuza pociągnęła mnie przez co zamiast do wyjścia pędziłyśmy w kierunku gabinetu dyrektora. Otworzyłam z impetem drewnianą powłokę wołając dyrektora. Gdy go zauważyłam pod truchtałam do niego i klepnęłam go w ramię. Odwrócił się i spojrzał na mnie i Lale zdziwiony.

-Co wy tu robicie dziewczęta? Wszyscy mieli pozostać w salach.

-Pan Kolewski chciał sprawdzić co się dzieje i gdy otworzył drzwi do klasy wtoczył się pan woźny, a później...później

-Co się stało później Zuzanno

-Rzucił się i rozerwał na strzępy Klaudie.-dokończyłam za moją biedną siske.

-O mój boże. Czy, czy nic jej nie jest?

-Jeśli fakt iż stary chłop wyżera jej wszystkie wnętrzności podczas gdy ona leży martwa z rozerwanym gardłem to tak, ma się świetnie. Wyśmienicie wręcz mogłabym orzec. - powiedziałam z głupim uśmieszkiem.

-Panno Borowicka!

-Tak, słucham. Aha dodam tylko, że sytuacja ta nie miałaby miejsca gdyby poinformował pan wszystkich o zaistniałym niebezpieczeństwie. - Odpowiedziała za mnie Lala, która zdążyła już się uspokoić. Dyrcio spojrzał tylko na nią spod przymrużonych powiek i zaczął powoli kiwać głową.

-Masz racje, powinienem lecz wyobraźcie sobie co działoby się gdybym powiedział, że nie wolno wychodzić z sal, ponieważ bardzo agresywni i najprawdopodobniej chorzy ludzie łażą po szkolnych korytarzach.

-Jest ich więcej?!

-Tak jeszcze dwójka ludzi, nie licząc pana Maćka, zachowuje się podobnie. - Moje oczy są teraz zapewne jak 5 złotych, rzuciłam tylko krótkie spojrzenie siostrze i wybiegłam by znaleźć resztę klasy. Pierwsza myśl-ubikacje, na sto procent schowała się tam co najmniej siódemka dziewczyn. Patrząc w korytarz od razu zauważyłam na jego końcu naszą kucharkę, a zarazem żonę pana Maćka, która próbowała dostać się właśnie do toalety. Odwróciłam się i spojrzałam Zuzi w oczy. Zobaczyłam w nich determinacje i już wiedziałam jedno, uda nam się im pomóc.

-Ja odwrócę jej uwagę, a ty zaprowadź królewny do gabinetu dyra. - kiwnęła tylko głową na znak zgody. -Tylko musisz to zrobił jak najciszej. - ponowne kiwnięcie, po którym odwróciłam się i pobiegłam jak najszybciej na drugą stronę, w sensie po schodach w dół później dolnym korytarzem  do schodów z drugiej strony, stanęłam praktycznie metr od pani Martyi zaczęłam do niej gadać, tak gadać.

-Dzień dobry, wie pani mam do pani sprawę byłaby pani tak miła i zostawiła te cholerne drzwi i nie wiem, pobiegła za mną? -reaguje na dźwięk to sprawa ułatwiona -SAMINAMINA EE ŁAKAŁAKA EeeE SAMINAMINA DE SANDAREŁA KOS THYS IS AFRIKA, AFRIKA!! - wiem ambitne, jednak jeśli coś jest głupie, ale działa to już głupie nie jest, a mój plan wypalił, kuchareczka zaczęła za mną biec a ja zmieniłam repertuar i biegnąc krzyczałam by nie wychodzić z sal. W momencie kiedy zobaczyłam kantorek podbiegłam do niego lecz przy samiutkich drzwiach zrobiłam ostry z kręt co nie udało się pani Marcie. Kiedy ona wygodnie ułożyła się na mopach i wiaderkach ja zatrzasnęłam i zaryglowałam jej drzwi. Spokojnym już krokiem doszłam do gabinetu szefa tej placówki i zastałam komiczny widok. Otóż nasz kochany Michał właśnie prowadził pana Kleofasa, nauczyciela od plastyki, który cóż jest po prostu gejem. Co było w tym śmiesznego-to,że ledwo dawał sobie radę.

-Michał co ty do cholery wyprawiasz?

-Jak to co likwiduję zagrożenie, pana woźnego zamknąłem już w sali z historii, a tego tu złapałem po drodze.

-Wiesz, że go także trzeba gdzieś zamknąć?

-Do kantorka go dam.

-Ee nie pyknie, wtedy pani Marta spieprzy. Lepiej daj go do pokoiku konserwatora. - Spojrzał na mnie dziwnie lecz mimo to kiwnął głową na tak i zaczął prowadzić, albo raczej taszczyć, naszego gejuszka w wskazane przeze mnie miejsce. -Tylko zaraz tu wracaj.

W momencie wejścia do gabinetu zostałam napadnięta przez moją siostrę jaka to jestem głupia i nierozsądna. Dodatkowo niunie z kibla patrzyły na mnie jak na jakiegoś posrańca. Superrr, nie ma to jak uratować komuś dupsko przed zeżarciem żywcem i być traktowana jak nienormalna. Olałam je i usiadłam sobie spokojnie na kanapie, która się tu stoi, bo co się męczyć będę. Dyrektorek spojrzał na mnie tak jakby już wszystko miał w dupie i zbliżył się do mikrofonu.

-Zagrożenie zostało już zlikwidowane, przepraszamy za zamieszanie i miłej nauki podczas dalszych zajęć.

-Jak to?! A co jeśli ktoś ich wypuści?!

-Szkoda czasu. -wychodząc minęłyśmy się z Michałem. Poklepałam go tylko po ramieniu i szepnęłam by pilnował pedzia, biedaczysko spojrzał na mnie z miną mówiącą, że jestem mu coś winna i odszedł zrobić to o co go poprosiłam. Oby nie chciał czegoś z kosmosu.


    Koniec, wreszcie koniec. Niestety nie lekcji, chociaż stanie pod drzwiami i przekomarzanie się z każdym kto chce je otworzyć chyba było gorsze. Policjanci przyjechali i zabrali sztywniaków i nie mam pojęcia po co, ale zakładali im kajdanki, oczywiście ja prawa obywatelka mówiłam, że lepszy będzie kaganiec, ale co ja tam wiem. Wchodzę do klasy i żałuje tego czynu, ponieważ od razu na mojej ławce ląduje karteczka od Michała, naszego kochanego Michasia, który prosi, poprawka -karze zaczekać na siebie po lekcjach. Dupa blada. Spoglądam na zegar i okazuje się, iż dość długo bawiłam się w cerbera bo ta lekcja jest ostatnia, ugh a mogłam zwiać do domku.

    -Zuza wyjaśnij mi co to było, bo ewidentnie wiesz co tu się wydarzyło.

-Choroba, nieudany eksperyment, wypadek przy pracy naukowców, niechciany efekt badań. Tylko tyle ci powiem. Więcej mi się nie chcę.

-Wow, wylewna jesteś. A tak w ogóle jakbyś potrzebowała kiedyś pomocy z motocyklem to daj znać.

-A co cię tak wzięło, hę?

-Nic tylko nie chce mieć w tobie wroga. Kiedyś możesz się przydać. -puścił mi oczko i se poszedł...mi oczko...żenada...masakra...on myśli, że to na mnie działa...pojeb.

-Uuuuu, ostro siostro. Co ci proponował, kiedy będzie seksik?

-Zośka, jebnę ci.

Kiedy wszystko stracone...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz