Lilith
Świat był niczym. Dla niej i jej podobnych. Ledwie namiastka tego, co ludzie nazywali "królestwem bożym". Pełen bólu, cierpienia i samotności. A jednak! Ludzie tak bardzo czepiali się życia! Choć mieli je bezpowrotnie stracić. Miało zostać im odebrane.
Ale ona wiedziała. Znała tajemnicę. Ludzie mogli być śmiertelnikami, mogli umierać i mogli cierpieć, ale tak upartej, odważnej i jednocześnie tchórzliwej, zapobiegawczej i szalonej rasy nie widziano nigdy! Walczyli do końca. Do ostatniego oddechu. Czasem błagając o łaskę, czasem buntując się. Wierzyli w Los, Boga, Przeznaczenie. Albo nie wierzyli w nic, ale instynkt samozachowawczy brał w nich górę. A może zwyczajnie nie chcieli się pogodzić z wyrokiem jaki zapadł i dla czystej złośliwości ciągnęli swe marne życie? Cokolwiek to nie było, ona uważała, że ludzie to fascynująca rasa. I taka nieprzewidywalna!
-Znowu ich obserwujesz?-Lilith usłyszała pytanie od jednego z ludzi Lucyfera, Asmodeusza. Była wściekła, gdyż nie mogła zapanować nad nieposłuszeństwem demona. Asmodeusz był jednym z najbardziej upierdliwych i znienawidzonych demonów w całym Piekle. Lucyfera czczono. Astarotha pożądano. Samaela unikano. Lewiatana się bano. Abaddona kochano. Lilith jednak nie znosiła ich wszystkich z równą siła, z jaką oni nienawidzili jej. I jej władzy.
-Asmodeuszu, czyżbyś znów odwiedził Naamah?-zapytała, zupełni ignorując jego pytanie. Przystojny upadły nie speszył się, gdyż podejrzał, że Lilith wie o jego małym romansie z jej ulubienicą. Niczym pantera okrążył jej tron, dłonie położył na oparciu i nachylił się tak, by móc szeptać do ucha bogini.
-Piękno i inteligencja... to dwie rzeczy, które pociągają mężczyznę w kobiecie-Lilith zachowała kamienny spokój. Dawno minął czas, gdy na podobne zaczepki reagowała ostrym komentarzem. Była za stara by bawić się w subtelności. I za dobrze znała życie. A jeszcze lepiej poznała mężczyzn.
-Odpowiedz-powiedziała spokojnie, jednak jej głos zabrzmiał jak grom. Asmodeusz wyprostował się.
-Czemu pytasz jak...-nie zdążył dokończyć zdania, gdy Lilith złapała go za rękę i przeniosła do swojego pałacu. Wstała z tronu i przeszła się po wielkiej komnacie. Zapewne większość demonów, które nie były w jej rezydencji, podejrzewała, że pałac Lilith jest równie mroczny jak jego właścicielka. Ale nie. Asmodeusz bywał tu niezliczoną ilość razy. I piękno tego miejsca niezmiennie wprawiało go w zachwyt. O ile taka istota jak on mogła być zachwycona.
-Zapominasz, mój drogi, że jestem jednym z władców-rzuciła mu powłóczyste spojrzenie. Wyglądało to jak groźba zmieszana z zaproszeniem do gry.
-Tak, byłem u Naamah-odpowiedział. Przeciągnął strunę. Nie było powodu by bardziej drażnić rudowłosą.
-I widzisz... to nie bolało. Jak daleko mam cię wysłać, byś w końcu dał jej spokój? A może powinnam zamknąć cię w lochu?-zastanawiała się na głos. Asmodeusz wiedział, że jak raz trafi do podziemnego więzienia Lilith, to nigdy go nie opuści. A zważywszy na fakt, że jest nieśmiertelny, "nigdy" oznaczało bardzo długo. Roztropnie nie odezwał się ani słowem. Lilith popatrzyła na niego. Żadnej reakcji jednak się nie doczekała. Cicho westchnęła. Asmodeusz był na tyle inteligentny, by nigdy nie dać jej powodu, by mogła zamknąć go w swoim lochu. Jednak zawsze dawał jej powody, by chciała go zabić. Ale tkwili w impasie. Sługa Lucyfera nie mógł zginąć bez wyraźnej przyczyny, zwłaszcza jeśli był jednym z książąt piekielnych.
-Jak daleko uznasz za stosowne-powiedział Asmodeusz po bardzo długiej chwili ciszy. Lilith posłała mu kolejne spojrzenie, ale tym razem jej oczy niebezpiecznie błysnęły. Asmodeusz poczuł chłód na plecach. Ale nie drgnął, nie mrugnął, zachował kamienna twarz. Wtedy Lilith odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się.
CZYTASZ
Seven Devils ✔
FantasyŚwięcona woda już ci nie pomoże Tysiąc armii by mnie nie powstrzymało Nie chcę twoich pieniędzy Nie chcę twojej korony Widzisz, ja muszę spalić Twoje królestwo Święcona woda już ci nie pomoże Widzisz, ja musiałam spalić twoje królestwo I żadne rzeki...